Tomasz Wandas, Fronda.pl: "Bawić się po chrześcijańsku"? To znaczy jak? 

Piotr Zalewski (Wyrwani z niewoli): Jeszcze kilka lat temu, gdybym usłyszał hasło „zabawa chrześcijańska”, to z zażenowania padłbym na glebę. Przecież wszystko, co jest związane z wiarą, kościołem jest „zmyłą" - bo wszystko wynika z tego, że wielokrotnie podejmowałem próby przełamywania się w swoich lękach, dzięki czemu dzisiaj nie mam problemu z prawdziwą zabawą wolną od iluzyjnych substancji. 

Jakie mity powszechnie krążą wśród młodzieży á propos „dobrej zabawy”? 


Podstawowy mit to taki, że impreza będzie beznadziejna bez używek. Obalając go, zacznę od tego, że po używkach człowiek nie jest prawdziwie sobą, a gdy się nie jest prawdziwie sobą, to nie ma szans, żeby w głębi serca się cieszyć. Zabawa jest dobra wtedy tylko powierzchownie, pod wpływem chwili, aż do momentu zakończenia działania substancji w organizmie. Często po wszystkim pozostaje kac, nie tylko fizyczny, oraz nierzadko masa przykrych konsekwencji. 

Z kolei bez używek można bardziej kontrolować sytuację i mieć większy wpływ na różne zdarzenia, które mogą się wydarzyć na imprezie. Bez używek można uczyć się być sobą, co jest przecież nam tak potrzebne w codzienności. Można również nawiązywać fascynujące relacje  i w pewien sposób stać się wyjątkowym dla osoby płci przeciwnej. 

Czy dobry chrześcijanin może dobrze się bawić? 

Dobry chrześcijanin, który opiera swoje życie na żywej relacji z Bogiem staje się w pełni prawdziwy i autentyczny. Dzięki temu zdobywa spokój serca, który pozwala mu cieszyć się życiem w pełni, co sprzyja dobrej zabawie. 

W Krakowie był kiedyś znany kapucyn, który chodził po barach, zaczepiał w nich ludzi i głosił Ewangelię. Czy taki sposób jest dobry? Może przynieść dobre owoce? Czy raczej „nie wypada” i głoszenie Chrystusa lepiej ograniczać do tradycyjnych metod? 

Pewnie, że wypada. Ośmielę się powiedzieć, że takie sposoby są dzisiaj niezbędne. Ludzie już dzisiaj sami do kościoła nie przyjdą, bo często się obrazili na księży, bo uznali wiarę za bezsens, bo nie spotkali prawdziwego świadka Chrystusa w życiu codziennym. Takie wyjście i ewangelizacje w „paszczy lwa” są nie lada wyczynem. Można spotkać się z wyśmianiem, wyszydzeniem, ale myślę, że wielu to zaintryguje i wzbudzi pytania: Dlaczego on to robi? Dlaczego tak ryzykuje? Mamy doświadczenie wraz z Jackiem, z którym tworzę grupę Wyrwani z Niewoli, licznych szalonych ewangelizacji w pociągach, na dworcach i w wielu innych miejscach, gdzie podchodziliśmy z figurą Matki Bożej i mówiliśmy ludziom o Dobrej Nowinie. Często ludzi to intrygowało i otwierało nam możliwość zaświadczenia. Niejednokrotnie ludzie poznani na ulicy odzywali się do nas, mówiąc że po kilku latach poszli do spowiedzi lub pojechali na rekolekcje, które im zaproponowaliśmy. Uważam, że potrzeba dzisiaj szaleństwa w ewangelizacji. Oczywiście pod bacznym okiem kogoś doświadczonego w tej dziedzinie, najlepiej kapłana. 

Bardzo dziękuję za rozmowę.