Pociąg wykoleił się na łuku. Ponoć z powodu upałów wygięły się szyny. Najbardziej ucierpiał wagon restauracyjny, który był w środku składu. Tam było najwięcej rannych. Nasz wagon na szczęscie tylko się przechylił. Do dziś pamiętam jak jedna z pasażerek w szoku porwała cudze dziecko i poleciała z nim do lasu. Inni pasażerowie musieli za nią gonić, aby odebrać dziecko.


Po kilku godzinach załadowano nas do zwykłego podmiejskiego pociągu i odwieziono do Krakowa. Byliśmy stłoczeni jak śledzie w beczce. Na stacji ten nietypowy skład zapowiadano w zabawny sposób: "Ekspress z Warszawy do Krakowa opóźniony o cztery godziny wjeżdża na tor ...".


Mój śp. Ojciec tak to zapisał w swojej "Kronice życia":


27 VII 1971 r. - Tadzik z Danusią wracają z Lasek do Krakowa. Ekspres Warszawa - Kraków., którym dzieci jechały, wykoleił się o godz. 15.52 pod Warką. Wiele osób jest ciężko rannych; dzieci wyszły z katastrofy cało. Bogu dzięki! W dniu 28 wróciłem z Rzeszowa do Krakowa. Przeżyłem strasznych 5 godzin, póki nie ujrzałem dzieci całych i zdrowych.

 

Z listu Jana Zaleskiego do Anieli Muraszki z 13 VIII 1971 r.:

 

„Cztery wagony były rozbite, było mnóstwo rannych, niektórzy bardzo ciężko. Otóż tym pociągiem jechały nasze dzieci Danusia i Tadzik, wracające od Krysi z Warszawy. Wiedzieliśmy na pewno, że tym pociągiem jadą sami, bo już wcześniej wykupiliśmy miejscówki. Terenia czekała na dworcu w Krakowie i dowiedziała się o katastrofie, a co przeżyła przez całe cztery godziny, zanim dodatkowy pociąg przywiózł rozbitków, to jeden tylko Pan Bóg wie. Nasze dzieci na szczęście wyszły cało i zdrowo, gdyż ich wagon tylko wyskoczył z szyn, trochę się przechylił, ale nie przewrócił. Teresa się przeraziła, jak zobaczyła Tadzika, gdyż cały był pokrwawiony. Okazało się jednak, że pomagał w ratowaniu rannych i tylko ich krwią się poplamił. Ja całą noc przeżyłem w strasznej niepewności w Rzeszowie, a Krysia od zmysłów odchodziła w Warszawie. Tylko cud ich uratował.”

 

eMBe/Isakowicz.pl