Ponieważ uważam, że tzw. wrogowie zewnętrzni nie są obecnie największym zmartwieniem Kościoła, chciałbym zwrócić uwagę na kolejny wewnętrzny problem, a może raczej, wyzwanie, przed którym ciągle stoimy.

Zgadzam się z o. Włodzimierzem Zatorskim, benedyktynem, którego konferencje gorąco polecam, że w głoszeniu Ewangelii dzisiaj decydujące jest rozumienie pojęć, a nie tylko same pojęcia. Zresztą, w każdej komunikacji werbalnej rozumienie słów jest bardziej rozstrzygające niż używane słowa, ponieważ źródło nieporozumień najczęściej tkwi w odmiennych znaczeniach, które nadajemy tym samym słowom.

O co dokładnie chodzi? Używamy tych samych słów zarówno w Biblii jak i w codziennym języku, ale nadajemy im inne znaczenie. Funkcjonujemy jednak w innej kulturze i języku niż autorzy biblijni. Zauważam to coraz bardziej w rozmowach z rekolektantami, sam łapię się na "europejskości" swojego myślenia.

I tak dla przykładu, gdy my mówimy świat, najczęściej mamy na myśli to, co stworzone, naturę. Jesteśmy naukowi, przyrodniczy. Biblia widzi w świecie najpierw sieć relacji międzyludzkich, sposób życia. Gdy my mówimy "ciało", najczęściej myślimy po grecku i mamy na myśli cielesność, fizyczność. Gdy mówimy duch, myślimy po grecku, oddzielając go radykalnie od ciała i sprowadzamy do woli i rozumu. A Biblia tak nie robi. Gdy my mówimy "śmierć", najczęściej myślimy o śmierci biologicznej, a Biblia głównie ma na myśli duchową. Gdy mówimy "serce" uważamy je obecnie głównie za siedlisko emocji, podczas gdy Biblia widzi w sercu centrum myślenia, wybierania, czucia. My myślenie przenieśliśmy do głowy i oderwaliśmy je od serca. A Biblia mówi, że w sercu wybieramy między życiem a śmiercią, dobrem a złem, nie tylko w rozumie. Serce jest nawet niedostępne dla naszego rozumu

Konsekwencje? Jeden przykład: Kiedy słyszymy, że coś mamy przyjąć sercem, to pojawia się niepewność. Niektórzy uważają, że chodzi o jakieś emocjonalne przeżycie. A sercem znaczy całym sobą. I stąd bardzo powszechne jest w nas greckie przekonanie, że jeśli coś zrozumiem, poznam, to się zmienię. Sęk w tym, że my dobrze wiemy, co robić, jak należy postąpić, co zmienić, ale jakoś nie potrafimy tego zmienić. Bo myślimy głową, a nie sercem, w którym jeszcze jest wola, uczucie, słabość. Kiedy prorocy piszą o "wymianie" serca, to myślą o całym człowieku, nie tylko o myśleniu. Nie wystarczy korekta myślenia ani wykucie na pamięć całej doktryny czy zasad moralnych. Rozum posługuje się abstrakcją, oderwaną od życia. Serce jest związane z całym życiem, jest rzeczywistością egzystencjalną.

Więc jeśli się tego rozdźwięku kulturowego nie zobaczy i nie uwzględni, głoszenie Słowa dzisiaj będzie trafiać w pustkę. Jeśli nie będziemy wyjaśniać tych różnic, to odbiorcy, którzy zasadniczo myślą po grecku lub rzymsku, nie po hebrajsku, będą wielce zdziwieni tym, co słyszą. Nie będziemy nadawać na tych samych falach. A od rozumienia się zaczyna, choć na nim nie kończy.

Od paru lat próbuję bardziej świadomie brać to pod uwagę w głoszeniu Słowa. Dlatego też jestem zasadniczo przeciwny propagowaniu objawień prywatnych, ponieważ złudzeniem jest, że my już rozumiemy Pismo Święte. To jest wielkie wyzwanie dla Kościoła dzisiaj. Nowa ewangelizacja zaczyna się od porzucenia naiwnego już przekonania, że teksty biblijne są rozumiane dzisiaj jak samo w czasach kiedy zostały napisane. Nie są.

Dariusz Piórkowski SJ/ Facebook