SN opublikował niedawno uzasadnienie decyzji w sprawie definicji osoby najbliższej, pozostającej we wspólnym pożyciu. W uzasadnieniu tym posługuje się argumentacją, która może posłużyć do uzasadnienia konieczności legalizacji homo-pseudo-małżeństw i homoadopcji.

Pisaliśmy niedawno o uchwale Sądu Najwyższego RP stwierdzającej, że "odmienność płci nie jest konieczna do uznania, że dwie osoby pozostają we wspólnym pożyciu" w rozumieniu artykułu 115 § 11 kodeksu karnego zawierającego definicję "osoby najbliższej".  Definicja ta może mieć np. wpływ na zwolnienie od odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, z obawy przed odpowiedzialnością karną grożącą takiej osobie najbliższej (art. 233 § 3. k.k.).

Pozornie mogłoby się wydawać, że przyznanie takich praw osobom pozostającym w związkach homoseksualnych nie powinno nam przeszkadzać,  jednak uzasadnienie tej uchwały pokazuje, że sposób myślenia, argumentacja, wreszcie system pojęć i wartości stojący u podstaw uchwały SN może równie dobrze posłużyć do nadania takim związkom wszelkich innych praw.

Oczywiste jest, że także w związkach homoseksualnych istnieją te same przeżycia i związki uczuciowe oraz emocjonalne co w związkach heteroseksualnych - stwierdził SN w uzasadnieniu uchwały -  Nie ma żadnych powodów, aby w sytuacjach konfliktu z unormowaniami prawa karnego nie były one chronione tak jak przy związkach heteroseksualnych. Trafnie przy tym wskazuje się, że tak określona ochrona związków homoseksualnych w prawie karnym nie godzi w pojęcie rodziny.

Do czasu obecnej rewolucji gender-queer we wszystkich cywilizacjach instytucja małżeństwa (lub normalnego konkubinatu, będącego liberalnym substytutem małżeństwa) cieszy się szczególną ochroną i szczególnymi przywilejami, ponieważ nadaje ono prawne i/lub religijne ramy biologicznemu związkowi dwóch przeciwnych płci służąc poczęciu, urodzeniu, a następnie ochronie i prawidłowemu wychowaniu potomstwa. Choć nie wszystkie małżeństwa potomstwa się dochowują, w sumie stanowią one o ciągłości państwa. Takie są oczywiste powody szczególnego statusu małżeństwa, zapisanego także w Konstytucji RP.

Oczywiste, ale nie dla Sądu Najwyższego, dla którego najwyraźniej nie istnieją żadne powody do szczególnego uprzywilejowania małżeństwa lub normalnego, heteroseksualnego konkubinatu. Gdyby istniały, sąd odnotowałby ten szczególny status w uzasadnieniu, co najwyżej stwierdzając (i wyjaśniając), że akurat "w sytuacjach konfliktu z unormowaniami prawa karnego"  można nie brać go pod uwagę. Byłoby to "wolnościowe" odstępstwo od ogólnie obowiązującej reguły uprzywilejowania małżeństwa. Zdaniem Sądu 

istnienie trwałych związków faktycznych osób tej samej płci jest faktem społecznym, którego nie sposób ignorować na płaszczyźnie jurydycznej.

Na mocy takiej kuriozalnej argumentacji można nadać również prawne przywileje związkom kazirodczym, zoo- czy pedofilskim (kiedy już spełni się postulaty ich legalizacji) - w końcu ich istnienie jest również niezaprzeczalnym faktem społecznym (nie wspominając o złodziejstwie i bandytyzmie). Dla sądu nie istnieje, bądź nie liczy się różnica między związkami homo- i hetero. Decydujące jest podobieństwo, oparte na tym, że

 także w związkach homoseksualnych istnieją te same przeżycia i związki uczuciowe oraz emocjonalne co w związkach heteroseksualnych.

I znowu zauważmy, że takich samych przeżyć i uczuć można doszukać się we wspominanych wyżej związkach kazirodczych, zoo-, pedofilskich oraz innych im podobnych. 

Uchwałę podjęto na wniosek pierwszego prezesa SN, sędzi prof. dr hab. Małgorzaty Gersdorf, która we wniosku tym stanęła na stanowisku, że

"sfera intymna (więź fizyczna) wiąże się ściśle z prawem do prywatności i osobiste wybory każdej jednostki w tym zakresie nie mogą być oceniane przez organy państwa". 

Skład orzekający SN z aprobatą przytoczył ten pogląd. Zauważmy, że ustawodawca zapisał w Konstytucji, że 

"Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują znajduje się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej."

Jak widać, ustawodawca, czyli organ państwa ewidentnie ocenia "osobiste wybory jednostki w sferze intymnej" i "narusza prawo do prywatności": nadaje bowiem szczególny i uprzywilejowany status małżeństwa wybranym, monogamicznym związkom kobiet i mężczyzn, pozostawiając poza zakresem swojego zainteresowania (i uprzywilejowania) związki homo-, zoo- pedo- i wszystkie inne formy zaburzonych relacji seksualnych.

Zaaprobowany przez skład orzekający pogląd pierwszej sędzi SN, że "osobiste wybory każdej jednostki w tym zakresie nie mogą być oceniane przez organy państwa" oznacza zatem, że SN ustawia się ponad ustawodawcą, który takich ocen dokonuje. A więc SN nie tylko podważa Konstytucję, normy społeczne i zasady moralne, ale wznieca ukrytą w sofizmatach swoich pokrętnych orzeczeń rebelię przeciw ustawodawcy, uzurpując sobie prawo do określania nowych norm i zasad, oraz do decydowania o tym co ustawodawcy wolno, a czego nie wolno. Wszystko to ukrywa pod pozorami rzekomego interpretowania prawa.

Takiej samej rebelii dokonał w 2013 r. Sąd Najwyższy USA uznając za niekonstytucyjną "Ustawę o ochronie małżeństwa" (Defense of Marriage Act) definiującą małżeństwo "wyłącznie jako legalny związek między jednym mężczyzną i jedną kobietą", czyli faktycznie odbierając Kongresowi prawo do stanowienia prawa (co Kongres potulnie uznał, tak jak i większość Amerykanów). W uzasadnieniu sąd wielokrotnie powtórzył, że Kongres pogwałcił autonomię stanów, bo sprawy małżeństwa i jego definicji są zarezerwowane dla poszczególnych stanów. Dwa lata później ten sam federalny SN, tymi samymi głosami nakazał legalizację homo-pseudo-małżeństw czterem ostatnim stanom, według jego własnej uchwały sprzed dwóch lat rzekomo uprawnionym do decydowania o sprawach małżeństwa. Najważniejsze jest jednak to, że oparł się na 14. poprawce do Konstytucji USA, stwierdzającej że "żaden stan nie może wprowadzać ani stosować ustaw, które by ograniczały prawa i wolności obywateli". Jest aż nadto widoczne, że takie rozumowanie może posłużyć do nadania statusu małżeństwa wszelkim dewiacyjnym praktykom, bo jakiekolwiek ograniczenia w tej materii będą przecież " ograniczały prawa i wolności obywateli ". 

Wzniecając analogiczną rebelię polski Sąd Najwyższy przygotował i testuje społeczny odbiór sofizmatów udowadniających że homo-związek też może być małżeństwem, bo istnieją w nim te same przeżycia i związki uczuciowe oraz emocjonalne. Namieszanie w głowach takimi drugorzędnymi i powierzchownymi argumentami przy pominięciu tych zasadniczych to typowa recepta na skonstruowanie takiego sofizmatu.  Przypomina to udowadnianie, że pies jest kotem, bo też ma cztery nogi i ogon, a nawet sierść, oczy i nos, pomijając istotne, decydujące o odrębności tych gatunków różnice. 

Zagrożenie jest poważne, jeśli pamięta się o skuteczności podobnych sofistycznych szwindli Sądu Najwyższego USA. Przecież nie chodzi o pseudoakademicki spór o definicję czworonoga, tylko o fundamentalny  spór o człowieka, jego naturę, wreszcie o przyszłość ludzkości, w tym przyszłość naszych dzieci, ponieważ legalizacja homo-pseudo-małżeństw będzie miała katastrofalne konsekswencje.  Adopcje dzieci przez gejowskie pary to zaledwie początek. Przygotowując legalizację homo-niby-małżeństw sędziowie SN otwierają puszkę Pandory. 

Dla kogoś, kto lekceważąc normy biologiczne, religijne, moralne i społeczne uważa, że granica między hetero- a homo- związkami jest wyznaczona arbitralnie i nie ma powodu traktować ich inaczej, tak samo arbitralnie będzie wyznaczona granica zostawiająca poza nawiasem akceptacji wszelkie inne związki queer: - pedo-, zoofilskie i jakie tylko sobie możemy wyobrazić, bo skoro pomija lub narusza się normy biologiczne, religijne, moralne i społeczne, to nie ma żadnych powodów, by tę granicę gdziekolwiek ustalić. Warunek obopólnej zgody jest ogromnie elastyczny. Biorąc pod uwagę naturę i siłę bodźców seksualnych, obiekt seksualny można sobie łatwo "wychować", czy "roznamiętnić" - np. dziecko, jeśli ma się do niego nieograniczony dostęp. Nieuznawanie norm w sferze seksualności oznacza zaś brak wewnętrznych oporów.

Z perspektywy argumentacji SN, o wszystkich, choćby najbardziej wynaturzonych związkach można  powiedzieć, że istnieją [w nich] te same przeżycia i związki uczuciowe oraz emocjonalne. Zatem również im SN może nadać status równoważny małżeństwu, tym samym "promując zmiany wzorców społecznych dotyczących zachowania kobiet i mężczyzn i wykorzeniając praktyki oparte na stereotypowych rolach płci". Wypełni w ten sposób zalecenia konwencji Rady Europy mającęj rzekomo chronić kobiety i rodziny przed przemocą.  W tym duchu programy szkolne już teraz uczą dzieci i młodzież akceptacji i afirmacji wszelkich perwersji, a pedofile domagają się prawa do seksualnych relacji z dziećmi za obopólną zgodą. 

W akcie nieograniczonej niczym pseudointerpretacyjnej samowoli sędziowscy hochsztaplerzy wywodzą z ogólnych zapisów o wolności i równości nie tylko przyzwolenie i pochwałę dowolnych dewiacji, ale, co gorsza, także uzurpatorski zakaz odmawiający ustawodawcy postawienie tym dewiacjom ograniczeń. W ten sposób "niezawisły" i "bezstronny" sąd staje się de facto adwokatem wszelkich dewiantów. Adwokat ten nie zasiada jednak w ławie obrońcy, ale Sądu Najwyższego, co daje mu ogromną, zaiste piekielną władzę. Wobec takiej władzy i "elastyczności" SN, zwyczajne próby  wprowadzenia prawnych zapisów chroniących konstytucyjną ochronę małżeństwa i rodziny przed erozją i destrukcją, choć ze wszech miar godne poparcia, mogą okazać się niewystarczające. Sąd może łatwo znaleźć pseudo-interpretacyjną furtkę by je pominąć.

Taka jest logika postępu w wyzutej z wartości "liberalnej demokracji". Zarazem jest to logika Sądu Najwyższego RP, który z kryteriów oceny ludzkiego postępowania wykluczył normy moralne i społeczne (często pogardliwie określane jako "tradycyjne"), przyjmując zasadę, że ludzkim zachciankom seksualnym nie można stawiać żadnych granic, bo najwyższą normą jest "róbta co chceta" i "się nie ograniczajta". Zgodne z zasadami i taktyką ideologii gender-queer Sąd Najwyższy Rzeczypospolitej Polskiej chyłkiem przyjął te nowe normy i na nich opiera swoje orzecznictwo. Wbrew zasadom obłudnie ubóstwianej demokracji sąd ten chce dzierżyć absolutną, niekontrolowaną przez nikogo władzę sądowniczą nad polskim społeczeństwem, którego większość, wbrew wysiłkom "postępowej" łże-elity, wciąż jeszcze wyznaje określone normy moralne i społeczne, stojące na biegunie przeciwnym w stosunku do amoralnych norm wyznawanych przez sędzię Gersdorf et cons., uosabiających (o zgrozo!) najwyższy sąd Rzeczypospolitej.

Teoretycy gender-queer z satysfakcją zauważają, że w owym liberalnym państwie demokratycznym "przynajmniej częściowo nastąpiła przemiana perwersji w pluralizm". Faktycznie oznacza to, że perwersja weszła w obręb pluralizmu i rozpycha się, by ów częściowy proces dopełnić tak, by pluralizm stał się wyłącznie pluralizmem różnorakich perwersji, co jest sednem tzw. polityki i eduakacji różnorodności. Dlatego dzisiejsze problemy z sitwą Rzeplińskiego mianującą się Trybunałem Konstytucyjnym są niczym w porównaniu z tym, co szykuje nam całkiem legalny Sąd Najwyższy RP działający według paradygmatu gender-queer. Albo jako społeczeństwo przygotujemy się do powstrzymania zdemoralizowanej i zdeprawowanej władzy sądowniczej, albo zostawimy naszym dzieciom Polskę, w której perwersja i dewiacje będą normą.

Grzegorz Strzemecki

***

Uchwała SN dostępna jest tutaj:

http://www.sn.pl/sites/orzecznictwo/Orzeczenia3/I%20KZP%2020-15.pdf

Warto odnotować skład który wydał opisywaną uchwałę:

SSN Waldemar Płóciennik (przewodniczący) 

SSN Tomasz Artymiuk 

SSN Małgorzata Gierszon 

SSN Jerzy Grubba 

SSN Rafał Malarski 

SSN Jarosław Matras (sprawozdawca) 

SSN Andrzej Ryński