Kiedy pytam dzisiaj samego siebie, dlaczego wpadłem w narkotyki, to do końca nie znam na to odpowiedzi, jednak myślę, że duży wpływ miała moja rodzina, w której się wychowałem. Kiedy miałem siedem lat to ojciec wyprowadził się z domu, bo miał problem z alkoholem i praktycznie go nie znałem. Myślę, że brak miłości w domu popycha do tego, aby szukać jej poza nim. I w końcu ląduje się na ulicy. Ja jestem z Tychów, a tam są właściwie same bloki, mieszanka ludzi z różnych terenów Polski, więc miejsce jest nieciekawe. Jak szedłem do Pierwszej Komunii Św. to już regularnie paliłem fajki.

Moja mama też miała problemy z alkoholem, co prawda nas utrzymywała, ale przez to nie miała czasu, aby z nami po prostu być. Z tego powodu, jak miałem trzynaście lat to regularnie piłem co tydzień alkohol. Natomiast w pierwszej klasie gimnazjum sięgnąłem pierwszy raz po narkotyki. Niestety w gimnazjum trafiłem do klasy najgorszych uczniów, gdzie była liga wszystkich trudnych przypadków. W mojej klasie było sześć osób z Domu Dziecka - to naprawdę była młodzież, która miała problemy, a kto u nas w klasie się gorzej zachowywał, to budził większy szacunek u pozostałych… Poznałem tam nowego kumpla, przyniósł „trawę” do szkoły i się zaczęło… Ja bez wahania w to wszedłem i na przerwie paliliśmy ją w ubikacji, a potem siedzieliśmy na lekcji pod wpływem narkotyków. Potem poszło szybko. Zacząłem brać amfetaminę, gaz od zapalniczek, a nawet, jak niczego nie było, to kleje. Także płynąłem na maksa. Zawsze byłem najsłabszym uczniem, dlatego że  nie miałem w domu warunków do nauki. Niestety odreagowywałem to złym zachowaniem, aby zyskać „uznanie” innych. Teraz jak patrzę na to z perspektywy czasu to robiliśmy rzeczy, którym spokojnie mogła zająć się prokuratura. Nie zauważyłem jakiegoś krytycznego momentu, ponieważ tak to jest w uzależnieniu, że człowiek nawet nie wie, kiedy w nie wpada.  W drugiej klasie gimnazjum już  w ogóle nie chodziłem do szkoły, a potem mnie „przepychali” z klasy do klasy, bo zaniżałem średnią.

„Chciałem przestać brać, ale nie wiedziałem, jak to zrobić”

Na leczenie poszedłem,  ponieważ przez cztery lata gimnazjum za dużo nabroiłem. Brałem tyle narkotyków i alkoholu, że  kradłem z domu różne rzeczy, a wtedy moja mama zgłaszała to na policję. Wystarczyło, że mama szła na spacer na dwadzieścia minut, a ja wtedy już wynosiłem różne rzeczy. Nieustannie piłem i ćpałem. Trzy razy byłem na izbie wytrzeźwień, miałem cztery sprawy w sądzie o jakieś pobicia, ponieważ jak byłem pod wpływem środków odurzających (a taki stan był niemal non stop) to nie kontrolowałem własnego zachowania. W końcu dostałem kuratora i  wyrok, że pierwsze pójdę do poprawczaka, a potem do więzienia. Na szczęście przyznano mi psychologa, który zorientował się, że dopuszczam się przestępstw pod wpływem środków odurzających i napisał pismo do sądu, aby dali mi szansę pójścia do ośrodka dla uzależnionych. I tak trafiłem do ośrodka dla uzależnionych „Nadzieja”.

Przez pierwsze trzy, cztery miesiące dochodziłem do siebie, uczyłem się zasad, które panują w ośrodku. Dwa razy w tygodniu mieliśmy Mszę Świętą, ale tak jak przed pójściem do ośrodka, w ogóle nie rozumiałem, po co w niej uczestniczyć – uważałem,  że ksiądz ciągle  „gada” to samo. Jednak jak już  wytrzeźwiałem  to pomału zacząłem dostrzegać konsekwencje swojego wcześniejszego życia  i ogrom zła, który wyrządziłem sobie i innym ludziom. To zrobiło na mnie piorunujące wrażenie do tego stopnia, że obiecałem sobie nigdy więcej nie ćpać i nie pić alkoholu.  Zobaczyłem także, że nie jest normą to, jak wcześniej żyłem, a także cały ogrom  zakłamania, w którym tkwiłem. Aż trudno uwierzyć, że tak można samego siebie okłamać, ale można… W ośrodku wiedziałem, że nie chcę brać, ale nie wiedziałem, jak to zrobić. Gdy postanowiłem zerwać z tym wszystkim poczułem jakbym się na nowo urodził -  nic nie miałem. Wiedziałem, że nie mogę wrócić do starego miejsca zamieszkania, wiedziałem, że muszę zerwać ze starymi znajomymi, wiedziałem, że nie wrócę do swojej rodziny. Miałem wtedy siedemnaście lat i zdawałem sobie, że nagle jestem sam.

I w tej bezradności szukałem pomocy u Boga. Tak pomału zaczęła się moja droga z Nim, a przełomowym momentem była spowiedź. Pierwszy raz wyznałem wszystko, co było grzechem w moim życiu. Po niej ksiądz tylko dał mi Ewangelię i kazał mi ją czytać.  Wiedziałem, że nie mam innego wyboru, bo nie zostało mi nic innego, wiec zaryzykowałem i tak zrobiłem. Jednocześnie zafascynowała mnie gra na gitarze, którą pierwszy raz miałem w rękach właśnie w ośrodku. Po dwóch dniach ją odłożyłem, bo stwierdziłem, że mam palce jak kołki drewniane, ale w końcu się uparłem i nauczyłem się  na niej grać. Do dzisiaj gram muzykę uwielbienia i tylko taką, ponieważ wiem, że tę umiejętność dał mi Bóg, a więc ja Mu chcę to oddać.

Wszystkie modlitwy wysłuchane

Gdy skończył się czas pobytu w ośrodku, ogarnął mnie lęk.  Już mniej więcej wiedziałem, co mam robić, miałem nakręconą pracę, a dalej był we mnie strach, że sobie nie poradzę.  I wtedy poszedłem pomodlić się do kaplicy, która mieściła się na terenie ośrodka, abym miał siłę żyć w inny sposób, abym nie wrócił do starego bagna. I to była taka jedna z ważniejszych modlitw, o czym miałem się przekonać dopiero jakiś czas później… Prosiłem Boga o to, abym miał gdzie mieszkać, abym miał dobre warunki pracy i w krótkim czasie to wszystko otrzymałem. Jednak już zaraz po tej modlitwie odszedł ode mnie strach i poczułem siłę, aby zmierzyć się z rzeczywistością. Wtedy miałem pewność, ze stoi za tym Bóg. Pierwsze trafiłem do wspólnoty bardzo „przypadkowo” – powiedział mi o niej kolega z pracy. I wtedy już po pierwszym spotkaniu wiedziałem, że to jest odpowiednie dla mnie miejsce. Od razu znaleźli się tam ludzi, którzy chcieli mnie wesprzeć.

Potem pojawiła się moja obecna żona. Modliłem się o nią w bardzo konkretny sposób, miałem jasno postawione cele i prosiłem: „Boże daj mi dziewczynę, z którą mógłbym się związać”. Potem miałem ogromne pragnienie, zaraz po nawróceniu, aby działać.  Chodziłem w różne miejsca i grałem… Teraz regularnie jeżdżę ze świadectwem do alkoholików, a także do różnych szkół. Cały czas po wyjściu z ośrodka miałem także pragnienie, aby wejść i z ramienia wspólnoty głosić w ośrodku Słowo Boże. I pomimo początkowych trudności moje pragnienie się ziściło. Nawiązałem dobry kontakt z ośrodkiem, a terapeuci zobaczyli, że Bóg zmienił moje życie.  Teraz co miesiąc regularnie jeździmy tam z osobami ze wspólnoty, aby być z tą młodzieżą i pomóc jej w odkrywaniu Boga, który wyzwala.

„Przyszedł do mnie Duch Święty”

Bardzo mocne doświadczenie Boga przeżyłem podczas pierwszego mojego czuwania na Zesłanie Ducha Świętego. I przyszedł taki moment, który mógłbym określić wylaniem Ducha Świętego –  przyszedł On do mnie, a potem przez kolejne cztery miesiące chodziłem „pokręcony” po tym spotkaniu z Nim, mówiłem wszystkim o Bogu, miałem w sercu  niesamowite doświadczenie pokoju i radości z tego, że się nawróciłem.

Moje życie nie jest teraz wolne od problemów. Po moim wyjściu z ośrodka długo jeszcze borykałem się z różnymi trudnościami związanymi z uzależnieniem – nie piłem już, nie ćpałem, ale na nowo zacząłem palić papierosy. I potem znowu stał się cud – trzy lata temu przyjechali bracia w Chrystusie „Kola” i Jurek, raperzy chrześcijańscy , i chodziliśmy z nimi po różnych miejscach . Jednocześnie oni wiedzieli, że co jakiś czas wychodzę na papierosa i zaraz przed odjazdem zapytali, czy chcę rzucić palenie, a ja na to, że już tyle razy rzucałem palenie, codziennie rano postanawiam, że już nie sięgnę po papierosa, ale po dziesięciu minutach moja decyzja się zmienia. I wtedy stwierdzili, że jeżeli chcę to na pewno z tego wyjdę, obiecując, ze pomodlą się w tej intencji. Rano wstaję i akurat nie miałem w domu żadnej paczki, więc nie zapaliłem. W pracy pytali mnie, czy nie chcę papierosa, a ja na to, że potem przyjdę, następnie wsiadłem do auta i nawet nie wiedziałem, jak cały dzień ani razu nie zapaliłem. I tak przez kolejne pięć dni. Po tym czasie powiedziałem świadectwo na spotkaniu wspólnotowym, mówiąc Bogu, że teraz już nie mogę palić, bo wyjdę na „głupka”. I Bóg dotrzymał umowy  - od tego czasu już nie sięgnąłem po papierosa. Dzisiaj wiem, że dzięki  wstawiennictwu tych dwóch chłopaków Bóg mnie uzdrowił.

Kolejne bardzo mocne potwierdzenie Bożej troski o mnie miałem w zeszłym roku, kiedy zatrułem się w domu tlenkiem węgla. Nie powinno mnie juz tutaj być. Miałem we krwi 49 procent stężenia tlenku węgla, a przy ponad 50 jest już pewna śmierć. Straciłem przytomność i jeszcze trochę leżałem, zanim żonie udało się otworzyć drzwi łazienki i mnie stamtąd wyciągnąć. Dzisiaj powinienem być „warzywem”, a lekarze stwierdzili , że to jest bardzo dziwne, że nie odniosłem żadnego uszczerbku na zdrowiu. Wiem, że jak to się stało, to modliła się za mnie cała rodzina i znajomi. I to jest następna sytuacja, pokazująca siłę modlitwy i Boże miłosierdzie. Chwała Panu!  

Kacper

Oprac. Natalia Podosek