Trzeci dzień po świętach, a liturgia Kościoła daje nam czytanie pełne bólu, strachu, lęku, w którym nadzieja jest w ostatnim zdaniu.

Maria Magdalena, Piotr i Jan - wszyscy są zasmuceni, osamotnieni, pogrążeni w bólu i doświadczeniu wielkiej straty. Piotr dodatkowo wie przecież, że zdradził, a ten, którego zdradził umarł w straszliwych męczarniach. Nie ma już ucieczki od bólu, od cierpienia. Trzeba nauczyć się żyć na nowo, bez Sensu i Miłości. A Ewangelia prowadzi nas jeszcze dalej, bo gdy Maria Magdalena staje przed grobem okazuje się, że nie ma nawet ciała. Nie będzie nawet grobu, nie będzie nawet jak żegnać Jezusa. Odebrano jej nawet to. Cios za ciosem.

Nie tylko śmierć, ale dodatkowo jeszcze profanacja ciała, zabranie go. Biegnie do uczniów, żeby podzielić się bólem, cierpieniem, żeby zapytać się, co zrobić. Piotr musi cierpieć szczególnie, bo nie będzie mógł nawet wypłakać swojego bólu nad ciałem przyjaciela, którego zdradził. Pewnie dlatego idzie powoli, Jan musi na niego czekać. Aż wreszcie wchodzą do grobu…

I tylko o jednym powiedziane jest, że „ujrzał i uwierzył”. Wiara w zmartwychwstanie rodzi się w straszliwym bólu, i już choćby dlatego nie jest wymyślona. To nie tania nadzieja, nie tania łaska, ale wiara w Krzyżu. Tani optymizm nie jest wiarą chrześcijan. Dynamika dzisiejszej Ewangelii doskonale to pokazuje. Ale i nasze życie jest niekiedy podobną drogą. Krzyż i Zmartwychwstanie się nie wykluczają.

Doświadczenie zmartwychwstania jest możliwe, gdy doświadczymy śmierci, bólu, cierpienia, najgłębszego upadku.

 

 

Tomasz Terlikowski/Fb