Tomasz Poller: Po fali demonstracji określanych jako Strajk Kobiet mamy do czynienia z publikacjami sondaży, nieraz wobec siebie sprzecznych i komentowanych przez media różnych opcji. Przekaz z lewej strony stara się wywołać wrażenie, jakoby społeczeństwo popierało te akcje, o czym miałby świadczyć spadek poparcia dla PiS czy urzędującego prezydenta. Z kolei media z prawej strony zwracają uwagę, że bynajmniej nie wzrasta sympatia dla PO czy dla lewicy. Na pewno warto jednak zadać pytanie, na ile obecne wydarzenia wpłyną na polityczne sympatie, a co za tym idzie, na preferencje elektoratu w przyszłych wyborach. Kto na dłuższą metę może faktycznie zyskać, a kto stracić?

Zdzisław Krasnodębski, filozof, socjolog, prof. Uniwersytetu w Bremie, europoseł PiS: Przede wszystkim wybory są za dwa i pół roku, więc powiedzieć, że to co się dzieje (a dziś już wygasa, chociaż jeszcze tydzień temu były duże demonstracje) zmieni od razu polską scenę polityczną, to oczywiście wielka przesada. Są oczywiście dane, które pokazały, że rząd traci na poparciu, jednak jest to związane nie tylko i nie tyle z tymi protestami, ale po prostu z sytuacją pandemiczną. Jest zupełnie naturalne, że ludzie są rozczarowani i słusznie czy niesłusznie, obarczają odpowiedzialnością rząd, nawet za swoje nierozsądne zachowania. Także ci, którzy jeszcze niedawno krzyczeli, że żadnego covidu nie ma, a teraz krzyczą, że rząd nic nie zrobił, aby mu zapobiec. Do tej frustracji i tej posępnej atmosfery doszła ta sprawa, która wyciągnęła na ulicę młodych ludzi, którzy, trzeba powiedzieć, szukają tej zadymy. Oczywiście jest grupa aktywistów czy aktywistek, ale przecież ich twarze i poglądy znane są nam od lat. Nie sądzę, żeby stosunek tych osób do Prawa i Sprawiedliwości zmienił się pod wpływem wyroku Trybunału. Trudno się dziwić, że nie prowadzi to do wzrostu poparcia dla partii opozycyjnych. Są one słabe a obecny przewodniczący PO jest karykaturalnie słabym politykiem. Przypuszczam, że jakąś konsekwencją tego, co się dzieje, może być jakich „ruch”, jakieś ugrupowanie, może nawet część z tych aktywistek wejdzie do Sejmu, ale to nie będzie to żadna trwała, znacząca zmiana, nawet jeżeli te protesty by dłużej potrwały. Jeśli popatrzymy poza Polskę, choćby przypomnimy sobie ruch Żółtych Kamizelek, który wydawał się mieć znacznie silniejsze podstawy, to przecież nie doprowadził on do żadnych wielkich przemian we Francji. Podobnie protesty w Niemczech przeciw ograniczeniom związanym z covidem. Można zadać pytanie, na ile te protesty świadczą o tym że część polskiego społeczeństwa, czy młode pokolenie ma inne wyobrażenie o świecie, czy wyznaje inne poglądy, wartości, które w społeczeństwie polskim dominowały, choćby te związane z religią. Czy to będzie miało wpływ w przyszłości na ich preferencje wyborcze i czy w przyszłości, za parę lat, dojście do władzy formacji lewicowych jest nieuchronne...

Chciałem właśnie o to zapytać... Jest faktem, że organizatorom udało się wyprowadzić na ulicę liczną grupę młodzieży czy wręcz, powiedzmy wprost, kilkunastoletnich dzieciaków, co przy wulgarnej formie tych akcji sprawiło, że obrazki z demonstracji robiły zresztą wrażenie niekiedy przerażające, niekiedy infantylne. Z jednej strony jest faktem. że młodzież ma naturalną tendencję do bycia przeciwko władzy, faktem są też procesy laicyzacyjne. Jednak, czy ze strony tej młodzieży udział w tych protestach to wynik świadomego zainteresowania polityką, czy faktycznie idą oni za hasłami obyczajowo-kulturowej rewolucji, czy też po prostu jest to efekt znudzenia siedzeniem w domu? A przede wszystkim, czy można mówić o jakimś trwałym i poważnym przesunięciu poglądów młodych ludzi na lewo?

Żeby odpowiedzieć bardziej kompetentnie, należałoby przeprowadzić pogłębione studia, badania socjologiczne. A z tego co wiem, takich badań obecnie bardzo mało się prowadzi (a takie były prowadzone na świecie w latach 60tych, 70tych). Nie wiemy nawet, o jaki procent młodzieży chodzi, bo, nawet niezależnie od masowego udziału w tych akcjach, nie jest to przecież jakaś przytłaczająca większość. Mało wiemy o poglądach młodego pokolenia oraz o tym, na ile postawy podczas ostatnich demonstracji są reprezentatywne. Natomiast, na ile można obserwować, to co się dzieje na ulicy, gdy chodzi o młodych ludzi z większych miast, z określonego typu rodzin, raczej zamożnych, to widzimy to co się ujawniło: egotyzm, chęć zabawy za wszelką cenę, wulgarność, jednak bardzo uderzająca, jakaś wręcz patologiczność. To, że wyszli z takiego, a nie innego powodu, nie jest niczym dziwnym, bo są oni nasączeni kulturą masową, która oddziałuje na nas przez Internet, przez wszelkie Netflixy I „You Tuby”. Tym, co często bierze się za rzeczywistość, bo przecież niektórzy z nich uważają, że na tym polega życie. Na część młodzieży to wpływa, z racji wieku czerpie ona stąd wzory, jest zainteresowana seksem bez żadnych ograniczeń, bez żadnych konsekwencji. Parę lat temu istniało przekonanie, że młodzież w Polsce jest prawicowa, bo się interesuje Żołnierzami Niezłomnymi, jakąś tradycja patriotyczną. Być może nastała zmiana mody czy trendu. Z kolei wcześniej, około roku 2007 mówiono, że młodzi ludzie odbiorą władzę PiSowi, słynne hasło PO głosiło "zabierz babci dowód". Ale przecież te postawy nie okazały się trwałe. Obecnie łączą się ze sobą cztery sprawy: temat, który młodych ludzi obchodzi, do tego dochodzi kwestia wpływu kultury popularnej, kwestia znużenia rządami PiSu, a także frustracja związana z covidem i brakiem możliwości wyżycia się. Mamy zatem cztery czynniki, które się nałożyły na siebie, do tego dodać można zachętę ze strony mediów liberalnych oraz ze strony władz uczelni i szkół. A to wszystko podlane "europejskim" sosem na zasadzie "tu jest Średniowiecze, a cała światła, postępowa Europa ma na ten temat inne poglądy". Myślę, że te protesty nie powinny być żadnym zaskoczeniem. Sprawa była od 3 lat w Trybunale Konstytucyjnym, który miał podjąć decyzję. Demonstrowały środowiska Pro Life, które także obecnie wyrażają niezadowolenie z decyzji prezydenta. Były też protesty ze strony środowisk feministycznych, które zapowiadały, że uda się im zmobilizować szersze kręgi. Można być zaskoczonym wielkością protestów, ale tak naprawdę można to było to przewidzieć, tak jak można było przewidzieć, że wygasną. Nie można przewidzieć, czy nie będą one miały skutków, jeśli chodzi o trwałe postawy. Jednak, moim zdaniem, katastrofa związana z covidem znacznie bardziej wpłynie na to, co się będzie w Polsce działo w polityce i gospodarce w najbliższych latach, aniżeli pani Lempart i jej zastępy.

Przy okazji tych protestów mamy do czynienia z zapowiedziami czy próbami budowania nowego lewicowego ruchu. Powstaje oto jakaś rada konsultacyjna, próbuje się tu zresztą dość bałamutnie nawiązywać wręcz do sytuacji na Białorusi. Czy ten zapowiadany ruch radykalnej lewicy ma szansę okazać się czymś trwalszym i ma jakąś polityczną przyszłość? Trywializując: mamy wojnę, rewolucję czy też kolejny "ciamajdan"?

Był już Palikot, była "Wiosna"... Te panie są jeszcze bardziej radykalne. Myślę, że im dłużej spora część tych młodych ludzi, która wyszła na ulicę, przyglądała się, kto temu przewodzi, kto to organizuje, to działało to na nich otrzeźwiająco. Przecież wystarczy posłuchać tych pań... Pomijam nawet te wulgaryzmy, wystarczy tylko ich sam światopogląd, skrajnie lewicowy ogląd sytuacji. Nie są to moim zdaniem osoby, które byłyby w stanie stworzyć liczącą się na dłuższy czas siłę polityczną. Podobnie, jak Rafał Trzaskowski ze swoim ruchem i ze wszystkimi nadziejami, które w niego zainwestowano. Kompletnie się tego nie obawiam. Co nie znaczy, że nie będzie to ruch, który nie uzyska paru procent poparcia i nie będzie dla opozycji jakimś języczkiem u wagi. Ale mówienie o jakimś wielkim masowym ruchu pod światłym przywództwem tych pań, które mamy okazje słuchać w TOK FM czy TVN24, to raczej fantastyka polityczna. Jeszcze polski naród nie pogrążył się w takim stanie zapaści.