Tomasz Poller: Kłaniam się, Panie Profesorze. Chciałem zapytać o poniedziałkową debatę w Europarlamencie. Trudno nie zauważyć, że wpisuje się ona w dłuższy cykl imprez grillowania Polski. Repertuar tradycyjny: rzekome zagrożenia praworządności i demokracji w Polsce, rzekome krzywdy, jakie ponoć mają spotykać osoby homoseksualne. Czy za tymi antypolskimi ekscesami na forum Parlamentu Europejskiego stoją tak na prawdę jakieś realne groźby? Czy należy się faktycznie tutaj czegoś obawiać?

Zdzisław Krasnodębski, filozof, socjolog, prof. Uniwersytetu w Bremie, europoseł PiS: Są, jak wiadomo, trzy instrumenty "tortur". Po pierwsze, Artykuł 7. To procedura związana z praworządnością, odbywająca się przy pewnej interpretacji tego artykułu, od czego zresztą cała sprawa się zaczęła, ale utknęła w Radzie Europejskiej, gdyż nie ma zgody państw, ażeby przejść do następnego etapu. Tak więc to narzędzie stało się, przynajmniej na razie, bezskuteczne. Drugie narzędzie, które mają instytucje unijne to ewentualne zwrócenie się Komisji Europejskiej do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Z narzędziem tym związane są całe procedury, to jest długotrwały proces. Zresztą Komisja, tak, jak w tej ostatniej debacie zauważyła Pani Jourova, może się zwrócić do Trybunału tylko wtedy, gdy nastąpiło naruszenie traktatów, prawa unijnego, a nie wówczas, gdy w Polsce dzieje się coś, co nie odpowiada poglądom komisarzy unijnych. No i trzecia sprawa, o którą toczy się obecnie spór polityczny, to ewentualne wprowadzenia stałego mechanizmu monitorowania praworządności i powiązania go z funduszami europejskimi. Taki mechanizm byłyby jednak niezgodny z traktatami. Także fundusze nie były nigdy związane z tego rodzaju dodatkowymi warunkami. Większość dominująca w Parlamencie Unii Europejskiej zapowiada jednak, że nie zgodzi się na kompromis wypracowany na ostatnim szczycie Rady Europejskiej, jeżeli nie uzależni się funduszy od przestrzegania praworządności i ustanowienia procedur jej sprawdzania. To potencjalnie bardzo groźny postulat, jednak na razie wspomniany mechanizm i jego powiązanie z funduszami pozostają w sferze politycznych życzeń. Zgodnie z ustaleniami szczytu, Rada musiałaby zgodzić się na jego powstanie. Zgodzić jednomyślnie, a to jest zupełnie niemożliwe. Znając kreatywność urzędników i polityków Komisji Europejskiej, można sobie jednak wyobrazić, że nastąpi jakaś próba obejścia Rady przez jakąś sprytną interpretacją postanowień szczytu, które niestety zostały zapisane w sposób bardzo skrótowy i wieloznaczny.

Pan Biedroń w rozmowie z Agencją Reutera porównał los osób homoseksualnych w Polsce do losu Żydów w przededniu wojny. Przypuścił przy tym, posługując się manipulacją, dość prymitywny atak na prezydenta Dudę. Moje pytanie: Czy tego rodzaju ekscesy Biedronia należałoby rozpatrywać w połączeniu z atakiem na Polskę w Europarlamencie? Czy to jakaś celowa, skoordynowana akcja?

Większość tych oskarżeń przeciwko Polsce wypływa z Polski, z kręgów polskiej opozycji, bo przecież w tych rezolucjach Parlament Europejski odwołuje się do faktów czy raczej pseudofaktów, których posłowie innych nacji, by sami nie wymyślili. Oskarżenia wobec Polski są inspirowane przez europosłów polskich z grupy socjalistów lub frakcji Europejskiej Partii Ludowej. Zresztą, poseł Halicki w swoim wystąpieniu powiedział jasno, że gdy nastąpi zmiana władzy w Polsce, to problem praworządności zniknie sam przez się. No cóż, nie będą przecież skarżyć na siebie samych i na pewno pozostaną potulni. Gdyby polska opozycja, choć raz, nawet zajmując krytyczne stanowisko wobec rządu polskiego, wypowiedziała się przeciw najbardziej absurdalnym zarzutom czy porównaniom, to cały ten proces w UE zostałby zastopowany. Tymczasem oni, oczywiście, cały czas to podkręcają, nakręcają, dolewają oliwy do ognia, bo jest to jeden z używanych przez nich środków walki politycznej o władzę w kraju. Zauważmy, kto bierze udział w takich debatach. To zazwyczaj grupa radykalnych pań posłanek feministek, np. posłowie z intergrupy praw LGBT, no i posłowie polscy z partii opozycji totalnej, którzy to wszystko inspirują, przygotowują, zaostrzają, bynajmniej nie łagodzą czy racjonalizują. Robert Biedroń zbudował całą karierę polityczną na swojej płciowości i rzekomych prześladowaniach, których ma doznawać z tego powodu. Robi to również w Parlamencie Europejskim.

Europoseł Jacek Saryusz-Wolski mówi tutaj wręcz o wojnie hybrydowej przeciwko Polsce, za którą stoją zarówno rodzima opozycja totalna, niechętne Polsce środowiska w Europie, jak i chociażby rosyjska agentura, mająca niestety także wśród europosłów swoje wpływy...

Jest to spostrzeżenie trafne. Oczywiście tego rodzaju ataki osłabiają pozycję Polski, przynajmniej zaś jej wizerunek, i w związku z tym wszyscy, którzy mają z nami jakieś porachunki czy konflikt interesów, skwapliwie się przyłączają do tej nagonki. A jak wiadomo Rosja postrzega nas jako konkurentów we wschodniej części kontynentu, co widać również w przypadku kryzysu białoruskiego, no i oczywiście robi wszystko, używa swoich wielkich wpływów, politycznych, gospodarczych i propagandowych po to, ażeby prowadzić akcję przeciwko nam. Swoją drogą na marginesie warto zauważyć, że rosyjskie wpływy są mocne w Europie także na prawicy, skrajnej prawicy, a mimo to ta grupa w PE jednak nas nie atakuje.

Trudno nie zadać pytania: Jakie działania może podjąć tutaj strona polska? Czy nie należałoby się zastanowić nad przeciwdziałaniem, nad jakąś poważniejszą, kompleksową kontrakcją?

Takie działania, można powiedzieć, podejmujemy nieustannie, choć, powiedziałbym, trochę spóźnione, bo już od 2015, od samego początku należało wyjść z pewną ofensywą, jeżeli chodzi o politykę informacyjną. Tak się jednak nie stało. Czasem nie dostrzegamy, że nasze losy będą rozstrzygać się na zachodzie – i także tam powinniśmy budować sojusze, wspierać ruchy i organizacje konserwatywne oraz wpływać na opinię społeczną, nie ograniczając się tylko do kontaktów z rządami i klasycznej dyplomacji. Powinniśmy się uczyć od Niemiec, do innych państw, jak to się robi. Musimy sobie przy tym zdawać sprawę, że jak długo będzie trwał obecny układ sił w Unii, jak długo dominować będą w Europarlamencie, w Komisji i w najważniejszych krajach członkowskich partie lewicowo-liberalne, tak długo będziemy atakowani, nie zmienimy także ani celów klimatycznych UE (które przynajmniej w najbliższej dekadzie będą niezgodne z polskim interesem gospodarczym) ani nie unikniemy prób przeniesienia do Polski tych wzorów zachowań i zasad etycznych, które te partie i środowiska uważają za jedynie słuszne i obowiązujące wszystkich Europejczyków. Możemy się oczywiście bronić, używając różnych środków prawnych i wystąpieniami w PE, ale musimy się nastawić, że nie uda się zatrzymać raz na zawsze tych ataków. To jest koszt naszego udziału w Unii Europejskiej, zdominowanej przez siły polityczne, które mają inny światopogląd, które preferują inny sposób życia, wyznają inne zasady etyczne - i musimy sobie zdawać z tego sprawę. Dlatego powinniśmy podejmować znacznie energiczniejsze działania, ażeby starać się zmienić ideowo społeczną sytuację w Europie. Dziś jest nas na to stać, w przeciwieństwie do czasu, gdy wstępowaliśmy do EU... Nie obronimy się na linii Odry i Nysy Łużyckiej. I nie dajmy się zastraszyć. Tego rodzaju debata, jaka się odbywała wczoraj, sama w sobie nie ma większego znaczenia - odbija się echem głównie Polsce. Podobnie jest z planowaną kolejną rezolucją. Bądźmy realistami i nie przywiązujmy zbyt dużej wagi do tego rodzaju działań. Odróżniajmy czczą gadaninę od działań prawdziwie niebezpiecznych. A być może najważniejsze jest to, aby sami Polacy oceniali w sposób właściwy zachowania, które prezentują posłowie opozycji w tych debatach PE. Tego rodzaju wystąpienia atakujące Polskę w perfidny sposób powinny w Polsce dyskwalifikować politycznie...