Od katastrofy smoleńskiej minęły dwa lata. Co w tym czasie okazało się dla Pani najtrudniejsze?


- Trzeba tu oddzielić sferę prywatną od publicznej. W sferze prywatnej takiego rodzaju wydarzenia nie da się oczywiście z niczym porównać. Natomiast jeżeli chodzi o sposób wyjaśniania tej katastrofy przez osoby odpowiedzialne za nasze państwo, mamy do czynienia z całkowitym ignorowaniem tej sprawy przez polski rząd i z mozolnym odkłamywaniem przez rodziny nieprawd, które przez te dwa lata podawano w mediach. Uważam, że kłamstwa, którymi się nas od początku karmi, są celowo produkowane. Chodzi po pierwsze o to, żeby w opinii publicznej utrwalić nieprawdziwy przebieg tego zdarzenia, a po drugie, zmęczyć społeczeństwo tak, żeby nie było ono już w żaden sposób wrażliwe na ten temat. Myślę, że to ostatnie się udało. Jest to, moim zdaniem, największy grzech, jaki popełniono w tej sprawie. Liczę jednak na to, że pamięć ludzka i historia będzie sprawiedliwa i że z czasem uda się nie tylko wyjaśnić przyczyny katastrofy, ale przede wszystkim w odpowiedni sposób potraktować tych ludzi, którzy celowo działali po to, żeby wywołać w społeczeństwie określony obraz tego wydarzenia.

 

Które z kłamstw wymieniłaby Pani jako najbardziej jaskrawe i najczęściej powtarzane?

 

- Podstawowa kwestia to rozpowszechniana już kilka minut po katastrofie teza o winie pilotów, forsowana na siłę - na początku mimo braku jakiejkolwiek wiedzy, a po jakimś czasie także wbrew uzyskanej wiedzy i wbrew logice. Powstała cała grupa pseudoekspertów, którzy pisali na ten temat książki i chętnie wypowiadali się w środkach masowego przekazu. Zawsze mnie dziwiło, że osoby, które nie mają - a przynajmniej nie powinny mieć - dostępu do materiałów komisji zajmującej się wyjaśnianiem przyczyn katastrofy czy też do akt prokuratury, z taką łatwością formułowały tezy, o których dzisiaj wszyscy wiemy, że były one nieprawdziwe. W związku z ekshumacjami śp. Przemysława Gosiewskiego i śp. Janusza Kurtyki wielokrotnie byłam pytana, po co to wszystko i co to ma dać. Odpowiadałam wtedy jasno: "Nie chcecie wiedzieć o niczym, co mogłoby podważyć z góry podaną wam tezę". W normalnym postępowaniu przygotowawczym najpierw przeprowadza się wszystkie dowody, a dopiero później stawia tezę. Tutaj natomiast wykonano ogrom pracy po to tylko, żeby odwrócić tę normalną kolejność. Toczymy straszną walkę o to, żeby nadać normalny bieg postępowaniu.

 

Walka toczy się zatem o podstawowe reguły.

 

- Tak, to jest walka o podstawowe reguły, jakimi rządzi się proces karny, i podstawowe zasady stosowane w wyjaśnianiu różnego rodzaju katastrof. To nie do wiary, że w XXI wieku w Europie coś takiego może się wydarzyć, że dzieje się to na oczach całego świata i że można jeszcze wmówić społeczeństwu, że wszystko jest w porządku.



Pani wniosek o ekshumację ciała ojca z pewnością dodał odwagi pozostałym rodzinom ofiar katastrofy.

 

- Trzeba pamiętać, że prokuratura wykonuje czynności ekshumacyjne z urzędu. Można jedynie jej sygnalizować, żeby wykonała tę czynność. Muszę powiedzieć, że stoczyłam ogromną walkę, żeby doprowadzić do tak oczywistej czynności, jaką jest przeprowadzenie sekcji zwłok.

 

O czym mówią wyniki ekshumacji?

 

- Nadal czekam na opinię uzupełniającą, ale już częściowe wyniki, które otrzymaliśmy, mówią w sposób niebudzący wątpliwości, że Rosjanie w ogromnej części fałszują dokumentację, którą do nas przysyłają. Zdecydowanie łatwiej policzyć to, co się zgadza z dokumentacją rosyjską, niż to, co się z nią nie zgadza.



Prokuratura nadal bada wątek uruchomienia przez Pani ojca telefonu komórkowego na pokładzie samolotu?

 

- Tak. Nie mam jeszcze odpowiedzi w tej sprawie.

 

Panią, jako prawnika, ta sytuacja musi szczególnie boleć, bo ma Pani świadomość, jak to śledztwo powinno wyglądać.

 

- Tak, mam taką świadomość, ale przez te dwa lata nauczyłam się, że zupełnie nie należy oglądać się na to, co mówią inni, ale konsekwentnie, krok po kroku, walczyć o sprawy, które wydają się istotne, w sposób procesowy i profesjonalny. W śledztwie dużą rolę odegrał między innymi "Nasz Dziennik". Inaczej opinia publiczna nie miałaby możliwości uzyskania wiedzy na ten temat. My, rodziny, jesteśmy związani tajemnicą śledztwa. W przypadku niektórych dokumentów ta tajemnica jest podwójna, ponieważ są one oklauzulowane i znajdują się w kancelarii tajnej. To powoduje, że nie mogę udostępnić opinii publicznej tej wiedzy, jaką chciałabym przekazać, jeśli wcześniej prokuratura bądź państwo nie pozyskacie jej z innych źródeł.

 

Rodziny mają związane ręce.

 

- Dokładnie tak. Staram się jednak wykazać pewne rzeczy procesowo. Inaczej nie sposób o tych sprawach się dowiedzieć. Początkowo wszyscy gorączkowo reagowaliśmy na przekazywane opinii publicznej informacje. Po pewnym czasie przyjęłam jednak metodę spokojnego reagowania na pojawiające się kłamstwa i skupienia się na tym, w jaki sposób je obnażyć. Kłamstw było już tak dużo, że chyba została przekroczona jakaś granica - teraz reaguję na nie spokojnie, myślę: "O, pojawiło się kolejne. Dobrze, zabierzemy się za nie i damy sobie z nim radę". Nie denerwuję się już tak bardzo i nie pytam za każdym razem: "Dlaczego oni nam to robią?".

 

Chyba właśnie po to, żeby osłabić ludzi, którzy są skuteczni w dochodzeniu do prawdy.

 

- Tak mi się wydaje.

 

Opublikowanie raportu Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehna było dla Pani zaskoczeniem?

 

- Tak, było dla mnie dużym zaskoczeniem. Zaskoczyły mnie nie tylko ustalenia Instytutu, ale także reakcja, jaką one wywołały. Cały raport Millera opierał się na koncepcji, według której generał Błasik miał prawidłowo odczytywać wysokość, a załoga miała tego nie słyszeć. Ta teoria legła w gruzach. Pamiętam dokładnie, kiedy przedstawiano nam prezentację, według której jedyną opanowaną osobą w kokpicie miał być kapitan Protasiuk, z którym reszta załogi miała nie współpracować. Biegli z Instytutu Sehna obalili tę tezę - pokazali, że istniała pełna współpraca, a wysokość była prawidłowo odczytywana. Można zatem powiedzieć, że raport Millera, przynajmniej w tej jego części, wart jest Trybunału Stanu. Premier powinien natychmiast powołać nowy zespół, który od początku przystąpiłby do prowadzenia prac. Tymczasem wydał jedynie krótki komunikat, z którego wynikało, że właściwie nic się nie stało i nie istnieją podstawy do wznowienia prac.

 

Dlaczego takie zachowanie premiera jest u nas możliwe?

 

- Myślę, że tej arogancji premier nauczył się w czasie postępowania w sprawie afery hazardowej. (...)

 

Cały wywiad: naszdziennik.pl

 

Rozmawiała Agnieszka Żurek

 

JW/NaszDziennik.pl