Marta Brzezińska-Waleszczyk: W poniedziałek podczas Marszu Niepodległości spłonęła budka wartownicza przy rosyjskiej ambasadzie. Kilka rac poleciało także na teren placówki. Rosjanie niezwykle się oburzyli tym incydentem i od razu zażądali przeprosin. A Polska? Cóż, natychmiast zaczęła się bić w piersi, przepraszał nawet prezydent. A teraz druga scena: w Moskwie przez chuliganów zostaje zaatakowana polska ambasada, a my udajemy, że nic się nie stało. Paweł Graś w programie Moniki Olejnik pokrętnie unika odpowiedzi na pytanie, czy będziemy domagać się przeprosin. Dwa podobne incydenty, dwie skrajnie różne reakcje.

Rafał A. Ziemkiewicz: Myślę, że ta sytuacja została przez Rosjan bardzo sprytnie rozegrana. Skoro doszło do incydentu pod ambasadą rosyjską w Warszawie i skoro reakcja ze strony polskiej była histeryczna, niewspółmierna, jakby rzeczywiście podpalono ambasadę, podczas gdy spłonęła polska budka dla polskiego policjanta, znajdująca się poza terenem ambasady, skoro natychmiast rzecznik MSZ zaczął się kajać jak idiota, pisząc o Konwencji Wiedeńskiej i oznajmiać, że Rosjanie mieli absolutne prawo, by tak ostro wypowiedzieć się na ten temat, to Rosjanie, z właściwą sobie sprawnością, to zrobili.

Czyli co dokładnie?

Demonstracyjnie upokorzyli po raz kolejny polski rząd, słowami ambasadora, który sięgnął po sformułowania absolutnie niedopuszczalne w dyplomacji. Uzyskawszy od Polaków obietnicę oficjalnych przeprosin w formie noty dyplomatycznej, czyli najbardziej uniżonych, jakie istnieją w języku dyplomacji, Rosjanie wypuścili u siebie „spontanicznych” chuliganów (chyba nikt w „spontan” tego typu akcji w Moskwie nie wierzy), aby jeszcze bardziej demonstracyjnie pokazać jak to działa, tyle że teraz w odwrotną stronę.

Efekt jest taki, że…

…polski minister natychmiast zaczyna zapewnienia, że przecież nic się nie stało. Deklaruje, że nie ma mowy, by prosił o jakiekolwiek przeprosiny. Myślę, że Rosjanie, z zimną krwią, celowo pokazali, jak rządem Tuska, rządem Polski wycierają sobie buty. Jest im to potrzebne do polityki zagranicznej, Rosjanie lubią taką politykę wizerunkową, zwłaszcza dla krajów postsowieckich. Jest to spektakl przede wszystkim dla Ukrainy, aby zobaczyła, co może Polska, która uciekła do NATO i Unii Europejskiej, jakie są rzeczywiste stosunki Kremla z Polską. Istotna, czy też może najistotniejsza przyczyna tego, w jaki sposób Rosja traktuje Polskę, to oczywiście tragedia smoleńska, a raczej to, co kiedyś nazwałem tragedią posmoleńską.

Tragedia posmoleńska, czyli co?  

To absolutnie skandaliczne, graniczące ze zdradą zachowania premiera Tuska po katastrofie. Od momentu, w którym tchórzliwie schował się za jakiś fikcyjny załącznik do konwencji chicagowskiej, jest całkowicie na krótkiej smyczy władzy Władimira Putina. W każdej chwili może wyciec jakaś nowa słit focia ze Smoleńska (taka, jak na okładce jednego z tygodników), w każdej chwili z Moskwy może wyciec protokół rozmów, które prowadził minister Arabski z rosyjskim ambasadorem w Warszawie albo które sam Tusk prowadził z Putinem bezpośrednio po katastrofie. Polski premier, prezydent i minister spraw zagranicznych muszą uważać, czy też, jak mówiono za czasów mojego dzieciństwa, udawać, że to deszcz, kiedy pluje się im w gębę.

Nie ma Pan wrażenia, że incydenty, do których doszło podczas Marszu, są teraz politycznie wykorzystywane? Ta cała awantura i zamieszki są komuś na rękę. Rodzi się też pytanie, czy organizatorzy Marszu zrobili wszystko, co mogli, aby do nich nie doszło i aby nie dać się wykorzystać.

Wszystko, co się zdarza jest w mniejszym lub większym stopniu wykorzystywane politycznie. Wiadomo mniej więcej w co gra władza – stara się straszyć Polaków opozycją i przedstawia się jako jedyny gwarant spokoju. To jednak prowadzi do kuriozalnego i uporczywego przypisywania Ruchu Narodowego Prawu i Sprawiedliwości, co dla każdego człowieka, który ma jakiekolwiek pojęcie o polskiej scenie politycznej jest groteskowe. Jeszcze bardziej groteskowe jest twierdzenie, że to Jarosław Kaczyński z Krakowa, zionąc ogniem niczym Smok Wawelski, podpalił Warszawę. Jasne jest też, że Leszek Miller i inni starzy komuniści przy każdej możliwej okazji zaczną swoją śpiewkę o zagrożeniu faszyzmem i będą się domagać zdelegalizowania ONR i Młodzieży Wszechpolskiej oraz zamknięcia Kaczyńskiego za zamordowanie Barbary Blidy, etc. To wszystko jest do przewidzenia.

Tym bardziej organizatorzy powinni dołożyć wszelkich starań, aby takich burd uniknąć i nie dostarczać argumentów postkomunistom et consortes, jakim był na przykład atak na ambasadę.

Incydent przy ambasadzie jest osobną kwestią, bo tutaj ewidentną winą jest zaniechanie policji. Przy tak wielkiej manifestacji, jaka była zapowiadana (50 tys. ludzi, a było chyba więcej), rutyną jest ustawienie barierek i zabezpieczenie tego rodzaju gmachu, jak ambasada, zwłaszcza rosyjska. To było niewątpliwie błędem, który się zemścił. Już wcześniej Marsz przechodził przy ambasadzie Rosji zupełnie niechroniony, ale wtedy nic się nie stało. Jeszcze w roku 2011 pisałem, że to jest proszenie się o nieszczęście, bo przy ambasadach nigdy nie ma policji i to się sprawdziło.

I kto jest temu winny?

Nie ma  żadnych sygnałów ze strony policji, że źle im się układała współpraca ze służbą porządkową i organizatorami Marszu. Nie ma żadnych powodów, by przypisywać organizatorom incydenty, do których doszło. Wszystko złe, co się stało podczas Marszu, stało się wbrew woli organizatorów i wbrew działaniu służby porządkowej. Pretensje można mieć jedynie o błędy organizacyjne, o to, że organizatorzy nie zapanowali nad grupą wandali czy chuliganów, którzy podłączyli się pod Marsz Niepodległości. Jeżeli ktoś chce uczciwie to zanalizować, to zobaczy, że Marsz Niepodległości to był ogromny tłum, zachowujący się jeśli nie wzorowo, to w każdym razie dość spokojnie i nie miał zamiaru wszczynania burd. Sytuacja wyglądała trochę jak w sławnym filmie – na przedzie pochodu krzyczą „Niech żyje marszałek Śmigły-Rydz”, a z tyłu jakaś banda wrzeszczy „Żydzi na Madagaskar!”. Czoło pochodu świętowało niepodległość, a tył zajęty był podpalaniem tęczy, squatu czy jeszcze czegoś innego.

Ma Pan jakieś recepty na przyszłość?

Poważnym problemem, który powinni przemyśleć organizatorzy, jest kwestia tego, jak zapanować nad takimi sytuacjami. Różne chuligańskie grupy przywykły do tego, by 11 listopada urządzać swoje ustawki. Trzeba się zastanowić na przyszłość, jaką selekcję wprowadzić w kwestii zaproszeń na Marsz, jak współpracować z organizacjami kibicowskimi, bo w tym roku to się nie sprawdziło. Okazało się, że zapraszanie kibiców jest bardzo niebezpieczne, bo oni sami nie są w stanie zapanować nad swoimi ludźmi – kiedyś robili to lepiej, teraz zapanował wyraźny chaos w tych środowiskach. Trzeba wreszcie pomyśleć, jak zorganizować przemarsz, aby różne grupy nie odrywały się od pochodu i nie robiły bałaganu. To są kwestie czysto organizacyjne. Wszelkie histeryczne głosy w duchu Seweryna Blumsztajna, że trzeba zablokować, zdelegalizować są po prostu idiotyczne. Równie dobrze, można mieć pretensje do piłkarzy za to, co za bijatyki na trybunach w trakcie meczu.

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk