– „W Niemczech można stracić pracę za komentarz w internecie, który zostanie uznany za mowę nienawiści, kłamstwo lub dezinformację. To rozwiązanie jest biurokratyczne, ale skuteczne” – mówiła Bąkowicz.

Według ekspertki, twierdzenie, że mowy nienawiści nie da się zdefiniować, jest błędne. – „Są rezolucje unijne, które pomagają to zrobić. Problemem jest brak odwagi i odpowiedzialności w polskich firmach” – argumentowała.

Jednak jej propozycje nie znalazły odbiorców w Polsce. – „Będąc ekspertką ONZ, zaproponowałam takie rozwiązanie w polskim biznesie. Nie zdecydowała się na to ani jedna firma, bo firmy się boją” – mówiła dalej Bąkowicz.

Jak wiemy, równolegle w Polsce trwają prace rządu koalicji 13 grudnia nad wprowadzeniem regulacji cyfrowych zgodnych z unijnym prawem DSA (Digital Services Act). Planowane zmiany zakładają, że państwowy organ mógłby nakazywać blokowanie treści w internecie bez wcześniejszej zgody sądu. Autorzy takich treści dowiadywaliby się o decyzjach dopiero po fakcie.

Pomysł w oczywisty sposób wzbudza obawy o nadużycia i ograniczenie wolności słowa. Przeciwnicy projektu argumentują, że takie regulacje mogą być wykorzystywane do celów politycznych, co już miało miesce w czasach komunizmu pod sowiecką okupacją w naszym kraju.

Dyskusję o cenzurze w mediach społecznościowych podsyciły wypowiedzi dziennikarza Onetu Witolda Jurasza. W rozmowie z Agnieszką Gozdyrą zaproponował, że być może należałoby rozważyć blokowanie platform należących do Elona Muska, takich jak X.

– „Możemy mieć do czynienia z zarządzaniem ludzkimi umysłami poprzez wpuszczanie dezinformacji, fake newsów, półprawd” – ostrzegał Jurasz.

Dziennikarz określił zwolenników Muska jako „głos tłuszczy”, twierdząc, że ich alternatywne poglądy na temat m.in. wojny mogą być niebezpieczne.

Propozycje tzw. ekspertów oraz planowane regulacje wywołują zasadne pytania o granice między wolnością a cenzurą.