Tego dnia podzieliliśmy obowiązki, mąż odwiedza oddalone od Gdańska cmentarze w Sulęczynie, Tuchlinie, Nowej Cerkwi, gdzie spoczywają jego babcie, dziadkowie i wujowie. W dzień zaduszny odwiedzimy razem groby moich dziadków i krewnych w Chyloni. W tej samej intencji mamy zamiar znowu pojechać do Potulic, filii obozu Stutthof, w którym najgorsze lata swojego dziecięcego życia spędził wraz z rodzicami i siostrą mój tata. Tam na wstrząsającym serca cmentarzu dziecięcym – świadectwie zbrodni niemieckich barbarzyńców, w potrójnym grobie pochowana została zamęczona siostra - 5 letnia Bronia. Dobrze, że nekropolią tą opiekują się    uczniowie zespołu szkół zawodowych, zawsze jest tam odświętnie.

W Oliwie uprzątam liście, tak obficie i wciąż spadające z drzew, tworzące już gruby złocisty dywan, poleruję marmurowe pomniki, układam wiązanki i kwiaty z okazałych chryzantem, zapalam znicze, rozmyślam i modlę się za ich dusze.

Przechadzam się niespiesznie alejkami tej niezwykłej kameralnej nekropolii, mijając ludzi krzątających się przy mogiłach, życzliwie pozdrawiających się choć sobie nie znanych, chętnych pożyczyć ogień, pomóc nieść ciężkie donice z kwiatami.

Przystaję przy grobie, gdzie para młodych ludzi właśnie postawiła biało czerwoną wiązankę i zapala światło… Mężczyzna w mundurze na pagonach ma cztery gwiazdki; dowiaduję się, że to pomnik powstańca styczniowego, a ich jednostka corocznie w ten sposób oddaje mu cześć. Mam wielką potrzebę opowiedzenia im historię mojego dziadka Wacława, żołnierza polskiego, który zginął w drodze do Katynia, a którego symboliczny grób znajduje się tuż obok. Wspominam im jedynie, że w tym samym momencie mąż mój ustawia biało czerwoną wiązankę na cmentarzu w Nowej Cerkwi, gdzie spoczywa jego bohaterska babcia, więźniarka obozu Stutthof. Słuchają w milczeniu.

Idę dalej zerkając na wysprzątane już pomniki bliższych i dalszych znajomych. Mijam grupę uczniów z nauczycielką, gotowych uprzątnąć zapomniane już miejsca pochówku i przypominam sobie ze wzruszeniem, jak niegdyś jako uczennica robiłam dokładnie to samo.

Robię też zdjęcia odświętnie udekorowanych pomników naszej rodziny, by za chwile pokazać je mojej mamie, która ze względu na wiek nie mogła mi tego dnia towarzyszyć na cmentarzu.

Czeka mnie pracowity dzień, gdyż jest już wieloletnią, tradycją rodzinną przygotowanie poczęstunku na 1 Listopada, spotkanie bliskich i wspomnienia po powrocie z cmentarza. Przejęłam zwyczaj mamy, co uważam za swój naturalny obowiązek wobec rodziny. Wiem, że trzeba dawać przykład z nadzieją, że będzie to kontynuowane.

Przemierzam w korkach Gdańsk, po drodze wstępuję do sklepu, gdzie sympatyczna ekspedientka gawędzi ze starszą kobietą opowiadając, jak ważny i symboliczny jest  dla niej dzień 1 Listopada, jakie uczucie towarzyszy jej zawsze na cmentarzu, nad którym unosi się łuna ze świateł.

Docieram do ulicy Jaśkowa Dolina, gdzie od jakiegoś czasu przy jednym z okazałych domostw corocznie zbudowana jest potężna instalacja Halloweenowa. Przy furtce widnieje wyraźne zdjęcie młodej (zmarłej) kobiety, rzucają się w oczy dwa sporych rozmiarów kościotrupy, wszędzie pajęczyny; tego roku inscenizacja jakby skromniejsza, nie dostrzegam groteskowych rąk zmarłych, jakby zmniejszył się entuzjazm właścicieli dla kultywowania tego rytuału.

Mieszkańcy Gdańska zwykle chętnie (nie wiem czy z podziwem, czy ze zwykłą ciekawością) przystawali i fotografowali to groteskowe przedstawienie na płocie.  Dziś jest pusto, pewnie z uwagi na dość wczesną porę dnia, a może są po prostu na cmentarzach.

Analizuję jak w ostatnim czasie zareagował handel na potrzeby Halloweenu. Półki pełne gadżetów, okropne maski, całe stroje straszydeł, duchów to oferta dla naszych milusińskich, we wszystkich sieciach handlowych kuszą rozmaitością.

Bo zabawa w przeddzień Święta Zmarłych na dobre zagościła do naszych domów.

Z drugiej strony, w marketach cała masa kwiatów - sztucznych, niebrzydkich wiązanek nagrobnych i niezliczona liczba zniczy, często w okazyjnej cenie -sześciu sztuk w cenie trzech. Obfitość tego towaru też przed nekropoliami, tyle, że drożej.

Dojeżdżając do swojego domu mogę „podziwiać” dekorację płotu sąsiadów całego osnutego w pajęczynach.

Będzie zabawa w cukierek albo psikus. Atrakcja dla dzieci odwiedzających sąsiadów, może to czas na integrację i łatwiej będzie usłyszeć od nich dzień dobry.

Postanawiam więc zakupić cukierki, na wypadek odwiedzin, na pewno nie chcę psuć im zabawy.

Choć moje uczucia są mieszane, z tolerancją postanawiam nie oceniać młodych pragnących się bawić tego dnia. Wciąż, chcę myśleć, że nie przekroczymy progu wrażliwości na to co cenne w naszej pamięci.

Jak pogodzić te różne zwyczaje, bo przecież kultury się przenikają, choć przeszkadza mi, że z takim impetem i przesadą chcą zdominować naszą polska tradycję.

Jutro i pojutrze zabieramy wnuki na cmentarze, wspomnimy naszych zmarłych, naszych przodków, bo to jest dla nas ważne i również taki przekaz chcemy im dać.

I oczywiście wieczorem spotkamy się wszyscy razem przy stole, rozgrzejemy aromatycznym bigosem, gorącą herbatą, własnoręcznie upieczonym ciastem i obdarzymy  życzliwością.

Oraz wspomnieniami, tworzywem naszej wspólnoty, trwałym znakiem różnych rodzinnych doświadczeń, polskich doświadczeń…

Joanna Formela