Fronda.pl: Dlaczego koalicja pod przewodnictwem Donalda Tuska zdecydowała się spróbować przeforsować ustawę wiatrakową z tak spektakularnie kontrowersyjnymi czy wręcz niebezpiecznymi dla wielu Polaków zapisami w tym projekcie?

Kacper Płażyński (poseł PiS): Przy tego typu kontrowersyjnych projektach, mających tak olbrzymi wpływ na gospodarkę, gdzie w grę wchodzą dziesiątki czy nawet setki miliardów złotych, które mają zostać wydane w krótkim czy średnim horyzoncie czasowym - należy sobie postawić zasadnicze pytanie: Cui bono, czyli kto ostatecznie na tym skorzysta? Jeśli bowiem zwrócimy uwagę na fakt, że wspomniany projekt przewiduje wprowadzenie w Polsce najbardziej liberalnych, takich, jakich nie ma w żadnym innym kraju unijnym, rozwiązań w odniesieniu do budowy farm wiatrowych na lądzie i jeśli powiążemy to z faktem, że to Niemcy są największym w Europie producentem turbin i całych instalacji wiatrowych oraz skonfrontujemy to z rzeczywistością, w której niemiecki przemysł wiatrowy wraz ze swym największym, światowym gigantem w tej branży, Siemensem, przeżywa poważne kłopoty, odnotowując straty idące w ubiegłym roku w 5 miliardów euro - to chyba odpowiedź nasuwa się sama i jest dość spójna i logiczna, a nawet powiedziałbym oczywista.

A jak oceniłby Pan tłumaczenia polityków obozu Tuska, którzy mówią, że podpisali się pod projektem tej ustawy, nie czytając go?

Nie wykluczam, że poszczególni posłowie podpisali ten projekt, nie mając świadomości, pod czym się podpisują. Niemniej jednak i tak spada na nich odpowiedzialność za podpis złożony pod tego rodzaju projektem - tak przecież głęboko ingerującym w prawo własności, a zarazem naruszającym struktury społeczne w Polsce. Nie ma jednak takiej możliwości, aby o zapisach tego projektu nie wiedział szef Platformy Obywatelskiej - Donald Tusk. Pamiętajmy bowiem, że Tusk swoją europejską karierę zawdzięcza przychylności Niemiec i ma zapewne wobec nich polityczne długi do spłacenia.

Okazuje się, że jeden z pierwszych projektów wniesionych w tym Sejmie przez nową większość, liczy ok. 200 stron zapisanych niezwykle szczegółowym, branżowym, specjalistycznym językiem, który nie mógł być przygotowany w krótkim czasie, a który wspiera bardzo jednostronnie konkretną branżę kosztem Polaków zamieszkałych na wsi.

Nie jest też prawdą, że wprowadzenie tego projektu sprawiłoby, że ceny energii w Polsce spadłyby. Energia pozyskiwana z wiatraków lądowych jest bowiem droga. Poza tym nie dysponujemy odpowiednio wydolną siecią w tym kontekście. Reasumując, nie wiemy czy szeregowi posłowie KO lub Trzeciej Drogi znali szczegółowe zapisy tego projektu, ale Donald Tusk czy Szymon Hołownia musieli je znać.

Zarówno wspomniani Tusk, jak i Hołownia, zapowiadają już, że ustawa szybko zostanie poprawiona i znikną z niej sformułowania dające podstawy do „złośliwej interpretacji”.

Czas, w którym zdecydowano się na wniesienie tego projektu nie jest przypadkowy. To jest czas pewnych burzliwych zawirowań na naszej scenie politycznej, gdzie nie wiemy do końca, kto będzie sprawował władzę. Wzrok opinii publicznej w Polsce jest teraz bardziej zwrócony ku sprawom kadrowym czy personalnym, aniżeli merytorycznym. I właśnie teraz pojawia się decyzja o szybkim forsowaniu tego projektu.

Z drugiej strony sytuacja ta pokazuje, jak niebezpieczne jest trwanie w tej koalicji przez PSL, której główny elektorat stanowią przecież mieszkańcy wsi, w których to przede wszystkim ostrze tej ustawy zostało wymierzone. Wyjaśnienie rolnikowi, że ktoś wywłaszczy jego ziemię pod budowę wiatraków lub w najlepszym wypadku, że będzie on zmuszony żyć w cieniu tychże wiatraków - nie byłoby z pewnością łatwe. Powtarzam jednak raz jeszcze, że moment przeprowadzenia tej operacji nie jest przypadkowy. Ktoś widocznie wyszedł z założenia, że w mętnej wodzie dobrze ryby łowić.

Kwestię wiatraków, ich lokalizacji oraz wywłaszczeń dołączono do słusznych skądinąd przepisów o zamrożeniu cen energii. Politycy z obozu Tuska bardziej lub mniej oficjalnie przyznają, że to zagrywka, która ma na celu uniemożliwienie prezydentowi zawetowania ustawy. Jak można skutecznie zapobiegać tego typu legislacyjnym praktykom, gdy w jednej ustawie znajdują się zapisy zarówno słuszne, jak i szkodliwe?

Podstawową metodą jest w tym przypadku po prostu rozmowa z suwerenem. I myślę, że suweren nie kupi całej tej nadbudowy propagandowej w wykonaniu Donalda Tuska i Szymona Hołowni do ich działań, w wyniku których ucierpieliby zarówno pojedynczy Polacy, jak i cała nasza gospodarka. Przecież nie byłoby problemem podzielenie takiej ustawy na kilka projektów, z których każdy regulowałby inny wątek i odnosiłby się do innej potrzeby gospodarczej. A zaszywanie w ramach jednego projektu rzeczy słusznych i potrzebnych z takimi, które uderzyłyby w Polaków mieszkających na wsi i pełniłyby dla polskiej gospodarki rolę konia trojańskiego, stanie się pewnym symbolem tego obozu politycznego i tej nowej władzy.

Realizacja niemieckich interesów kosztem naszych, choćby poprzez tego rodzaju projekty dotyczące wiatraków, ale również poprzez radykalne obniżenie wartości największej spółki w środkowej Europie, jaką jest Orlen, tak, aby poniesionymi przez siebie stratami sfinansowała ona zyski niemieckiego klienta - to niestety kierunek, w którym zmierza ta ekipa.

Widzimy też, że nie ma tu jakiegokolwiek dialogu społecznego w tych kluczowych sprawach. A działania tego obozu politycznego są zaprzeczeniem wszelkich pięknych słów deklamowanych przez liderów Koalicji Obywatelskiej czy Trzeciej Drogi w okresie kampanii wyborczej. Przecież w myśl zapisów wspomnianego projektu ustawy wiatrakowej - Polska miałaby się tu stać swego rodzaju śmietnikiem dla niemieckich zużytych turbin wiatrowych. To już nawet nie byłaby służalczość na rzecz Niemiec, lecz traktowałbym to po prostu w kategoriach gospodarczej zdrady.

Bardzo dziękuję za rozmowę.