Dla Rosji ten konflikt stał się narzędziem dla utrzymania wpływów w regionie. Armenia stała się zakładnikiem kwestii Karabachu na wiele dekad i poprzez to kluczowe dla wewnętrznej ormiańskiej polityki pytanie, Rosja znalazła dla siebie słabe miejsce. Naciskając na nie, była w stanie manipulować ormiańską sceną polityczną przez wiele lat. To samo Moskwa próbowała robić i z Azerbejdżanem. W wypadku tych dwóch państw kontynuacja wojny była gwarancją tego, iż Rosja utrzyma swój wpływ na region, jako jedyny możliwy negocjator i rozjemca dwóch walczących stron. Wojna 2020 roku była z jednej strony zwycięstwem Azerbejdżanu, ale z drugiej strony spowodowała zwiększenie rosyjskiej obecności w regionie. W miejscach, które miały dla niego strategiczne znaczenie, tam gdzie wcześniej Rosjan nie było. 

Wszystko zmieniła wojna na Ukrainie. Rosja na tyle została pochłonięta tą wojną, że jej wpływ na sprawy południowego Kaukazu spadł drastycznie. Sił dla utrzymania znaczącego kontyngentu już nie było. A konsekwencją tego było to, że Azerbejdżan w zasadzie bez sprzeciwu zajął cały Karabach i rosyjska misja rozjemcza nic nie była w stanie z tym zrobić. Została zlikwidowana, bo sens jej istnienia zniknął wraz z przejęciem Karabachu przez Azerów. Dla Armenii stało się to kolejnym potwierdzeniem, że Rosja nie jest dla niej żadnym gwarantem bezpieczeństwa. Rosja żąda podporządkowania się jej, nie dając w zamian nic, nawet protekcji. A to z kolei przyspieszyło ruch tego kraju na zdystansowanie się od Rosji i szukaniu nowych partnerów do rozmów i wsparcia ormiańskiej suwerenności.   

Partnerem takim stał się Donald Trump. Prezydent USA postanowił wykorzystać obecną sytuację, by zająć pustkę, która utworzyła się w wyniku rosyjskiego zaangażowania się na Ukrainie i zajął miejsce pośrednika pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem. Z drugiej strony Azerowie wraz ze wspierającą ten kraj Turcją również byli mocno niezadowoleni z działań Rosji w regionie. W ostatnim czasie doszło do eskalacji w stosunkach rosyjsko-azerskich. Doszło do całego szeregu konfliktów dyplomatycznych. W ten sposób obydwie strony konfliktu oddaliły się od Rosji i właśnie dlatego stał się możliwy duży postęp w rozmowach pokojowych między nimi. 

Ale czy postęp w rozmowach oznacza pokój? Co w zasadzie się wydarzyło w Waszyngtonie w sobotę 9 sierpnia? Media zachodnie w tym polskie często opisywały sytuację, jako prawdziwy przełom, a podpisany dokument jako porozumienie pokojowe. W rzeczywistości tak nie jest. W rzeczywistości mamy do czynienia z wielką zagrywką PR-ową, która pozwoliła Donaldowi Trumpowi ogłosić swój osobisty sukces jako orędownika pokoju.

Amerykanie podpisali osobną deklarację, która przewiduje stworzenie korytarza logistycznego z Azerbejdżanu przez terytorium Armenii do azerskiej enklawy w regionie Nachiczewan. Ten korytarz musi być zarządzany i kontrolowany przez stronę amerykańską, co musi być gwarancją dla Armenii, iż jej przeciwnicy w regionie nie podejmą żadnych siłowych prób opanowania tego korytarza. Problem jednak polega na tym, że nie zostało podpisane razem z tym żadne realne porozumienie pokojowe. Jedynie deklaracja o zamiarze dojścia do porozumienia w przyszłości. Pomimo tak głośnych deklaracji ze strony USA, jak ormiańska tak i azerska strona pozostają na tych samych pozycjach, co przed spotkaniem w Waszyngtonie. Wystarczy spojrzeć na komunikaty obu stron. Prezydent Azerbejdżanu nadal domaga się zmian w ormiańskiej konstytucji, która z jego punktu widzenia zawiera roszczenia w stosunku do terytorium Azerbejdżanu. To jest azerski warunek dla podpisania pokoju. Premier Armenii natomiast deklaruje, iż kwestia zmian w konstytucji jest zbyt ważna i nie może on decydować o tym sam, czy wraz ze swoją partią i sugeruje przeprowadzenie referendum w tej sprawie. Które z kolei nie wiadomo tak naprawdę, czym się zakończy. No a bez realnego porozumienia pokojowego żaden korytarz transportowy i żadne inwestycje w ten korytarz nie nadejdą. Co w praktyce oznacza, że w najbliższym czasie sytuacja niewiele się zmieni pomimo odtrąbionego przez USA sukcesu. 

Rosja nie zamierza również tak po prostu wycofać się z południowego Kaukazu. Chwilowo nie ma sił by ingerować metodami siłowymi, ale aktywnie zamierza działać metodami hybrydowymi. Na przykład kwestia możliwego referendum i jego wyników na pewno będzie przez Rosjan traktowana jako szansa na powrót prorosyjskich sił do kontroli nad rządem ormiańskim. Więc będą oni próbować na wszelkie sposoby destabilizować sytuację w tym kraju, by możliwe konstytucyjne referendum rząd Paszyniana przegrał i żeby na tym tle rozdmuchać niezadowolenie obecną ekipą w środku społeczeństwa.

Mikołaj Susujew