W artykule czytamy, że zgodnie z tzw. procedurą dublińską, za rozpatrzenie wniosku o ochronę odpowiada pierwsze państwo UE, którego granicę przekroczył migrant. W rzeczywistości jednak od lat najwięcej migrantów w UE przyjmują Niemcy.

„Powodem paradoksalnej sytuacji są problemy z readmisją cudzoziemców do krajów sąsiednich” – uważa autorka artykułu Leonie Feuerbach.

Feuerbach pisze, że w Niemczech migrant po złożeniu wniosku o azyl otrzymuje zakwaterowanie, opłacone rachunki za ogrzewanie i prąd oraz zasiłek 440 euro miesięcznie. Nawet jeśli jego wniosek o azyl zostanie oddalony, nie musi to wcale oznaczać konieczności opuszczenia Niemiec.

Po zamachu w Solingen w ubiegłym roku, gdzie Syryjczyk zasztyletował 3 osoby, przepisy zmieniono w ten sposób, że osoby przeznaczone do odesłania do krajów, do których przybyły w pierwszej kolejności, mają otrzymywać świadczenia socjalne tylko przez 2 tygodnie i przebywać w specjalnych ośrodkach dla cudzoziemców.

Jeden z takich ośrodków powstał w Eisenhuettenstadt tuż przy granicy z Polską, o czym głośno było w polskiej prasie i w internecie.

Celem władz niemieckich jest skłonienie migrantów do dobrowolnego opuszczenia Niemiec, bez konieczności koordynowania readmisji z krajami ościennymi. Jednak państwa te obstają przy oficjalnym przekazywaniu uchodźców.

Zdaniem Feuerbach, ośrodek w Eisenhuettenstadt nie funkcjonuje prawidłowo – 60 proc. skierowanych do niego osób ukrywa się. Z 72 umieszczonych w placówce osób, do Polski odesłano zaledwie pięciu uchodźców, z których czterech wróciło z powrotem do Niemiec.

Niedawno szef MSW Brandenburgii (w której zlokalizowany jest ośrodek) publicznie stwierdził, że utrzymywanie ośrodka nie ma sensu ze względu na „bardzo ograniczone możliwość przeciwdziałania ukrywaniu się”.

Ponadto niemieckie sądy nierzadko uważają, że system „łóżko, chleb i mydło”, który obowiązuje w ośrodku, jest sprzeczny z prawem – migrantom powinno bowiem należeć się znacznie więcej. Nie ułatwia to funkcjonowania takich ośrodków.