Jak czytamy, państwowe wsparcie w końcu zaczęło docierać, jednak z uwagi na opóźnienia, skomplikowane procedury oraz inne zaniedbania obecnego rządu, wiele osób czuje się pozostawionych samym sobie w obliczu nadchodzącej zimy.
Adam Baran, mieszkaniec Lądka-Zdroju, który w powodzi stracił wszystko, mówi wprost:
– „Dostaliśmy 50 tys. zł zaliczki, a decyzja o pełnej kwocie 200 tys. już zapadła. Ale co ja mogę zrobić z tymi pieniędzmi, skoro straciliśmy 600 tys.? Nawet nie mogę kupić bramy czy ogrodzenia, bo przepisy nie pozwalają” – wyjaśnia.
Jego żona, Bogumiła, dodaje, że czas, jaki zajęło uruchomienie pomocy, tylko pogorszył sytuację:
– „Minęły dwa miesiące, zanim w ogóle coś zaczęło się dziać. Teraz, gdy zima daje o sobie znać, obawiamy się, że dach naszego domu nie przetrwa opadów śniegu. A przecież nie możemy wydawać tych pieniędzy na materiały budowlane, bo nie mamy gdzie ich przechowywać.”
W listopadzie rząd znowelizował tzw. ustawę powodziową, umożliwiając wypłatę zaliczek na zasiłki. Jednak w praktyce rozwiązanie to wprowadziło jeszcze większy chaos. Pracownicy Ośrodków Pomocy Społecznej (OPS) zostali zobowiązani do szczegółowej weryfikacji wniosków, co znacznie wydłużyło czas oczekiwania. Anonimowy pracownik OPS tłumaczy:
– „Każdy wniosek musi być w pełni zweryfikowany: od sprawdzenia praw własności po wycenę strat. Kiedy zaczęto wypłacać zaliczki, pojawiła się presja ze strony urzędów wojewódzkich, aby robić to jak najszybciej, nawet bez weryfikacji. Teraz część osób, które otrzymały zaliczki, będzie musiała zwrócić te środki.”
Dodatkowym problemem jest brak jednoznacznych wytycznych dotyczących tego, na co można przeznaczyć otrzymane pieniądze. Monika Kardynał-Makselan, sołtys Bolesławowa, potwierdza, że mieszkańcy boją się ruszać te środki:
– „Ludzie potracili wszystko. Dostali pieniądze, ale nie wiedzą, na co je wydać, żeby później nie musieć zwracać. To prowadzi do kompletnego chaosu.”
Szczególnie trudna sytuacja dotyczy mieszkańców wspólnot mieszkaniowych, takich jak budynek przy ul. Kościuszki w Lądku-Zdroju. Na drzwiach do klatki widnieje pomarańczowy napis „Zakaz wstępu”. Brak certyfikatów bezpieczeństwa uniemożliwia zarówno remonty, jak i skorzystanie z pomocy wolontariuszy czy służb.
Eugeniusz Klodek, mieszkaniec budynku, wyjaśnia:
– „Nikt się nami nie interesuje, nie dostajemy zasiłków, bo należymy do wspólnoty mieszkaniowej. Ogrzewanie włączone, ale ściany są nadal mokre. Potrzebujemy profesjonalnych firm, żeby to osuszyć, a koszt wynosi 71 tys. zł za miesiąc. Skąd mamy wziąć takie pieniądze?”
Pani Małgorzata Jaśkowiak, mieszkanka tego samego budynku, dodaje:
– „Sama z synem skuwałam tynki młotkiem, żeby ściany szybciej schły. Ale co z tego, skoro nie mamy pieniędzy na osuszanie? Nawet nie możemy tu mieszkać, a czynsz i rachunki musimy płacić.”
Powódź dotknęła również lokalnych przedsiębiorców. Tomasz Dutkiewicz, prezes Stowarzyszenia Biznesu Razem dla Regionu Śnieżnik, podkreśla:
– „Rząd mówi o pomocy, ale ona jest niecelowana. Firmy, które ucierpiały pośrednio, np. przez spadek obrotów, nie są ujęte w definicji poszkodowanych. To absurd, bo właśnie prywatny biznes daje tutaj zatrudnienie większości mieszkańców.”
Ludzie, z którymi rozmawiano, wyrażają wdzięczność za oferowane noclegi czy ciepłe posiłki. Jednocześnie podkreślają, że pomoc powinna być lepiej dostosowana do realnych potrzeb.
– „Brakuje jasnych przepisów, wsparcia finansowego na doraźne potrzeby, jak osuszanie czy opał. Zamiast tego mamy biurokrację i spóźnione działania” – mówi burmistrz Lądka-Zdroju Tomasz Nowicki.