Morderstwo na Pawle Adamowiczu jest ogromną tragedią, tragedią jego bliskich i przyjaciół, ale także tragedią państwa. Nie wiem, czy można było tego uniknąć, lecz wiem, że są media, które przed takim scenariuszem ostrzegały, i właśnie je oraz ich dziennikarzy próbuje się dzisiaj zastraszyć, nazywając każdą niewygodną debatę, a nawet każdą niekorzystną informację – mową nienawiści. Mam ogromne podejrzenie, że oprócz zwykłego wykorzystywania nieszczęścia do osiągnięcia krótkotrwałych celów politycznych, chodzi również o zatkanie ust tym, którzy mogą coś w tej sprawie przypomnieć. Zdarzyła się tragedia, ale będzie jeszcze większa, gdy wraz z prezydentem Pawłem Adamowiczem umrze w Polsce wolność słowa.

Okres żałoby i pogrzebu wymaga od nas, by bliskim zmarłego zaoszczędzić dodatkowego cierpienia, dlatego należało rzeczywiście wyciszyć emocje. Zrobili to niemal wszyscy politycy obozu rządzącego. Trudno taką postawę zauważyć u liderów opozycji. Niektóre wypowiedzi były nie tylko podłe, lecz także wręcz świadczące o braku kultury osobistej. Dobrze, że PiS w tym czasie nie dał się sprowokować, nie oznacza to jednak, że nie wolno się bronić i prostować kłamstw.

Oświadczam, że przynajmniej jeżeli chodzi o mnie i media, którymi kieruję, nie damy się zastraszyć.

O sprawie bezpieczeństwa i rozliczeń dotyczących koncertów Jerzego Owsiaka napisaliśmy wiele tekstów i nakręciliśmy kilka programów. Tego typu pytania sprowokowały Owsiaka, na konferencji prasowej, do wydania polecenie użycia siły wobec Michała Rachonia, wtedy dziennikarza telewizji Republika. Agencja ochrony wykazała się „odwagą” wobec niestawiającego oporu dziennikarza. To zachowanie, wymagające potępienia i niemal niemające precedensu w historii wolnej prasy w Polsce, nie spotkało się z właściwą reakcją „elit”. A szkoda, bo mieliśmy tu do czynienia z czymś więcej niż tylko z mową nienawiści.

Trudność tolerowania odmiennego zdania to problem całego obozu III RP. PiS musi się ustrzec takich pułapek, w jakie wpadli zawodowi „siewcy tolerancji”.

Co za bzdura zapanowała w życiu publicznym, że produkowane do satyrycznego programu laleczki z plasteliny są większym zagrożeniem niż użycie siły wobec dziennikarza? Jak ktoś chce sobie zlasować mózg, to ma do tego prawo. Mój pozostanie w stanie, w którym dał mi go Pan Bóg.

Nie chcę dzisiaj szeroko zestawiać zbrodni na prezydencie Adamowiczu i sprawy morderstwa na Marku Rosiaku. Jednej dokonał szaleniec, który mścił się na przedstawicielu władzy za urojone krzywdy; drugiej – były działacz PO, który chciał wykonać wyrok na Jarosławie Kaczyńskim, a gdy to się nie udało, zabił przypadkowego działacza PiS. Tu nie ma proporcji i porównania. To sprawa na inny tekst.

Dzisiaj apeluję, by nie dać się ponosić emocjom i nie używać słów, które nakręcają spiralę agresji, ale z drugiej strony proszę o obronę wolności słowa. To najcenniejszy skarb, jaki wywalczyliśmy, odrzucając komunizm. Nic tak nie rodzi agresji jak cenzura.

Jeżeli chcemy zmniejszyć ryzyko pojawiania się kolejnych szaleńców, musimy potępić każdą zachętę do stosowania przemocy, cenzurę, ale także epatowanie przemocą w programach komercyjnych. Takich psychopatów jak Stefan W. bardziej nakręca krwawy film niż najostrzejsza debata. Stacje telewizyjne, których komentatorzy tak chętnie biją się dzisiaj w cudze piersi, zarabiają krocie na pokazywaniu przemocy. To gotowe instrukcje i wzory emocjonalne dla samotnych zabójców. Może pora coś z tym zrobić.

 Tomasz Sakiewicz

"Gazeta Polska" nr.04; data: 23.01.2019.