Z wielką przykrością czytam informacje o problemach, w jakie popadł prezes Najwyższej Izby Kontroli Marian Banaś.

Nie odnosząc się do nich, przywołuję z pamięci wczesne lata 80., kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z nim, chociaż długo nie znałem jego nazwiska. Był legendą małopolskiej opozycji antykomunistycznej, człowiekiem głęboko zakonspirowanym, gotowym do wykonywania najtrudniejszych zadań.

Moi przyjaciele z podziemia nigdy nie wymieniali jego personaliów. Z ogromnym respektem mówili natomiast, że jakaś sprawa jest na tyle poważna, iż może ją załatwić tylko „Mały”, ewentualnie „Brodziaty”. Ten drugi był powszechnie znany m. in. z tego, że nie siadał w knajpie przy stole z nikim, kto nie miał wyroku za pobicie milicjanta.

O „Małym” nie wiedziałem praktycznie nic, a jego nazwisko poznałem dopiero po 1989 roku. Uważam go za niekłamanego bohatera walki o niepodległą Polską i bardzo ucieszyłem się, kiedy zaczął robić karierę w strukturach III Rzeczypospolitej stawiając skuteczny opór postkomunistycznym złogom.

Nie wiem, jaka czeka go przyszłość, ale zasług Mariana Banasia dla odzyskania przez nasz kraj suwerenności nie może mu odmówić nikt, kto myśli w kategoriach polskiej racji stanu.

Jerzy Bukowski