Nie jest dobrze wydawać zbyt śmiałe opinie, gorszyć obrazoburstwem, gwałtownie konfrontować, łatwo dorobić sobie wtedy gębę gwałtownika, oszołoma i kolowialnie mówiąc, spalić sprawę. Histeryczny krzyk jest często znacznie gorzej słyszany niż mistyczny szept. Bywa jednak i tak, że to szept, cisza i "kamienie" krzyczą, nie mając wcale na celu szokować, ale po prostu – powiedzieć prawdę. A prawda jest taka, że w Kościele katolickim nie ma przestrzeni na dialog o komunii dla rozwodników.

Tak, wiem, że papież Franciszek zachęca do takiej dyskusji. Wiem o tym i się z nim nie zgadzam. Ufam zarazem, że nie miałby mi tego za złe, tak jak ja nie mam za złe synom, gdy zachowując do mnie szacunek, mówią "od siebie". Wszystko to oczywiście nie znaczy, że nie ma olbrzymiego problemu rozbitych rodzin. Trzeba rozmawiać o sposobach pomocy, wyjścia Kościoła do tych ludzi. Niemniej, ten artykuł dotyczy wyłącznie dyskusji nad dopuszczeniem rozwodników, żyjących w nowych związkach, do Komunii świętej.

Uczono mnie, bym przed podjęciem jakiejkolwiek dyskusji, sprawdził najpierw jej założenia, zbadał, czy boisko na którym przyjdzie zagrać, nie jest grząskie i czy z pierwszym uczynionym krokiem nie utknę w nim beznadziejnie. Okazuje się, że postulowana dyskusja o komunii dla rozwodników zakłada dwa źle przeprowadzone rozróżnienia, które czynią ją teologicznym grzęzawiskiem.

1. Rozróżnienie doktryny i dyscypliny

Prawdy wiary, których fundamentem jest Pismo Święte i Tradycja w sensie rzeczowym nie ulegają zmianie. Dla przykładu, Maryja nie stała się Theotokos – Bożą Rodzicielką dopiero w V wieku, wraz z definicją soboru efeskiego, ale była nią odkąd zrodziła Zbawiciela. Inaczej w aspekcie poznawczym - tutaj prawdy wiary i moralności zmieniają się, nigdy jednak na zasadzie redukcji albo negacji, ale zawsze jak pisał o tym Joseph Ratzinger, na zasadzie organicznego wzrostu. Tak więc z perspektywy ludzkiego poznania, prawdy wiary wraz z soborem efeskim "urosły" – ludzie lepiej uzmysłowili sobie relację natur w Chrystusie i godność Jego Matki. W sensie rzeczowym z perspektywy Bożej, nic sie nie zminiło. To kluczowe spostrzeżenie, o ile bowiem Kościół może, dzięki asystencji Ducha Świętego nieustannie iść w głąb w poznaniu Boga, to nie może sie wycofać z miejsc, które wyraźnie zaznaczył jako punkty odniesienia. Jeśli mówię o krześle, że jest metalowe, to mogę dopowiedzieć, że ma cztery nogi, nie mogę jednak dodać, że zrobiono je z plastiku. Bóg jako najdoskonalszy byt, nie podlega prawom logiki - coś znacznie więcej - On jest ich ostatecznym źródłem. On sam jest doskonale tożsamy (zasada tożsamości), niesprzeczny (zasada niesprzeczności), jeden (zasada wyłączonego środka). Cenię mistyczną tradycję apofatyczną, jeśli jednak ktoś pójdzie w niej poza logikę, to ma dwa wyjścia – albo milczy, albo bełkocze. Chrześcijaństwo to wiara w Boga, który nie skazuje nas na bełkot ani ciszę – bo wybrzmiał najpełniej w Logosie – Chrystusie. I choć przewyższa nasze poznanie, nasz język, nasz umysł, to jednak prawdziwie objawil się naszemu poznaniu, w naszym języku, naszym umysłom. Możemy coś o Nim powiedzieć, to coś wystarczy nam do zbawienia i to coś nie może być wewnętrznie sprzeczne – bo sam Bóg jest doskonale niesprzeczny. Jeśli zatem w Eucharystii prawdziwie jest obecny Chrystus, to nie może zarazem nie być w niej obecny, jeśli Maryja jest wyjęta spod dziedzictwa grzechu pieworodnego, to nie może być nim zarazem obciążona, jeśli papież pod pewnymi szczególnymi warunkami orzeka nieomylnie, to nie może spełaniając te warunki się mylić. Jeśli wreszcie Kościół, posłuszny Chrystusowi, uznał małżeństwo sakramentalne za nierozerwalne, to nie może się cofnąć, ogłosić warunków jego rozpadu. Boże prawdy są niezmienne i niesprzeczne.

Argumentacja zwolenników dyskusji o komunii świętej dla rozwodników, jest jednak bardziej subtelna. Nie postulują oni zmian w doktrynie, uznają nierozerwalność małżeństwa, twierdzą jednak, że to dyscyplina sakramentalna powinna być ukształtowana na nowo i pozwalać rozwodnikom na przyjmowanie komunii.

Czym jest kościelna dyscyplina ? Mówiąc najprościej jest narzędziem głoszenia i praktykowania Bożych prawd w konkretnym czasie i miejscu, tak że mogą być w pełni owocne dla wiernych. Ze względu na jej akomodacyjny charakter, dyscyplina może ulegać zmianie, nie naruszając przez to w żaden sposób Objawienia. Dla przykładu. Dobra nowina o Bogu, który w Chrystusie objawił sie jako pełnia sprawieliwości i miłosierdzia, w Kościele starożytnym, wyrażała się bardzo długą, często wieloletnią pokutą, po której odbyciu możliwe było pełne pojednanie z Panem. Praktyka współczesna znacząco skraca czas pokuty, mocno akcentuje Boże Miłosierdzie, Tego, który "pragnie", Chrystusa spieszącego się z przebaczeniem. Nie zapoznaje jednocześnie prawdy o Bożej sprawiedliwości, nakazując pokutować i zadośćuczynić Bogu i bliźniemu.

Ewentualne dopuszczenie rozwodników do komunii świętej, miałoby więc być zmianą dyscypliny w taki sposób, że z jednej strony nie zosatałaby zakwestionowana nierozerwalność małżeńska, a z drugiej otwartoby drogę miłosierdzia dla tych, którzy zdają się być odrzuceni.

Wzór miłości małżeńskiej otrzymaliśmy już w Starym Testamencie, gdzie Bóg, jak wierny małżonek, trwa w przymierzu z Izraelem, pomimo popełnianych przez ludzi grzechów. Doskonałą ikoną małżeństwa jest jednak dopiero Chrystus. To w Nim zawarte zostało wieczne, nierozerwalne przymierze między Bogiem i człowiekiem. Miłość, którą objawił na krzyżu, jest silniejsza od wszelkiej niewierności. Krzyż to prawdziwa szkoła daru z siebie, szkoła posłuszeństwa, pokory, a przez to najlepszy wzór dla małżeńskiej relacji. Jest on zarazem czymś znacznie więcej – małżonkowie nie tylko się z krzyża uczą. Chrystusowa ofiara buduje ich więź, jest jej fundamentem. Mocą Ducha Świętego, przez sakrament małżeństwa, mężczyzna i kobieta zostają w niej zanurzeni, nią umocnieni, nią związani. Tak jak miłość Chrystusa jest nieprzemijająca, tak nieprzemijający staje się ich związek. Ofiara krzyża obecna na ołtarzu podczas każdej Mszy świętej, jest odtąd sakramentem ściśle splecionym z tym ofiarowaniem, którego początkiem był ślub. Nie da się pozostając w ważnym małżeństwie, przyjmować komunii świętej pozamałżeńsko, tak jak nie da się przyjmowac komunii "pozachrzcielnie", "pozabierzmowalnie" czy "pozakapłańsko" (to między innymi dlatego, tylko w wyjątkowych sytuacjach udziela się tych sakramentów poza Mszą Świetą). Mówiąc najprościej, rozwodnik przyjmujący komunię świetą głosi nie tylko śmierć i zmartwychwstanie Pana, głosi także nierozerwalność swojego małżeństwa. Zazgrzytało ?

Nie bez znaczenia jest też problem grzechu. Wiązanie sie z kimś poza małżeństwem i podejmowanie współżycia, jest zawsze cudzołóstwem, to znaczy grzechem ciężkim. Współżycie jest tu o tyle ważne, że stanowi wzajemne obdarowanie, właściwe wyłącznie małżeństwu. To forma oddania się drugiej osobie, która dla chrześcijanina jest szczególną realizacją ślubnej bezinteresownej, bezzwrotnej, bezwarunkowej i zupełnej ofiary z siebie. Nie jest to sztuczna sakralizacja współżycia, ale włączenie bardzo ludzkiej, intymnej sfery w samo cenrum życia małżeńskiego. To dlatego, kościelne małżeństwo zawierane jest na dwóch etapach – w świątynii i w sypialni. Gdy ten drugi "krok" nie zostanie dopełniony, małżeństwo choć zawarte, może zostać rozwiązane.

Jeśli pożycie pozamałżeńskie wiąże się z grzechem ciężkim, a grzech jest świadomym i dobrowolnym odrzuceniem Boga, to w jaki sposób "dysycyplina" dopuszczenia rozwodników do komunii świętej może realizować pełne, świadome i dobrowolne zjednoczenie z Chrystusem ? Grzech ciężki to podeptanie Jego prawa, zranienie Jego miłości, zerwanie więzi, nieposłuszeństwo – dokładna odwrotność tego co dzieje się w komunii. O ile łaska uświęcająca sprawia, że jesteśmy z Chrystusem zjednoczeni, a w Nim stajemy się synami Boga, o tyle grzech jest przekreśleniem tego dziecięctwa i przybraniem diabła za ojca. Komunikowanie niesie wtedy jawną sprzeczność i zakłamanie. Tak względem Boga, innych ludzi jak i samego siebie.

Stajemy więc przed alternatywą, od której nie ma ucieczki – albo współżycie pozamałżeńskie jest grzechem, co wyklucza przystępowanie do komunii, albo grzechem nie jest. Niektórzy zwolennicy dyskusji o komunii dla rozwodników, próbują argumentować za tym drugim, osłabiając pełną dobrowolność działania. Wskazują, że ludziom, którzy od wielu lat tworzą ustabilizowane związki pozamałżeńskie, zbudowali nowe rodziny, mają dzieci, bardzo trudno wyrzec się seksu. To z pewnością prawda, myślę, że jest im pewnie stokroć trudniej niż celibatariuszom. Tym niemniej każdy grzech, nawet ten, który wynika ze słabości, wymaga żalu i postanowienia poprawy, a co za tym idzie, i to najważniejsze, uznania, że to co się stało było złem. Jeśli rozwodnik spełnia takie warunki, to nie ma problemu, by jak każdy chrześcijanin, który zgrzeszył, przystąpił do spowiedzi i komunii świętej. Ale tak serio, przezcież nie o to tutaj chodzi, prawda ?

Postulowana praktyka dopuszczenia rozwodników do komunii zaprzeczałaby prawdzie o nierozerwalności małżeństwa, niszczyłaby jedność, swoistą synergię sakarmentalną, kwestionowałaby grzeszny charakter cudzołóstwa. Owszem jest różnica między dyscypliną a doktryną, ale to nie znaczy, że dyscyplina sakramentalna może być kształtowana wbrew Objawieniu, któremu ma służyć.

2. Komunia nagrodą czy lekarstwem ?

To rozróżnienie karykaturalne, wyjątkowo przewrotne, bo sugeruje, że Kościół kiedykolwiek traktował komunię świętą jako gratyfikację, a mówiąc Hołownią, jak świętego andruta za dobre sprawowanie. Światli autorzy rozróżnienia próbują nas przekonać, że nikt nie jest godzien przystępować do Ołtarza Pańskiego, a Chrystus obecny w Eucharystii jest dla każdego lekarzem, wyzwolicielem z grzechów i wad. Próba ta nie może się jednak udać, bo nie da się przekonać kogoś, kto już jest przekonany. Nawet jeśli fałszywa duchowość niektórych wiernych, traktowała lub traktuje stan łaski uświęcającej w kategoriach zasługi, za którą należy się nagroda – to nigdy, powtarzam nigdy, nie ujmował tak tego Kościół. To niby rewolucyjne podejście do sakramentu Eucharystii, nie może mieć żadnego wpływu na nauczanie o komunii dla rozwodników, bo w istocie nie dokonuje rewolucji. Łaska uświęcająca, stan, w którym zostajemy usynowieni, uchrystusowieni, jest darmo dana we chrzcie świętym, a jeśli zostanie przez grzech odrzucona, to może być odnowiona w sakramencie pojednania. Każdy przyjmujący komunię jest grzesznikiem, żaden z przyjmujących nie może być w stanie grzechu ciężkiego. Musi wcześniej przystąpić do sakramentu pojednania. Bo jedność zakłada pojednanie, którego sakrament ustanowił sam Chrystus. Chciałoby sie strawestować maharadżę Kabulu z "Hydrozagadki" – "Katecheza do klasy siódmej. To jest genialne. To jest genialne w swoje prostocie!"

Krytykowane tu rozróżnienie, wiąże się jeszcze z całkowicie błędnym ujęciem Eucharystii jako lekarstwa na grzech. Dopuszczenie rozwodników do komunii byłoby tutaj sposobem "leczenia", swoistą kuracją w "szpitalu polowym". To jest ten moment, który osobiście najbardziej mnie porusza, bo nie dotyczy już wyłącznie sakramentu małżeństwa, ale bezpośrednio największego skarbu Kościoła, jakim jest Eucharystia. Poraża mnie dezywolentura tej teologii. Owszem, komunia jest lekarstwem na ludzką grzeszność, bo pierwszym najważniejszym lekarzem jest sam Chrystus, który pod postacią chleba i wina, tu i teraz jest obecny. Chrystus w komunii umacnia naszą miłość do ludzi, ożywia ją i pobudza. Uwalnia od nieuporządkowanych przywiązań (któż może pociągać bardziej niż On!), ma moc odpuszczania wszystkich grzechów. W komunii dzieje sie tak jednak tylko z grzechami lekkimi, bo te ciężkie, zrywające więź z Bogiem, uniemożliwiają samą komunię. Raz jeszcze – zjednoczenie wymaga pojednania. To w sakramencie pojednania ten sam Chrystus ogarnia swoim miłosierdziem, każdego kto zgrzeszył. Warunkiem jest tylko prawda, żal i pragnienie zmiany. Prawdziwe pytanie brzmi, którego z tych czynników brakuje, by się pojednać ?

Jeszcze dwa słowa o miłosierdziu. Ono nigdy nie relatywizuje grzechu, a w Chrystusie utożsamia się ze sprawiedliwością. Chcąc być miłosierni dla małżonka "niewiernego" nie zapominajmy o miłosierdziu i sprawiedliwości, dla tego, który pozostał wierny. Czy zdradzona żona, modląca się wbrew nadziei o nawrócenie męża, ma zaprzestać swych prósb widząc, jak z nową partnerką przystępuje on do komunii ? Przecież komunia ma także wymiar horyzontalny; w Chrystusie jak w jednym Ciele, komunikujemy ze wszystkimi, którzy tworzą Kościół. Czy jedność zranionej kobiety i jej niewiernego męża rzeczywiście się tutaj realizują ? A może trąci to farsą ? Jaki jest status "wiernej żony" ? Czy jest jeszcze żoną ? Czy ma trwać w swoim ślubie, który nawet Kościół zdaje się relatywizować, czy zbudować sobie życie na nowo, z rozmysłem grzesząc przeciw wierności, by po kilku latach stabilizacji, w "nowej dyscyplinie" powrócić do Chrystusa ? Czy ofiara, którą samotnie podjęła, w Duchu Zbawiciela wiernego na krzyżu "do końca", była pozbawiona sensu ? Apostołowie (pseudo) miłosierdza – porozmawiajcie z małżonkami, którzy wciąż kochają swoje niewierne żony i występnych mężów !

Epilog. Czyli o ekumenizmie intrakatolickim i żartownisiach

Pamiętam jak znany i zacny ekumenista, i marilog kulowski, o. Napiórkowski (zawsze w habicie !), utyskiwał kiedyś na jednym z sympozjów, że ogłoszenie dogmatu o Wniebowzięciu NMP, znacznie utrudniło dialog ekumeniczny. Alergicznie nie lubię takiego sposobu rozumowania, kryje sie za nim pewne teologiczno - pastoralne kunktatorstwo. Tym niemniej w przypadku wprowadzenia komunii świętej dla rozwodników, będziemy mieli do czynienia z tą sytuacja à rebours. Ogłoszenie "dyscypliny" sprzecznej z Chrystusowym nauczaniem o małżeństwie, zagrozi bardzo realnie schizmą. Ekumeniści byliby ostrożni z klarownym definiowaniem katolickiej doktryny, tak by nie zrazić chrześcijan, będących poza Kościołem. Ja z saperską ostrożnością podchodziłbym do zmian, które mogą spowodować, że część moich sióstr i braci katolików przestanie się czuć u siebie w domu. Pozostaje tylko pytanie: kto w takiej sytuacji tak naprawdę by z niego wyszedł ?

I na koniec, pewna konstatacja, bazująca na argumencie z autorytetu. To trochę zabawne, na własne oczy obserwować, jak rozwiązanie odrzucane przez kogoś energicznie i wytrwale, ma zostać przyjęte za sprawą tych motywów, które uznawał on za kluczowe. Nie wiem na ile ten paradoks bawiłby świętego Jana Pawła II, choć niewątpliwie obdarzony był poczuciem humoru. Nie wiem, bo trudno mi odpowiedzieć na pytanie, w czym największy apostoł miłosierdzia Bożego naszych czasów, a zarazem fundator współczesnego wykładu o teologii ciała i małżeńskiej miłości, był zbyt mało miłosierny i niewystarczająco wsłuchany w rodzinę.

Łukasz Kubiak, (ur. 1978, mąż, ojciec, teolog, filozof, przedsiębiorca)