Fronda.pl: Czy protesty na Białorusi mają swój polityczny wymiar? Czy to tylko i aż protesty społeczne przeciw złym warunkom życia?

Witold Jurasz, Ośrodek Analiz Strategicznych: Myślę, że w większości mamy do czynienia z indywidualnym protestem ludzi niezadowolonych z poziomu życia. To zasadnicza sprawa, która odróżnia sytuację białoruską od ukraińskiej. Mianowicie, na Ukrainie indywidualna złość ludzi spotkała się z silną, dobrze zorganizowaną opozycją, która nadał protestom znaczenie polityczne. Na Białorusi nie ma silnej opozycji, a efekt jest taki, że trudno mówić o politycznym wymiarze protestów. Oczywiście znaczenie ma to, że w odróżnieniu od lat ubiegłych zaczęli protestować ludzie na prowincji i nie wyłącznie inteligencja. To rzeczywiście zaniepokoiło władze, ale z drugiej strony pamiętajmy, że o ile w 2010 w Mińsku demonstrowało ca. 25 – 40 tys. ludzi, to teraz zaledwie ok. 1 – 2 tysięcy.

Gdyby protesty na Białorusi przybrały na sile i miały trwać dłużej, to kto na tym zyska? Zachód czy Putin?

To jest fundamentalna różnica, która odróżnia mnie od niektórych innych osób zajmujących się Białorusią. Zwracają oni uwagę, że różnicy nie ma żadnej, bo Aleksandr Łukaszenka i tak jest prorosyjski. Ja jednak uważam, że Aleksandr Łukaszenka od pewnego czasu zaczął się przeciwstawiać Rosji chociażby – ale nie wyłącznie przecież – z racji chęci zachowania władzy. W związku z tym nie można popierać protestów, jeżeli wysoce prawdopodobne jest, iż jedynym beneficjentem protestów byłby Kreml. Zawsze może być ktoś, kto zechce stworzyć ZBiR-bis, które to rozwiązanie będzie oznaczało zupełny koniec jakiejkolwiek białoruskiej suwerenności. Na tym etapie alternatywy nie ma, więc uważam za strategiczny błąd wspieranie i zachęcanie do protestów. Uważam, że jeśli potencjał protestacyjny się narodził, to trzeba na niego chuchać i dmuchać, skoro wierzymy, iż protesty są w stanie przynieść korzyści. Zrobiono jednak dokładnie to samo co w 2010 roku. Wywołano pewien proces, zanim on dojrzał. Inna sprawa, że ja nie uważam, że na tych protestach wygra Polska czy też szerzej – Zachód.

Czy cała sytuacja nie pokazuje, że z Białorusią musimy lawirować a nie zajmować jednoznacznego stanowiska? Bo jeśli chcemy wyraźnie wspierać opozycję, to czy nie zamykamy sobie szans na osiągnięcie jakichkolwiek celów poprzez rozmowy z Łukaszenką?

Wydaje się, że jak na razie rząd postanowił być wstrzemięźliwy w swojej krytyce Mińska. To pozytywnie odróżnia obecną władzę od poprzednich rządów, które zazwyczaj były pierwsze do zaostrzania relacji, a ostatnie do ich ocieplania. Spóźniliśmy się co prawda z ocieplaniem, bo nastąpiło ono po tym jak już Mińsk odwiedzili Angela Merkel i François Hollande. Widać jednak polityczną wolę, żeby przeczekać tę sytuację. Najwyraźniej liczymy na to, że ogłaszane wyroki więzienia będą raczej symboliczne. To nie znaczy, że prowadzona polityka była bez wad. Robiliśmy reset polegający na tym, że mówiliśmy, iż mamy reset. Brakowało wymiernego komponentu, który jak mam nadzieję, jeszcze się pojawi.

Na koniec chciałbym zapytać o skalę protestów na Białorusi. Protestowało kilka tysięcy osób. Czy to duża skala jak na ten kraj, czy siły protestujących Białorusinów nie mierzy się liczbami?

Są oczywiście zwolennicy tezy, że protestów nie mierzy się ilością ludzi, ale „duchem”. Polityka jednak jest sztuką dość wymierną, a „ducha” – w mojej ocenie - zmierzyć się nie da. Oczywiście może ja się mylę, a na Białorusi jest jakiś nowy, wspaniały „duch”, którego nie widzę. Problem w tym, że w 2010 roku słyszałem dokładnie te same argumenty. Słyszałem, że ludzie przestali się bać i to koniec, bo coś w ludziach pękło. To argumenty dokładnie z tej samej serii, w której każdą porażkę z polskiej historii przerabia się na sukces. Zawsze znajduje się jakieś powody, że co prawda nie wyszło, ale osiągnęliśmy moralne zwycięstwo. Tym razem moralnymi zwycięzcami mają być białoruscy opozycjoniści. Wolałbym jednak, żeby byli prawdziwymi zwycięzcami. Jeśli to jest niemożliwe, to trzeba uznać fakty i robić swoje.

Dziękujemy za rozmowę.