Po roku czasu widać, jak niemądre, jeśli nie cyniczne, było mówienie, że Benedykt XVI podał się do dymisji, bo się załamał widząc, jak straszna jest sytuacja w Watykanie. Konklawe, a potem czas z Papieżem Franciszkiem, pokazują, iż nic nadzwyczaj złego się nie działo, choć oczywiście nie brakowało i nie brakuje różnych problemów i wyzwań. Decyzja Benedykta XVI była wynikiem szukania woli Bożej, szukania tego, co w danym momencie dla Kościoła lepsze. Papież uznał, że na ten czas nie wystarczy papież, który jest szanowanym, ale schorowanym, pozbawionym sił fizycznych ojcem, że potrzeba kogoś, kto będzie nie tylko symbolem jedności, ale będzie energicznie działał na różnych polach. Tak, jak to obecnie czyni Franciszek.

Akt abdykacji był aktem pokory i odwagi, a przede zaufania Bogu, który prowadzi swój Kościół. Nie sprawdziło się też "czarnowidztwo", że teraz nastąpi jakaś dwuwładza, że Papież emeryt będzie próbował kierować Stolicą Apostolską z tylnego siedzenia.

Każdy, kto znał osobowość i klasę Benedykta XVI, wiedział, że to brednie, tym niemniej tego rodzaju sensacyjne opowiastki krążyły. Nie mam wątpliwości, że Benedykt XVI przejdzie do historii jako papież wybitny, papież-teolog, któremu nie brakowało odwagi w zajmowaniu jasnego stanowiska w trudnych kwestiach. Pozostaje żałować, że dziś tak wiele osób daje sobie wmawiać, że Franciszek zrywa ciągłość z poprzednikiem, że dokonuje jakiejś rewolucji, która miałaby podważać dziedzictwo Josepha Ratzingera i Karola Wojtyły.

Not. Ab