Do 2007 roku chyba każdy biskup w Polsce ukrywał pedofilię. Dzisiaj ukrywa ją już niewielu. Chodzi o nieprzesyłanie do Watykanu dokumentów dotyczących księży pedofilów - mówi w rozmowie z Magdaleną Rigamonti z "Dziennika Gazety Prawnej" ks. prof. Andrzej Kobyliński, filozof i etyk z UKSW.

Jak wskazuje ksiądz profesor, przełom w sprawie ukrywania pedofilii wśród duchownych nastąpił dopiero po roku 2007. "Do 2007 r. chyba każdy [ukrywał pedofilię - red.], po 2007 r. większość, po 2013 r. pewnie pół na pół, a po 2016 r. – radykalnym zaostrzeniu przepisów przez papieża Franciszka – niewielu" - powiedział kapłan.

Od 2001 roku w Kościele katolickim istnieje obowiązek przekazywania do Watykanu informacji o przestępstwach pedofilskich księży. Biskup lub przełożony zakonny musi przeprowadzić wstępne dochodzenie i poinformować Kongregację Nauki Wiary nawet mając tylko wiedzę o prawdopodobieństwie nadużycia.

"W latach 2005–2013 za tak rozumiane tuszowanie pedofilii papież Benedykt XVI zdymisjonował ok. 80 biskupów" - przypomniał ks. profesor.

Kapłan wspominał, że w lato 1998 roku uczestniczył w Rzymie w kursie formacyjnym dla rektorów i wykładowców seminariów duchownych. Tam zwrócono uwagę na problem pedofilii.

"Proszę sobie wyobrazić taką sytuację: robię doktorat z filozofii na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, pod koniec studiów mieszkam przez rok w malowniczej Umbrii i nasycam się niezwykłym pięknem tego regionu Włoch. Wracam do Polski i w 1998 r. zostaję wykładowcą w seminarium duchownym w Płocku, a rok później obejmuję funkcję prorektora do spraw wychowawczych na tej uczelni. Zaczynam otwarcie mówić o pedofilii, molestowaniu seksualnym, tożsamości seksualnej, homoseksualizmie. Na początku nie wiedziałem, że zderzę się z wielką i twardą górą lodową. Kompletnie nie znałem skali tych problemów na Mazowszu i w całej Polsce" - wskazał kapłan.

Jak stwierdził, w "trochę nieświadomie otworzył puszkę Pandory". Okazało się bowiem, że jeden z jego poprzedników na stanowisku prorektora do spraw wychowawczych wykorzystywał seksualnie chłopców. Media pisały o tym w roku 2007. Dzisiaj człowiek ów pracuje jako duszpasterz na Mazowszu. "Głosi kazania, spowiada, udziela komunii świętej" – powiedział.

Ks. Kobyliński wspomina, że pod koniec lat 90. nikt nie chciał mówić o pedofilii. Paraliżował strach, ofiary nie chciały składać pisemnych świadectw.

Wreszcie trafił do domu księży emerytów. Był to efekt "kilku lat brutalnych sporów". Miał wówczas 39 lat.

"Chodziło o wyciszenie różnych skandali. Miałem sobie sprawę przemyśleć" – wyznał.

Profesor podkreślił, że przez wiele lat w Kościele funkcjonowało przekonanie, jakoby wykorzystaniem seksualnym był tylko gwałt, pełne obcowanie płciowe. Inne czyny traktowano wyrozumiale. To, co dzisiaj nazywamy molestowaniem seksualnym, wówczas za takie nie uchodziło. Nie było nawet odpowiednich pojęć. "W seminarium przez sześć lat moich studiów w latach 80. ani słowa nie było o pedofilii, molestowaniu czy homoseksualizmie. Te słowa po prostu nie funkcjonowały w naszym języku" - wspominał kapłan.

Ks. Kobyliński mówił, że w roku 2005, już po śmierci Jana Pawła II, dowiedział się o wielu sprawach, które później w "Sodomie" opisał Frederic Martel. "Dzisiaj o tym mówię na chłodno, prawie bez emocji, ale wtedy bardzo to przeżyłem" - powiedział. Dowiedział się wówczas o pedofilii wśród kardynałów, arcybiskupów, biskupów, księzy i zakonników, o dużej liczbie homoseksualnych księży na różnych szczeblach władzy kościelnej, wreszcie o skandalach finansowych, związanych między innymi z Legionistami Chrystusa.

Jak wskazał rozmówca "DGP", seksualność stała się dziś "problemem filozoficznym i teologicznym". Kiedyś spory toczono o rozumienie Jezusa Chrystusa czy o zbawienie, dzisiaj - o seks. "Problemy z powodu złego przeżywania seksualności doprowadziły Kościół katolicki pod ścianę, jeśli chodzi o konsekwencje globalnego dramatu pedofilii klerykalnej" - powiedział kapłan.

Według ks. Kobylińskiego dzisiaj Kościół katolicki "znajduje się w największym kryzysie w swoich dziejach". W niektórych krajach widać wprost jego rozpad. Stąd należy zadać dwa pytania: dlaczego doszło do tuszowania pedofilii? oraz: czy z tego kryzysu można wyjść?

"W sensie ideowym, moralnym, rzeczywiście ważne jest przemyślenie spraw dotyczących seksualności. A w sensie funkcjonowania Kościoła, chodzi o przemyślenie jego nowej struktury. Często powtarzam, że w pewnym sensie trzeba dzisiaj wymyślić katolicyzm na nowo" - zaznaczył uczony.

Jak podkreślił, w Polsce problemami może zając się realnie Konferencja Episkopatu Polski. Władzę ma jej trzyosobowe prezydium. Nie należy czekać na papieża Franciszka, bo ten - w ramach decentralizacji Kościoła - ceduje różne kompetencje na poziom krajowy i diecezjalny.

Zdaniem filozofia i etyka z UKSW czeka nas praca na lata.

"Mówiąc w uproszczeniu, tam, gdzie jest presja mediów, najlepiej „New York Times’a”, tam się coś dzieje. Wiedza o pedofilach, wykorzystywaniu seksualnym w Kościele, jest powszechna. I to od dawna. Pytanie, jak wyjść z tego kryzysu" – wskazał.

Ks. Kobyliński ocenił, że omerta - zmowa milczenia - dotyczy nie tylko ludzi Kościoła. Pokazują to sprawy Wojciecha Kroloppa czy ks. Henryka Jankowskiego. Wszyscy wiedzieli - ale nikt nic nie mówił. Podobnie jest w sprawie abp. Paetza, o którego skłonnościach wiedziano w Watykanie od 1982 roku.

Następnie kapłan mówił o problemie Legionistów Chrystusa i Marciala Maciela Degollado. O jego działaniach w Watykanie, jak stwierdził, wiedzieli wszyscy, ale duchownemu udawało się wychodzić obronną ręką ze wszystkich kłopotów. W roku 1998 " przyleciała z USA i Meksyku specjalna delegacja złożona z ofiar Maciela wraz z prawnikami. Złożyła dokumenty i została oficjalnie przyjęta w Watykanie, po czym sprawie nadano bieg w Kongregacji Nauki Wiary. Ona – a szczególnie jej sekcja dyscyplinarna – jest jednostką kompetentną w Kościele katolickim, gdy chodzi o najcięższe przestępstwa".

Co się jednak stało?

"Postępowanie zostaje zawieszone pod koniec 1999 r. Dlaczego? I jak to możliwe, że oskarżony o poważne przestępstwa Degollado funkcjonuje dalej w glorii i chwale jako nadzieja Kościoła i wychowawca młodzieży?" - pytał uczony.

Według ks. Kobylińskiego w sprawie Marciala Maciela nie należy pytać o wiedzę św. Jana Pawła II, ale o odpowiedzialność bliskiego otoczenia papieża, szczególnie – polskiego.

„W jaki sposób doradzali w tej sprawie papieżowi jego przyjaciele? Jakie rozwiązania proponowali? Krąg najbliższych przyjaciół Jana Pawła II jest powszechnie znany" - wskazał. Powołał się następnie na Luisa Badillę, redaktora naczelnego portalu "Il Sismografo", który używa czasem wyrażenia "entourage polacco". Badilla jest bardzo krytyczny, gdy chodzi o polskie otoczenie Jana Pawła II. To jest pytanie o stan wiedzy i decyzje, które zapadały w tym gronie. Z pewnością do kręgu wtajemniczonych należał także kard. Angelo Sodano i jego otoczenie" - powiedział Kobyliński.

Kapłan zaznaczył, że obarczanie Jana Pawła II całkowitą odpowiedzialnością jest niesprawiedliwe, bo trzeba pytać o wielu innych urzędników, doradców czy ekspertów.

Ks. Kobyliński zwrócił też uwagę na problem homoseksualizmu w szeregach kapłaństwa i związanych z tym pytań o przyszłość celibatu. "Badania naukowe przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych wykazały, że w tym kraju ok. 50 proc. księży ma orientację homoseksualną" - powiedział. Niestety, mówi, w Polsce takie pytania nikogo nie interesują. Przedstawiciele Kościoła skupiają się na szukaniu wrogów zewnętrznych, ale "pomijają degrengoladę w środku".

"Trzeba sobie zadać pytanie, w jakich sprawach polski Kościół ma moralne prawo pouczać, nauczać, formułować jasne sądy ocenne, jeśli wiemy, że w samej instytucji jest dość często rak, który ją makabrycznie pożera" - wskazał.

Jak podkreślił, z homoseksualizmem wiąże się problem celibatu - bo bezżenność traci jako wyrzeczenie sens, jeśli kapłan jest homoseksualny.

"Jeśli w niektórych krajach kapłaństwo katolickie staje się „gay profession”, to jak to oceniać? Czy katolicy akceptują ten proces? Czy chcą mieć także duchownych heteroseksualnych, których część będzie chciała założyć własne rodziny?" - pytał.

Na koniec ksiądz profesor wspomniał, że gdy rozpoczynał studia w seminarium w Płocku, to na pierwszym roku było 36 kandydatów.  Dzisiaj – jest czterech...

bsw/Dziennik Gazeta Prawna