W sobotę do Moskwy przyjechał japoński minister spraw zagranicznych Taro Kono, który dzisiaj, w poniedziałek, rozpocząć ma rozmowy ze swym rosyjskim kolegą na temat, i tu już zaczynają się problemy, bo Rosjanie, jak argumentował minister Ławrow zaczynają negocjacje w sprawie zawarcia traktatu pokojowego, a Japończycy, chcą przede wszystkim rozmawiać o zwrocie niektórych wysp z Archipelagu Kurylskiego.

Zresztą już po nowym roku, a jeszcze przed rozpoczęciem rozmów na szczeblu ministrów spraw zagranicznych miedzy obydwoma krajami miał miejsce mały kryzys. Rosjanie poczuli się na tyle zaniepokojeni niektórymi wypowiedziami przedstawicieli japońskich elit, że uznali za stosowne wezwać na dywanik japońskiego ambasadora w Moskwie po to aby zwrócić mu uwagę na „niestosowność wypowiedzi”. Poszło przede wszystkim o słowa premiera Abe, który w jednym z wywiadów telewizyjnych zaapelował do mieszkańców archipelagu, a w praktyce dwóch najbliżej Japonii położonych wysp, aby ci pogodzili się z myślą, że zmienią one swego suwerena. Przy czym dodał, że nikt nie będzie musiał wyjeżdżać, ale ci, którzy zdecydują się na powrót do ojczyzny (żeby nie było wątpliwości do kogo adresowane były te słowa) dostaną od Tokio sowite odszkodowania. Niemal w tym samym czasie japońskie MSZ ogłosiło, że nie będzie domagało się od Moskwy odszkodowań za bezprawne użytkowanie części japońskiego terytorium i wezwało Rosjan, aby ci kierowali się ta samą zasadą. Chodzi o poczynione przez nich nakłady na rozbudowę infrastruktury. Równolegle do Waszyngtonu pojechał doradca premiera Japonii, i tam wypowiedział się publicznie, że japońsko – amerykańskie porozumienie dotyczące współpracy w sprawach wojskowych nie przewiduje możliwości rozlokowania sił amerykańskich na obszarze wysp wchodzących w skład Kuryli. Stanowisko to było odpowiedzią na artykułowane publicznie przez prezydenta Putina, w trakcie jego wielkiej grudniowej konferencji prasowej, obawy, że przekazanie Japonii wysp może równać się zainstalowaniu niemal u rosyjskich brzegów amerykańskich wyrzutni rakietowych.

Jak widać Japończycy podeszli do sprawy niezwykle energicznie i to tempo działania, jak można przypuszczać, nieco zaskoczyło i wystraszyło Kreml. Przede wszystkim z tego powodu, że idea porozumienia z Tokio i oddania jej wysp wcale nie ma w Rosji poparcia większości. Ostatnie badania opinii publicznej wyraźnie pokazują, że dość zdecydowana większość ankietowanych (77 %) jest przeciwko oddawania czegokolwiek Japonii, nawet jeśliby w zamian Rosja uzyskała „znaczącą rekompensatę”. Co ciekawe, wśród mieszkańców Dalekiego Wschodu przeciwników nawet małych ustępstw w tej kwestii jest więcej (84 %), więcej jest też tam zwolenników poglądu (20 %), że zarząd na archipelagiem winien być wspólnym rosyjsko – japońskim przedsięwzięciem, a o zmianie przynależności państwowej wysp nie ma co myśleć. Przekonanie to jest odbiciem, jak można przypuszczać, poglądów Rosjan na temat charakteru i jakości wzajemnych relacji. Większość ankietowanych (49 %) jest zdania, że Japonia to przyjazne Rosji państwo, wzajemne relacje można ocenić jako dobre (59%). Większość Rosjan uważa też (77%), że ich kraj ma znacznie większe znaczenie w świecie niźli Japonia. Innymi słowy wyniki badań opinii publicznej sprowadzają się do ujawnienia zakorzenionego w Rosji poglądu, który można skonkludować w następujący sposób – Rosja ma dobre relacje z Japonią, jest krajem silniejszym i mającym większe znaczenie, po co zatem oddawać wyspy, które uważamy, że słusznie się nam należą. Z punktu widzenia Kremla, istotne znaczenia ma też odpowiedź na pytanie jak zmienić się może stosunek ankietowanych do rosyjskiego prezydenta, jeśliby ten zdecydował się na oddanie całości lub części archipelagu Japończykom? Otóż 53 % badanych odpowiedziało, że w takiej sytuacji ich postrzeganie Putina pogorszy się.

Co więcej, partie tzw. opozycji systemowej, czyli Komuniści i ludzie Żyrinowskiego już zapowiedzieli, że będą przeciwko jakimkolwiek porozumieniom, które sprowadzałyby się do oddania wysp, a znany ze swych radykalnych poglądów i działań Igor Stirłkow, jeden z inicjatorów prorosyjskiej irredenty w Donbasie, zorganizował nawet pikietę protestacyjną przed rosyjskim MSZ-em. Postawa armii jest też dość dwuznaczna. Tak trzeba odczytywać opublikowane w grudniu informacje o budowie na dwóch wyspach spornego archipelagu nowych koszar, mogących pomieścić, zdaniem Japończyków kontyngent 3,5 tys. rosyjskich żołnierzy czy posunięcie z sierpnia ubiegłego roku, kiedy Rosja wysłała na wyspy dwa myśliwce Su-35S, co poprzedzone zostało specjalnym rozporządzeniem rządu zezwalającym na lądowanie samolotów wojskowych na cywilnym lotnisku. W październiku zaś rosyjskie siły zbrojne przeprowadziły „próbne strzelania”. Wszystko to miało miejsce już po prośbie japońskiego MSZ-u, aby Rosja w obliczu bliskiego rozstrzygnięcia wieloletniego sporu powstrzymała się od militaryzacji archipelagu. Przypomnieć też trzeba, że jeszcze w 2016 roku minister Szojgu mówił o planach budowy przez Rosję na jednej z wysp archipelagu bazy wojskowej.

W sytuacji, kiedy ponad połowa Rosjan, jak wynika z najnowszego badania opinii publicznej przeprowadzonej przez Centrum Lewady, chce dymisji rządu a pierwsze dwa kwartały tego roku, o czym mówią nawet przedstawiciele władz będą z ekonomicznego punktu widzenia bardzo ciężkie, wydaje się, że Kremlowi nie są potrzebne w sprawie Kuryli szybkie posunięcia. Zwłaszcza, że w Rosji pełno jest pogłosek, iż w gruncie rzeczy „jest już po sprawie”, rządzące elity dogadały się z Tokio i chcą oddać cały archipelag, tylko stopniowo, teraz dwie najmniejsze wyspy a za lat kilkanaście, pozostałe.

Zwolennicy porozumienia z Japonią w rosyjskich elitach, przede wszystkim wywodzący się ze środowiska Klubu Wałdajskiego, są przekonani, że nie tylko ewentualne korzyści gospodarcze, choć te są nie do pogardzenia, przemawiają za tym aby doprowadzić całą sprawę do finału. W ich argumentacji znacznie silniejsze są motywacje geopolityczne. Otóż dysproporcję jaką cechuje związek Rosji z Chinami, chcą równoważyć budową osi na Dalekim Wschodzie w skład której prócz Rosji wejdzie właśnie Japonia i połączone Koree. Dodatkowo, jak argumentują, Rosja winna rozwijać relacje z Indiami i wspierać Iran, w którym Hindusi inwestują. Chińskiej koncepcji Pasa i Szlaku, czyli budowie ciągów komunikacyjnych ze wschodu na zachód, Rosjanie chcą przeciwstawić, czy raczej warto byłoby napisać, że chcą uzupełnić, propozycjami rozbudowy tras komunikacyjnych z północy na południe. Dopiero taka układanka, może pozwolić na zbudowanie w Azji względnie zrównoważonego układu sił i nie wpuścić tam graczy zewnętrznych, czyli Stanów Zjednoczonych. Rosjanie pierwotnie grali na rzecz pojednania chińsko – indyjskiego, i z tego względu orędowali za przyjęciem Indii do Szanghajskiej Organizacji Współpracy. Ale teraz okazuje się, że stare podziały i rywalizacja chińsko – indyjska nie zanikają.

W ostatnich dniach na spotkania z szefami państw Azji Środkowej, które odbywało się w Taszkiencie, przybył indyjski premier Modi. Przy okazji towarzyszący indyjskiemu premierowi minister spraw zagranicznych, powiedział, że jego kraj przeznaczy 3 mld dolarów po to, aby pomóc stabilizować sytuację gospodarczą w Afganistanie, którego przedstawiciele również uczestniczyli w szczycie. Spotkanie zorganizował Uzbekistan, którego nowe kierownictwo zaczyna odgrywać coraz aktywniejszą rolę w regionalnej polityce. W spotkaniu wzięli udział ministrowie spraw zagranicznych z Kazachstanu, Kirgistanu, Tadżykistanu i Turkmenistanu. Odbierane jest ono jako wyraźna deklaracja ze strony Delhi gotowości, może spóźnionej, równoważenia rosnących wpływów chińskich w regionie. Towarzyszy temu zaognienie sytuacji w relacjach Indii i Pakistanu, zwłaszcza po tym, jak szef policji pakistańskiej w Karaczi, oświadczył, że terrorystyczny atak na chiński konsulat w tym mieście, który miał miejsce pod koniec listopada ubiegłego roku, został przeprowadzony przez terrorystów z Afganistanu wspieranych przez służby specjalne Indii. Celem zamachu, jak uważają w Islamabadzie, miało być utrudnienie, a może nawet wywołanie społecznej rewolty, przeciw chińskim inwestycjom w Pakistanie. Trochę podobne wydarzenia, choć nie mające krwawego charakteru, miały też miejsce niedawno w Kirgistanie, gdzie odbyły się protesty uliczne przeciwko chińskim inwestorom „wykupującym kraj”. Sytuacja jest zaogniona tym bardziej, że w Pakistanie trwa ożywiona dyskusja ile kraj kosztowały będą chińskie inwestycje. Debata wywołana została informacją jaka dostała się do prasy, a pochodziła z rządowego raportu przekazanego do MFW, że będzie to ok. 40 mld dolarów, czyli znacznie więcej niźli pierwotnie oceniano. Spowodowało to pojawienie się w Pakistanie głosów, że wszelkie ekonomiczne korzyści z uczestnictwa kraju w projekcie Pasa i Szlaku, przejmuje Pekin, a Pakistańczykom przyjdzie za to płacić słone rachunki. Na tym tle dotychczasowe zaangażowanie Indii w Afganistanie, a trzeba wiedzieć, że Delhi realizuje tam 116 przedsięwzięć w 31 prowincjach, wygląda niemal jak działanie polegające na udzieleniu pomocy rozwojowej.

Z rosyjskiego punktu widzenia niepokojące może być nie tylko pojawienie się nowego gracza w Azji Środkowej, najpierw, pod koniec ubiegłego wieku uznawanej za domenę rosyjska, teraz już traktowanej jako wspólny rosyjsko – chiński obszar wpływów, a w przyszłości obszar współpracy i rywalizacji większej liczby regionalnych mocarstw. To dzielenie się wpływami można jeszcze znieść. Ale wiele wskazuje na to, że w miejsce układu równowagi, gdzie interesy rosyjskie – chińskie i rosyjskie będą brane pod uwagę, może wykształcić się obszar rywalizacji głównych graczy. Przed Taszkienckim szczytem premier Indii spotkał się bowiem ze specjalnym wysłannikiem amerykańskim ds. Afganistanu i uzyskał od niego pełne poparcie dla wysiłków Delhi stabilizowania sytuacji w regionie.

Cała geopolityczna układanka Moskwy zaczyna trzeszczeć w szwach. Indie zaczynają rywalizować z Chinami o wpływy w państwach Azji Środkowej. Za plecami Delhi skrywają się Amerykanie. Porozumienie z Japonią, głównie z powodów wewnętrznych, może okazać się trudniejsze niźli pierwotnie sądzono. Oczywiście Moskwa ze wszystkich tych zagrożeń może wyjść z tarczą, ale będzie to wymagało od jej elit odważnych decyzji, często wbrew stanowisku opinii publicznej oraz wielkiej dozy pomysłowości, aktywności i szczęścia. Zaczynający się rok da nam odpowiedź czy Rosja jest w stanie przejąć w obydwu tych obszarach inicjatywę.

Marek Budzisz / salon24.pl