Tegoroczne wyniki badań Instytutu Statystyki Kościoła nie napawają optymizmem. Jeszcze w 2012 r. w niedzielnej Mszy Św. uczestniczyło 40 proc. Polaków. Rok później już 39,1 proc. Na pocieszenie symbolicznie wzrósł odsetek osób przystępujących do komunii. W 2013 r. było to 16,3 proc. wobec 16,2 proc. rok wcześniej.

„Katolicy” za reinkarnacją

Od 10 lat regularnie Kościół traci wiernych. Katolicyzm najmocniejszy jest w diecezjach: tarnowskiej, rzeszowskiej i przemyskiej. Najgorzej jest na Pomorzu i w Łodzi. Jeśli sekularyzacja będzie postępować tak dynamicznie za dwie dekady staniemy się drugą Hiszpanią.

Tym bardziej, że Polacy są religijni, ale niewierzący, bo to, co wyznają trudno nazwać katolicyzmem, a bardziej zlepkiem wierzeń na podstawie własnych przemyśleń. Wierni nie akceptują podstawowych prawd wiary i kłócą się z nauczaniem moralnym i społecznym Kościoła Rzymskokatolickiego.

Jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku na niedzielne msze chodziło 57 proc. Polaków. Dekadę później już tylko niewiele ponad 50 proc. Od 1990 r. w czasach wolnej Polski, wolność bez Boga wybrało kolejne 10 proc. Polaków. Zwiększył się natomiast odsetek przystępujących do sakramentów z 7,8 proc. w 1980 r. do 16,3 proc. obecnie. Może to oznaczać, że w Kościele zostali ci, którzy swoją wiarę traktują naprawdę serio.

W 2009 r., według badania CBOS, 60 proc. populacji określała się jako wierzący w Boga. W nieśmiertelność duszy wierzyło zaś 73 proc. badanych, tyle samo w Sąd Ostateczny, 66 proc. w zmartwychwstanie, 70 proc. w niebo, ale jedynie 59 proc. w piekło, co może uzasadniać przekonanie, że dobro zwycięży zło (77 proc. przekonanych).

Niestety są też negatywne strony naszych wierzeń. 42 proc. z nas ufa, że zwierzęta mają dusze. 33 proc. jest przekonana, że żyjemy kilka razy, czyli wierzy w reinkarnację. To co prawda o połowę mniej niż w „konserwatywnych” Stanach Zjednoczonych, ale więcej niż w Wielkiej Brytanii czy Francji, gdzie przekonanie, że możemy narodzić się raz psem, raz człowiekiem, wyznaje 24 proc. badanych.

Religijni ateiści

Nieco inne dane możemy poznać z badania TNS OBOP sprzed kilku lat. Tam wiarę w Boga deklarowało aż 81 proc. Polaków. To już światowy ewenement. Jednak w zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa wierzy tylko 47 proc. z nas. Co szokujące, w Ducha Świętego wierzy tylko 40 proc. ankietowanych, w nieśmiertelność duszy 39 proc., a w dogmat o niepokalanym poczęciu Maryi jedynie 38 proc. Jak widać trudniej nam jest uwierzyć, że człowiek mógł się narodzić z dziewicy, niż w to, że wszechświat powstał z punktu nie większego niż główka szpilki, co już nazywa się nauką. 

Dlatego zasadne jest pytanie o fundamenty naszej wiary. Czy Polacy są religijni a niewierzący, a może nasze przekonania mają niewiele wspólnego z religią, skoro osoba Jezusa Chrystusa, a nawet Ducha Świętego stają się figurami abstrakcyjnymi?

Podobnie dzieje się z nauczaniem w zakresie bioetyki i moralności. Wielu określających siebie „katolikami” jest skłonna akceptować środki antykoncepcyjne, a nawet aborcję i eutanazję. Według danych z 2013 r. z sondażu CBOS wynika, że aż 43 proc. Polaków zaakceptowałoby pomoc lekarza w samobójstwie nieuleczalnie chorego, natomiast 53 proc. popiera uśmiercenie pacjenta przez lekarza na prośbę tego pierwszego. Należałoby w tym miejscu przypomnieć, że Kościół nie dopuszcza eutanazji w żadnym przypadku.

Przyczyny sekularyzacji

W naszych czasach kołem zamachowym sekularyzacji było ateistyczne państwo i rozmaite ideologie. Obecnie tendencja wydaje się inna. Jest nią indeferentyzm religijny – czyli spadek zainteresowania sprawami wiary i przekonanie, że można być samodzielnie twórcą swojej indywidualnej, prywatnej religii, będącej zlepkiem mitów, światopoglądu, liźniętej gdzieś wiedzy, postaw i oczekiwań. Współczesny człowiek chcący uwolnić się z więzów religii jest święcie przekonany, że krępuje ona jego wolność. Jest to błędne utożsamianie wiary z Prawem, co jest w zasadzie charakterystyczne dla judaizmu, ale dalekie dla chrześcijaństwa. Chrześcijaństwo nie jest dla świętych, skrupulatnie wypełniających przepisy religijne. Chrześcijaństwo jest nadzieją dla grzeszników, ludzi słabych, ułomnych i nie mogących sobie poradzić ze skutkiem grzechu pierworodnego i zwodzeniem przez szatana.

Życie tak jakby Boga nie było powoli zastępuje funkcjonowanie w lęku przed Bogiem, przejawiającym się w agresji wobec jego wyznawców. Bóg jest traktowany jako złośliwy starzec, który tylko czeka na nasze potknięcie, a rzesza fanatyków rzuci się wówczas na ofiarę, aby ją potępić. Nie widać natomiast logicznego związku między rozwojem nauki a utratą wiary. Okazuje się, że nawet do najbardziej spektakularnych osiągnięć współczesnej cywilizacji w zakresie rozwoju wiedzy, naukowcy sami dodają działanie Boga, przyznając się do swojej bezradności. Głośne nawrócenia wielu czołowych przedstawicieli nauk ścisłych są doskonałym tego przykładem.

Niewątpliwie strategią, która sprzyja sekularyzacji jest spychanie religii ze sfery publicznej do prywatnej. Słaba apologetyka, co zauważalne szczególnie w Europie, powoduje, że przestrzeń publiczna staje się wolna od religii, a tym samym wierzący tracą punkt odniesienia, który pozwoliłby im odważnie przyznawać się do Chrystusa na co dzień. Całość dopełnia wojna kulturowa, gdzie szydzi się z wierzących, natomiast bluźnierstwa przedstawia się jako przejaw sztuki wysokiej i wolność wypowiedzi.

Pułapka dobrobytu

Jedną z teorii, którą uważam za najbardziej wiarygodną, tłumaczącą, dlaczego kraje europejskie staczają się w dół, jeśli chodzi o liczbę wierzących, jest wzrastający dobrobyt społeczeństw. Podobnie jak starożytny Rzym zgubił dobrobyt (jedzenie rozdawano na ulicach, życie toczyło się od igrzysk do igrzysk, upadek obyczajów był powszechny) i został łatwo podbity przez uciekających przed chłodem barbarzyńców, podobnie współczesną Europę rozkłada idea socjalnego państwa dobrobytu.

Nie tylko dlatego, że państwo socjalne przejmuje większość funkcji zarezerwowanych wcześniej dla tradycyjnej rodziny czy Kościoła (edukacyjną, wychowawczą, sakramentalną, opieki zdrowotnej, opiekuńczą, a nawet mieszkalną), ale także dlatego, że, czy nam się to podoba czy nie, pieniądz niszczy życie współczesnego człowieka. Pieniądz rozleniwia, zwodzi i gubi. Do kościoła nie chodzimy przecież dlatego, że nam się coś w nim nie podoba, ale przede wszystkim dlatego, że pieniądz daje nam więcej możliwości spędzania wolnego czasu.

Przecież obecnie jak nigdy wcześniej, możemy sobie kupić co chcemy (oczywiście na różnych poziomach konsumpcji), spędzić czas jak sobie zamarzymy, czy pojechać tam, gdzie planowaliśmy. Nie chodzimy do kościoła nie ponieważ nam się nie chce, tylko dlatego, że wolimy pójść do supermarketu, pojechać na plażę, albo korzystać z tego, co już mamy.

Sygnał alarmowy

Dla Episkopatu Polski owo magiczne 40 proc. powinno być już od dawna sygnałem ostrzegawczym, że w naszym kraju dzieje się źle. Warto przypomnieć, że w latach 80. ubiegłego stulecia uczestnictwo w nabożeństwach w krajach europejskich było właśnie na tym poziomie. Natomiast w ciągu trzydziestu lat odsetek ten zmniejszył się o 30 punktów procentowych i wynosi obecnie ok. 10 proc.

Gigantyczny rynek konsumpcji: parków rozrywki, sportowych aren, kurortów wypoczynkowych i centrów handlowych, wyparł potrzeby wyższe tych społeczeństw. Mamona – bóg tego świata, wyparła Boga, Pana wieczności. Ludzie nie żyją dziś w perspektywie życia wiecznego. Liczy się tu i teraz, to co namacalne, ale chwilowe.

Dlatego Polsce potrzebna jest re-ewangelizacja, re-katechizacja, zarówno dzieci, jak i dorosłych. Jeśli nie chcemy obudzić się wkrótce w kraju, gdzie 9 na 10 sąsiadów w niedzielę kosi trawę, myje auto i obnosi się z siatami zakupów, jest to zadanie także dla każdego wierzącego. Do tego właśnie nawołuje Papież Franciszek, chociaż sceptycy uważają, że najlepszy moment do ponownej katechizacji naszego kraju był już jakieś dwadzieścia lat temu. 

Tomasz Teluk