W projekcie aż roi się od dziwacznych procedur, które mogą nastręczać niezliczonych problemów prawnych, finansowych, etc. Ministerstwo Sprawiedliwości przewiduje, że jeśli ktoś czuje płeć inną, niż ma zapisaną w metryce, może zgłosić się do komisji lekarskiej, a ta wyznaczy okres próby, czyli tzw. test realnego życia. Osoba taka otrzyma dokument potwierdzający jej próbną tożsamość, a ja się zastanawiam, jak w tym okresie próbnym należy ją traktować. Zgodnie z płcią, jaką ma zapisaną w metryce czy tą, jaką czuje? Załóżmy, że mamy do czynienia z mężczyzną, który czuje się jako kobieta, ma odpowiednie dokumenty, przechodzi test realnego życia. Mamy go traktować jeszcze jako mężczyznę czy już jako kobietę? Pod jakim nazwiskiem? Jaki będzie charakter tego dokumentu? Będzie to podróbka dokumentu tożsamości? A co z prawami wyborczymi? Przecież będziemy mieć do czynienia z osobą o niejasnym statusie prawnym. Pojawiają się pytania, czy w okresie próbnym będzie można na przykład zawierać związki małżeńskie.

Co to w ogóle jest „próbna tożsamość”? Proszę sobie wyobrazić kwestie związane ze staraniami emerytalnymi czy finansowymi, staranie kredyty, leczenie czy zwykłe korzystanie z toalet w miejscach publicznych. Pojawia się kopalnia problemów o charakterze prawnym. A co w sytuacji, kiedy po okresie próbnym zacznie się aplikowanie hormonów, mających „zmienić” płeć danej osoby, a ta jednak wycofa się z dokonywania dalszych zmian (taką możliwość zakłada projekt)? Jeden wielki bałagan i ogromne pole do nadużyć.

Może być również tak, że osoba przejdzie proces „zmian” do końca, otrzyma stosowne zaświadczenie, sąd orzeknie „zmianę płci”, podczas gdy z punktu widzenia medycyny to nie jest możliwe, podobnie jak zresztą zmiana rasy. Żeby nie wiem ile zjeść hormonów i przejść drastycznych operacji chirurgicznych, płci nie da się zmienić. Malowanie całego ciała na żółto czy czarno nie uczyni z nas ani Azjaty, ani Murzyna.

W projekcie widzę usilne dążenia do przeforsowania patologii. Jego twórcy nawet nie spróbowali pochylić się nad osobą, która taki problem przeżywa. Przecież mamy do czynienia z zaburzeniem psychicznym, która w pierwszej kolejności wymaga leczenia, a nie tworzenia ustawy, która tylko ugruntuje to zaburzenie. Lekarze oraz rząd z ministrem Arłukowiczem w pierwszej kolejności powinni podjąć działania, zmierzające do niesienia pomocy takim ludziom, aby zmniejszyć rozdźwięk między metrykalną (fizyczną) płcią a tym, co subiektywnie odczuwa dany człowiek, nie zaś utrwalać zaburzenia.

Twórcy projektu nie przyjmują do wiadomości, że człowiek przechodzi w życiu przez różnego rodzaju cierpienia, doświadczenia, choroby. Tak jest i trzeba to przyjąć. Jeśli ktoś cierpi na chorobę psychiczną i wydaje mu się, że jest kimś innym niż w rzeczywistości, to nie może żądać dostosowania regulacji prawnych do jego odczuwania. Tworzy się „potworki” prawne, które zamiast pomagać ludziom, doprowadzają ich do schizofrenicznego stanu.

Powinniśmy pomagać takim osobom, a nie narażać je na szyderstwa. Nie oszukujmy się – jeśli ludzie widzą coś, co absolutnie odstaje od naturalności i normalności, na przykład mężczyznę przebranego w sukienkę – to się śmieją. Oczywiście, nie powinno tak być, gdyż to wielkie nieszczęście. Ale jeśli to nieszczęście jest eksponowane w majestacie prawa, narzucane jako normalność, to nie da się tego akceptować.

Planowana ustawa jest niedobrą propozycją. Premier Tusk forsuje ją właśnie teraz (podobnie jak ratyfikację konwencji o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet) jako ostatni rzut na taśmę. Liczy na to, że uda się te dwa, skrajnie lewackie, genderowe projekty przeforsować przed kolejnymi wyborami, a tym samym przygotować sobie ewentualną koalicję z SLD czy Ruchem Palikota. Potrzebuje silnego „prezentu”, który zaspokoiłby oczekiwania pewnych środowisk.

Przy okazji, nie rozumiem dlaczego w tym przypadku akurat płeć jest uprzywilejowana. A jeśli ktoś czuje się królikiem, kotem, Napoleonem albo cesarzem, to dlaczego rząd nie ułatwi mu zmiany tożsamości, nie da okresu próbnego, aby sprawdził, czy rzeczywiście jest tym królikiem albo Napoleonem? Płeć jest jednak uprzywilejowana, bo mamy dziś szaleństwo gender, które wmawia ludziom, że liczy się tylko seks i szukanie przyjemności.

Not. MBW