Łukasz Gut, Fronda.pl: 12 maja 1926 roku rozpoczęły się w Warszawie wydarzenia znane pod nazwą Przewrotu Majowego. Co sprawiło, że „samotnik z Sulejówka” zdecydował się wrócić tak mocnym akcentem do polityki?

Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski: Jak to bywa w historii, wydarzenia tej rangi mają wiele przyczyn. Na wykonanie takiego kroku złożyła się zdolność fizyczno-militarna. Piłsudski dysponował jak to mówili jego oficerowie, wiernymi i zaprawionymi w bojach szablami. Sytuacja wewnętrzna państwa rozrywanego walkami partyjnymi grała swoją rolę. Trzeba pamiętać, że Polska sześć lat wcześniej ustabilizowała swoją niepodległość w skutek triumfu oręża polskiego pod wodzą Józefa Piłsudskiego, który cieszył się prestiżem zwycięskiego wodza. Jednocześnie nie spadała na niego odpowiedzialność za niewątpliwie trudne, pierwsze lata II RP.

Kraj był zrujnowany po I wojnie światowej?

Często większość osób nie uświadamia sobie trudnej sytuacji ekonomicznej tego państwa. I wojna światowa w Polsce trwała od 1914 roku, ale nie do 1918, a do 1920, a nawet 1921 roku w niektórych regionach kraju. Przemieszczające się kilkukrotnie fronty, najpierw I wojny światowej, później wojny polsko-bolszewickiej i fragmentarycznie innych wojen (np. polsko-ukraińskiej) rujnowały gospodarczo tereny Polski. Na to nakładała się rzecz, która jeszcze bardziej umyka wyobraźni publicznej. Wystarczy odpowiedzieć sobie na proste pytanie, w jakich walutach Polacy mieli oszczędności życia i co się z nimi stało w 1918 roku? Co się stało z oszczędnościami w rosyjskich rublach, austrowęgierskich koronach i niemieckich markach po hiperinflacji w Niemczech w kolejnych latach? Tak więc do zniszczeń związanych z wojenną eksploatacją kraju dochodziły czynniki opisane wyżej, co w konsekwencji prowadziło do tego, że kraj znalazł się w fatalnym stanie ekonomicznym. Entuzjazm odzyskania niepodległości działał  politycznie, ale się oczywiście zużywał. Od 1923 roku mieliśmy w Polsce narastające napięcia wewnętrzne. Kulminacją były starcia zbrojne w Krakowie manifestantów z policją i wojskiem. Do tego dochodziły nieskuteczne w rządzeniu koalicje w podzielonym parlamencie, z dominacją Narodowej Demokracji i istotną rolą PSL Wincentego Witosa. Rządy Chjeno-Piasta zapisały się negatywnie w odczuciu społecznym

A jak wyglądała sytuacja Polski na niwie polityki zagranicznej?

Sytuacja międzynarodowa Polski nałożyła się na czynniki, o których wspomniałem. Od 1921 roku istnieje linia Rapalla, a wraz z nią narastające poczucie zagrożenia niemiecko-sowieckiego. W 1925 roku, a więc w atmosferze odczuwalnego obniżenia pozycji międzynarodowej Polski podpisany został w Locarno traktat, który  był pierwszym po Wersalu zróżnicowaniem traktatowym stanu prawnego bezpieczeństwa w Europie. Granice zachodnie, tj. niemiecko-francuska i niemiecko-belgijska, uzyskały silne gwarancje brytyjsko-włoskie, natomiast wschodnie granice nie. Pokazywano zatem kierunek dopuszczalnych rewizji granicznych na zasadzie gry dyplomatycznej. Nie należy tego interpretować na komunistyczny sposób, jako skierowanie niemieckiej agresji na wschód, bo oczywiście rozbrojona Republika Weimarska ze stutysięczną Reichswehrą nie byłą wówczas zagrożeniem wojskowym. Do tego dochodziła przecież także wojna celna, toczona od 1925 roku. To wszystko, przy jednoczesnym wyczerpywaniu się prostych rezerw entuzjazmu z odzyskanej niepodległości, sprawiało, że atmosfera wewnętrzna, sytuacja międzynarodowa i wreszcie moc sprawcza samego Piłsudskiego złożyły się na skuteczny zamach stanu. W tamtych uwarunkowaniach moim zdaniem był to krok ozdrowieńczy, przy czym trzeba zawsze pytać o realistyczną alternatywę dla rządów Sanacji. W maju 1926 roku realistyczne scenariusze alternatywne były gorsze.

Słabość demokracji parlamentarnej była wówczas polską specyfiką, czy w innych państwach naszego regionu było podobnie?

W żadnym wypadku nie była to polska specyfika. W Europie Środkowej w okresie międzywojennym system demokratyczny zdołała zachować tylko Czechosłowacja. Kraje bałtyckie, Węgry, Austria, Rumunia, Bułgaria i Jugosławia były rządzone autorytarnie. Obok, na wschodzie mieliśmy oczywiście totalitarny Związek Sowiecki, a na zachodzie najpierw demokratyczną, ale bardzo rozchwianą Republikę Weimarską, a od 1933 roku totalitarną III Rzeszę. Na południu od 1922 roku totalitarne Włochy, dalej demokratyczną Francję, Hiszpanię najpierw rozchwianą, później pogrążoną w wojnie domowej, pomiędzy „czerwonymi” republikanami, a autorytarnym frankizmem i wreszcie autorytarną Portugalię. Ostoje demokracji to wówczas Wielka Brytania i kraje Beneluksu. Generalnie w Europie w tamtym czasie panowały dyktatury, z których dyktatura w Polsce była stosunkowo najłagodniejsza. Sanacja była znacznie bardziej liberalną dyktaturą od tych, które były na Węgrzech, w Rumunii czy w Jugosławii.

29 maja Piłsudski mówił do przedstawicieli stronnictw sejmowych m.in.: ” Rozwielmożniło się w Polsce znikczemnienie ludzi. Swobody demokratyczne zostały nadużyte tak, że można było znienawidzieć całą demokrację”. Czy wiadomo na ile wówczas opinia publiczna podzielała taką wizję Piłsudskiego?

Weryfikacji w uczciwych wyborach ten rząd nigdy nie przeszedł, ale też nie prowokował rozległych akcji protestacyjnych, destabilizujących państwo. Prestiż Piłsudskiego był autentyczny i szeroki, a jego legenda prawdziwa. Nawet jego najbardziej zagorzali przeciwnicy nie zarzucali mu nepotyzmu czy prywaty, przy tym oczywiście nie zgadzając się i ostro spierając co do koncepcji polityki państwa. W tym rozumieniu system wewnętrznie był stabilny. Piłsudczycy po 1935 roku byli coraz to bardziej formacją innego rodzaju, zbliżając się do wzorców endeckich, jeśli chodzi o państwo narodowe, a nie wzorca państwa ponad etnicznych obywateli. Poparcie jednak było wystarczająco duże, aby uznać ówczesny rząd za stabilny, mający oparcie w Polsce i tylko w Polsce, bo nie miał żadnych umocowań zagranicznych. Gdyby nie agresja niemiecko-sowiecka z 1939 roku, zapewne ten system jeszcze parę lat by funkcjonował. To nie był system trwały i miał wyraźne oznaki choroby. Trzeba przy tym pamiętać, że Sanacja rządziła w latach 30. w okresie najpotężniejszego kryzysu ekonomicznego na świecie, co wpływało na radykalizację postaw społecznych. Nie tak stabilne demokracje jak polska, sobie z tym nie poradziły. Zważywszy na epokę, uważam, że Polacy wyszli z rządów Sanacji obronną ręką, przy stratach i rozmaitych grzechach, niekiedy żenujących jak Brześć czy Bereza. Bez porównania jednak było to z tym co działo się u naszych sąsiadów i biorąc pod uwagę realia tamtych czasów. Jeśli uznamy – a tak było w przeważającej mierze -, że w Berezie Kartuskiej siedzieli komuniści, ONR-owcy i nacjonaliści ukraińscy, to nie jest to sytuacja, w której w warunkach prowadzenia działalności politycznej opartej na przemocy, czy na zewnętrznej agenturze (komuniści), byłoby to coś bulwersującego dla polskiej opinii publicznej. Te praktyki ewidentnie niedemokratyczne nie naruszały jednak stabilności państwa.  Pamiętajmy o tle międzynarodowym, a więc praktykach znanych ze Związku Sowieckiego czy III Rzeszy. Na tym tle praktyki sanacji były wybitnie łagodne.

Józef Piłsudski chyba nie liczył się z tym, że zamach przyniesie rozlew krwi?

Myślę, że podejmując decyzję o marszu na Warszawę, liczył, iż zakończy się to na demonstracji zbrojnej. Na moście Poniatowskiego powiedział „Będziecie strzelać, chłopcy [ do mnie]?”. Miał więc przekonanie o swoim wysokim prestiżu w wojsku. Nie wziął jednak pod uwagę odmienności nastrojów i tradycji politycznej Wielkopolski, a więc istotnej części Wojska Polskiego, wywodzącego się z tradycji powstania wielkopolskiego. Ta dzielnica była silnie zdominowana przez Endecję i niechętna Piłsudskiemu. Gdyby więc nie akcja kolejarzy blokujących transport pułków poznańskich do Warszawy, groziłoby Polsce przedłużające się stracie zbrojne. Bardzo rozsądnie zachował się wtedy prezydent Stanisław Wojciechowski, rozumiejąc, iż Rzeczpospolita nie może sobie pozwolić na wojnę domową, leżąc między Niemcami a Rosją. Prezydent rozumiał, że są rzeczy wyższe, niż władza tego czy innego ugrupowania, a nawet są wyższe niż prawo. Zamach był złamaniem konstytucji, natomiast upieranie się przy jej obronie, za cenę rozpętania długotrwałych walk między rozmaitymi częściami Wojska Polskiego, groziło upadkiem państwa na skutek inwazji sąsiadów. Odpowiedzialny prezydent przyczynił się szczęśliwie do wytłumienia konfliktu. Zresztą żadnej ze stron nie zależało na tym, aby pogłębiać starcie.

Jak wyglądał stosunek Piłsudskiego do przeciwników z okresu przewrotu gdy już zdobył władzę? Rozprawił się z nimi, czy zachował się inaczej?

Przeciwnicy Piłsudskiego z okresu przewrotu oczywiście nie awansowali i nie robili wielkich karier, ale też ich szczególnie nie prześladowano, jeśli nie byli aktywnymi opozycjonistami. To zresztą odróżnia autorytaryzm od totalitaryzmu. To totalitaryzmy wymagają bezwzględnego poparcia, a każdy kto go nie udziela, jest prześladowany. Natomiast autorytaryzmy zadowalają się brakiem aktywnego sprzeciwu. Oczywiście Ci, którzy zaangażowali się w działalność opozycjną, gdzieś od 1930 roku i następnych spotykali się z represjami policyjnymi, czego symbolem jest proces brzeski, czy emigracja polityków, nawet tak zasłużonych jak Paderewski, czy wreszcie niełaska chociażby w jaką popadł Władysław Sikorski. Chociaż warto dodać na marginesie, że te historie mają swój ciąg dalszy, bowiem zachowanie się Sikorskiego jako Wodza Naczelnego w czasie II wojny światowej też jest historią osobną i wcale nie dającą powodów do chwały.

Jaki jest według Pana bilans przewrotu?

Jeszcze raz podkreślę, iż pamiętając o tym, co było realistycznym scenariuszem alternatywnym, uważam, że bilans przewrotu był pozytywny. Państwo było na wiele lat ustabilizowane, oczywiście za surową cenę, charakterystyczną dla systemów autorytarnych, czyli za cenę postępującego „zwapnienia” systemu. Ten system nie stworzył zdrowych mechanizmów awansu w strukturach państwowych, zdolności korygowania błędów, czy rozwoju kadry. Istniało pewne zasklepienie w kręgu legionowym, z takimi negatywnymi konsekwencjami, że istotna część legionowych generałów, z generałem Stefanem Dąb-Biernackim na czele w 1939 roku się nie popisało, a sam Dąb-Biernacki porzucił swoją armię. Sam Rydz-Śmigły nie błysnął talentem jako Wódz Naczelny, chociaż miał wspaniale zapisaną kartę w 1920 roku. Do tego dochodził brak tego, co udało się utworzyć w 1920 roku, a więc rząd obrony narodowej w sytuacji zagrożenia państwa. To pewnie by niewiele zmieniło w sensie faktycznym, bo rozstrzygałyby dysproporcje sił wojskowych, a nie skala konsolidacji politycznej kraju. Kraj był skonsolidowany do obrony. Raczej chodziło o pewien styl moralny. Z kolei skala szkód, jakie zostały wyrządzone w zakresie zdolności przetrwania państwa, w ostatecznym rachunku nie przekonuje, że inne rządy byłyby lepsze i nie zaważyła na wyniku ostatecznym. Generalnie uważam, że ocena Sanacji powinna być pozytywna na tle możliwości alternatywnych. Zawsze można powiedzieć, że najlepsza byłaby sprawna i realnie funkcjonująca demokracja, ale takiego scenariusza przed Polską w 1926 roku nie było.

Dziękuję za rozmowę.