Tomasz Wandas, Fronda.pl: Jak ocenia Pan Profesor wyniki wyborów samorządowych?

Prof. Rafał Chwedoruk, politolog: W dwóch aspektach wynik wyborów samorządowych jest zaskakujący. Po pierwsze jest to poparcie dla Polskiego Stronnictwa Ludowego. Każdy dwucyfrowy wynik poparcia dla tej partii utrzymuje mapę geografii politycznej Polski do następnych wyborów. Po drugie, dziwi fakt braku drugiej tury w Warszawie i Białymstoku. W innych przypadkach przy takim rozkładzie mandatów władza PiSu paradoksalnie będzie samodzielnie rządzić przynajmniej w pięciu województwach. Natomiast dychotomia: wielkie miasta kontra reszta znalazła kolejne potwierdzenie.  

Nie da się nie zauważyć, że wyborcy opozycji byli bardzo mocno zmobilizowani. Jak to możliwe, że mimo iż w kilku miastach obecni prezydenci, mimo iż mieli niemało „za skórą”, a opinia publiczna wiedząc o tym i tak postanowiła oddać na nich swój głos. Co powoduje, że ludzie głosują na ludzi, którzy nie należą do uczciwych?

Powody tego typu zachowań są dwa. Po pierwsze, urzędujący prezydenci mają polityczną siłę oddziaływania na wyborców. Robią to w pozytywnym sensie poprzez plany inwestycyjne, poprzez docieranie do różnych grup społecznych (w Olsztynie prezydent uzyskał bardzo dobry wynik docierając przede wszystkim do biedniejszych grup społecznych). Natomiast w mniej pozytywnym aspekcie urzędujący prezydenci mają łatwy dostęp do zdobywania poparcia u niemałej liczny urzędników, których głos może zaważyć na wyniku wyborów.

Z czego wynika wynik poparcia w pozostałych wielkich miastach?

W wielkich miastach powodem takiego stanu rzeczy jest fakt, że nie myślimy już w kategoriach kapitalizmu a w kategoriach Stefana Żeromskiego z początku XX wieku.

Co to znaczy?

To znaczy, że myślimy bardziej w kategoriach wrażliwości społecznej, powinności wobec ludu. Tymczasem od kilkudziesięciu lat żyjemy w kapitalizmie, w którym dominuje model „pochwały egoizmu”, dbania o sobie, w którym, jeśli komuś się nie udaje to oznacza to, że sam sobie na to zasłużył.

Politycy Prawa i Sprawiedliwości mówią o sukcesie po tych wyborach, rzecz w tym, że to samo mówią przedstawiciele Koalicji Obywatelskiej oraz PSLu. Jak jest w istocie? Kto ma największe prawo do ogłaszania sukcesu?

Na poziomie taktycznym śmiało można powiedzieć, że wygrały obie strony sporu. Powody do zadowolenia może mieć także PSL, a być może i SLD. Jednak mając w pamięci, że Platformie jeszcze niedawno wróżono zmierzch, a jej miejsce miała zająć .Nowoczesna, to po wynikach tych wyborów Koalicja Obywatelska ma więcej powodów do radości.

Z czego wynika ten sukces Koalicji Obywatelskiej?

Zmieniona na czas kampanii samorządowej taktyka Grzegorza Schetyny, w której Koalicja Obywatelska nie koncentrowała się na programie, na kwestii sądownictwa a na polemice z propozycjami rządu, na pragmatyzmie, okazała się być skuteczna.

To obóz rządzący ma więcej do przemyślenia po tych wyborach.

Co konkretnie będą musieli przemyśleć?

Moim zdaniem są to dwa strategiczne cele. Pierwszym z tych celów miało być takie osłabienie PSLu, aby ich wynik był jednocyfrowy w procentach. Mogłoby to zapoczątkować transfery działaczy niższego szczebla PiSu i wątpliwości wśród wyborców. Ostatecznie PiS stałby się monopolistą na wsi. Drugi cel chcieli osiągnąć poprzez osobę Mateusza Morawieckiego oraz młodych kandydatów na prezydentów, a miał on polegać na zachwianiu zdolność Koalicji Obywatelskiej do mobilizowania wielkomiejskich ośrodków przeciw PiSowi. Żaden z tych celów, co pokazują wyniki wyborów, nie został zrealizowany.

I co teraz?

Fakt ten rodzi przynajmniej dwa dylematy przed PiSem. Pierwszy to rola premiera Mateusza Morawicekiego (oczywiście nie chodzi tu o zdjęcie jego osoby z pozycji prezesa rady ministrów) w sensie jego usytuowania: co powinien reprezentować, jakiemu kierunkowi i wartościom powinien dawać twarz? Drugim zasadnym pytaniem jest to, co teraz ze sojusznikami PiSu? Tuż przed wyborami kontrowersyjne wypowiedzi Zbigniewa Ziobro wcale nie były pomocne, a wręcz zaszkodziły w mobilizacji klasy średniej do oddania głosu na PiS. Wiadomo, że kwestie integracji europejskiej wyjątkowo poruszają klasę średnią, stąd słowa Zbigniewa Ziobro nie pomogły w Warszawie Patrykowi Jakiemu.

Większość obserwatorów życia politycznego spodziewała się wygranej Rafała Trzaskowskiego, nikt jednak nie był stanie przewidzieć, że wygra on już w pierwszej turze. Co takiego się stało, że ta różnica poparcia pomiędzy jednym a drugim kandydatem tak szybko się zwiększyła oraz skąd ta bardzo dobrze widziana mobilizacja przeciwników PiSu w stolicy?

Oczywiście są czynniki strukturalne, które budują atut i przewagę. Skoro sondaże, którymi dysponowały główne partie polityczne niemal do końca pokazywały nieuchronność drugiej tury to znaczy, że w ciągu ostatnich dni, przed wyborami stało się coś bardzo istotnego co wpłynęło na zmianę preferencji warszawiaków. Jedną kwestią jest sprawa Trybunału i skierowania tam zapytania o traktat unijny, drugą może być debata kandydatów na urząd prezydenta miasta stołecznego.

W czym zatem zaskoczył Trzaskowski?

Podczas tej debaty kandydat Platformy po raz pierwszy nie popełnił żadnych poważniejszych błędów oraz miał dokładnie przygotowane, co mówić do konkretnych grup elektoratu. Patryk Jaki natomiast zawiódł w tej debacie.

A sama kampania, czy Jaki nie prowadził jej lepiej niż Trzaskowski?

Kampania Trzaskowskiego na początku była fatalna, potem pragmatycznie zdecydowano o schowaniu go przed opinią publiczną, następnie tuż pod koniec kampanii pokazał się dopiero w debacie. U Patryka Jakiego było dokładnie odwrotnie. Pokazał się on jako prawdziwy szeryf, (który może nie jest idealny, ale...) który wyruszył spod swego bloku aby „pozamiatać stajnię Augiasza”. Tymczasem w drugiej części kampanii, gdy - jak sądzę - sztab zorientował się, iż wyczerpano wszystkie możliwe grupy do pozyskania, zaczęły się ukłony w stronę, z której nic nie mogło przyjść. Pomysł na dodatkową dzielnicę finansowo-technologiczną w Warszawie był wręcz kosmiczny. Ukłony w stronę biznesu, wzięcie byłego polityka lewicy do sztabu gryzło się z wizerunkiem Patryka Jakiego. Nie pasował on do tych ostatnich ruchów w kampanii, dobrze mu szło w roli, do której pasował, tzn. do wizerunku Robin Hooda.

Pozostawienie prostego przekazu przez sztab Jakiego powinno wówczas zakończyć się jego porażką dopiero w drugiej turze.

Po ogłoszeniu wyników wyborów Patryk Jaki pogratulował Trzaskowskiemu zwycięstwa i dodał przy tym, że jeśli ten będzie potrzebował pomocy, to w trosce o Warszawę chętnie pomoże. Jak w świetle faktu braku przynależności partyjnej Jakiego mamy patrzeć na te jego słowa skierowanego do polityka Platformy?

Myślę, że są to gesty czysto kurtuazyjne - dobrze, że się pojawiły. Przyszłość Patryka Jakiego zależeć będzie od tego co postanowi zrobić z nim i z jego środowiskiem zarząd PiSu. Myślę, że na początku przyszłego roku kalendarzowego zobaczymy na co zdecydował się PiS w tej kwestii, ale i szerzej jaką strategię obierze na bardzo gorący, wyborczy czas. Patryk Jaki może, ale nie musi stać się fragmentem planów rządzącej partii. 

Czy Jaki może zniknąć z bieżącej polityki?

To niewykluczone. Czasem dla wizerunku partii lepiej jest, by kogoś, kto kojarzy się z porażką, odsunąć trochę dalej od bieżącej polityki.

Dziękuję za rozmowę.