Jeden z najniższych poziomów dzietności w świecie i odwlekanie w nieskończoność radykalnej reformy systemu ubezpieczeń społecznych powoduje, że państwu zagląda w oczy widmo bankructwa. Oprócz polityki prorodzinnej, którą można de facto sprowadzić do zaniechania opodatkowania dużych rodzin, konieczna jest aktywna polityka imigracyjna, którą nasz kraj powinien prowadzić, a zwyczajnie zaniedbuje.

W zaleceniach ministerstwa spraw wewnętrznych priorytetem jest imigracja osób pochodzenia polskiego, szczególnie tych posiadających Kartę Polaka. Repatrianci mogą osiedlać się na stałe i starać się o obywatelstwo. Nie można jednak mówić o jakiejś zmasowanej polityce repatriacyjnej. Częściej spotykamy studentów, którzy chcą u nas zdobyć wykształcenie, ale czy zostać na stałe? Tego już nie był bym taki pewien.

Inną grupą, którą do osiedlenia preferowaliby urzędnicy są cudzoziemcy, którzy prowadzą u nas firmy lub są zatrudniani w kraju jako specjaliści. Na ulgowe traktowanie mogą liczyć Białorusini, Gruzini, Mołdawianie, Ukraińcy. Są też ułatwienia dotyczące łączenia rodzin, choć w praktyce bywa różnie.

Na podstawie oficjalnych dokumentów nasuwa się jeden wniosek. Polityka polskich władz jest bierna i wcale nie wywołuje pożądanych skutków. Nie widać, aby o wizy do naszego kraju bili specjaliści czy przedsiębiorcy. Jeśli się biją to tylko, aby swobodnie poruszać się w strefie Schengen. Nie widać także, aby masowo wracali Polacy, potomkowie osób deportowanych kiedyś przez Sowietów. Oznacza to, że polityka imigracyjna rządu jest po prostu zła.

Doskonale widać to na przykładzie relacji z Ukrainą. W ostatnim roku 2253 Ukraińców złożyło wnioski o azyl. W 2013 r. było tylko 46 takich podań. Jednak ani jednej osobie nie przyznano statusu uchodźcy. Czyżby urzędnicy nie widzieli, co dzieje się za wschodnią granicą? Dlaczego nie staramy się pomóc Ukraińcom?

Kto w takim razie przyjeżdża do naszego kraju? Głównie pracownicy sezonowi. W Polsce pracuje już blisko 300 tys. cudzoziemców, głównie Ukraińców, którzy od 2006 r. mogą być zatrudniani bez specjalnych zezwoleń na pracę. Nieoficjalnie może być ich znacznie więcej. Nawet 1/3 imigrantów ma średnie lub wyższe wykształcenie. Pracuje jednak poniżej kwalifikacji.

Ale oni także zarobią, spakują się i wyjadą. Niewielu decyduje się zostać na stałe nad Wisłą. To niedobrze, bowiem, aby utrzymać szybkie tempo wzrostu gospodarczego i dofinansować systemy socjalne w ciągu następnych dziesięcioleci powinniśmy przyjąć nawet 5 mln imigrantów.

[koniec_strony]

Dla Polski byłoby znacznie korzystniej, aby osiedlali się u nas ludzie bliscy nam kulturowo, oczywiście najchętniej o polskich korzeniach oraz chrześcijanie. Rząd jednak nic w tej sprawie nie robi. Polska jest wciąż krajem emigracyjnym, a więc takim, z którego się ucieka, aby nigdy nie wrócić. Strategia wyludniania przynosi skutki, co pokazują niekorzystne statystyki.

Można jednak odwrócić te trendy. Miejmy nadzieję, że nowe rządy stworzą takie warunki dla rozwoju Polski, że młodzi nie będą musieli wyjeżdżać za chlebem do Irlandii czy Londynu. Z drugiej strony powinniśmy zaś przyjmować sukcesywnie coraz więcej imigrantów ze Wschodu, także z ogarniętej wojną Ukrainy. Tak jak kiedyś Zachód przyjmował nas.

Ukraińcy są najliczniejszą grupą narodowościową obecną w Polsce. Mają blisko do domu, chętnie się asymilują i łatwo adaptują. Stosunkowo łatwo nabierają kompetencji językowych i mają dobre kontakty z Polakami Należy wyjść im naprzeciw.

Rząd powinien ułatwić przyznawanie azylów politycznych, obywatelstwa, zezwolić na łączenie rodzin, pozwalać studiować większej ilości studentów. Nie chodzi wcale o stwarzanie jakiś ekstrawaganckich socjalnych zachęt finansowanych z kieszeni podatnika, ale stworzenie zwykłych warunków do dobrego startu. Polsce na pewno się to opłaci. 

Tomasz Teluk