Spór o postulaty środowisk LGBTQ będzie narastał. Oni nie odpuszczą, a w tej sprawie my również nie możemy odpuścić.

Nie możemy się zgodzić, ani na zniszczenie definicji małżeństwa (wspólnej wszystkim cywilizacjom), ani na adopcję dzieci przez pary homoseksualne, ani na normalizację homoseksualizmu czy odebranie wolności religijnej i sumienia tym, którzy mają tradycyjneyczne, klas rozumienie zarówno rodziny, małżeństwa jak i relacji seksualnych. Nie wolno nam dopuścić do zmiany paradygmatu nauczania, do powolnego wypłukiwania, a z czasem brutalnego wyrzucania klasycznej antropologii z przestrzeni publicznej. I dlatego trzeba być gotowym na długą walkę. Taką jak z komunizmem czy z innymi ideologiami. Chrześcijanin tej walki nie może zignorować, nie może stać z boku, bo to oznacza, że odrzuca biblijną antropologię, biblijne rozumienie małżeństwa, a co za tym idzie Boży obraz człowieka.

Walka ta jednak musi być po pierwsze chrześcijańska, a to znaczy skupiona na człowieku, także na tym błądzącym. Nie może przyjmować antychrześcijańskich i antyewangelicznych zasad, nie może promować przemocy, nie może się na niej opierać, bo to zaprzeczenie Ewangelii, o której mamy świadczyć. Jako chrześcijanie mamy nie tylko obronić przestrzeń publiczną, ale także przyprowadzić ludzi do Boga. A tego się nie robi poprzez polityczną naparzankę, ale przez wytrwałe świadectwo, głoszenie Ewangelii miłości i miłosierdzia. Walka polityczna nie może nam przesłaniać tego działania.

Musimy pamiętać, że metodą środowisk LGBTQ jest po pierwsze metoda salami, to znaczy, że postulatu się stopniuje, nie ujawnia wszystkich, i że ustępstwo w jednym wcale nie oznacza kompromisu, ale przejście do dalszej części działania. A po drugie grupy te nieodmiennie budują swój przekaz na współczuciu. Jakakolwiek forma agresji (także tej wymyślonej, na przykład przez używanie języka, który ich zdaniem jest przemocowy, choć wcale taki być nie musi) jest przez nich wykorzystywana do ataku i pozyskiwania nowych zwolenników. Prawdziwa agresja, także słowna, jest więc wodą na ich młyn, jest odrzucaniem umiarkowanych. Co z tego wynika dla polityki? Otóż chrześcijaństwo sprawdza się w tej sprawie także na płaszczyźnie utylitarnej. Przemoc, agresja, niechęć do ludzi szkodzi nie tylko naszemu (i innych) zbawieniu, ale także sprawie. Sprawie, która jest z różnych powodów kluczowa dla nas.

I kwestia ostatnia. Zamiast wciąż walczyć z agendą homoseksualną trzeba stworzyć własną, pozytywną. Wzmacnianie, a nie obrona, życia, rodziny, obecności religii w sferze publicznej. To jest nasz cel.

Tomasz Terlikowski/Facebook