Polityczne przetasowania na Kremlu nabierają tempa. W miniony piątek prezydent Putin mianował byłego wicepremiera Dmitrija Kozaka zastępcą szefa swej administracji a w sobotę znany rosyjski politolog Aleksiej Czesnakow na swej stronie w społecznościowym serwisie internetowym napisał, że Wladislaw Surkow, nadzorujący tzw. ludowe republiki Donbasu (ale nie tylko bo również Osetię Pd. i Abchazję) odchodzi z Kremla, mało tego w ogóle ze służby państwowej.

„Przez najbliższy miesiąc będzie on medytował” – napisał Czesnakow – a potem poinformuje opinię publiczną o swych planach i powodach dymisji. Nie omieszkał dodać jednak, że głównym powodem odejścia uważanego za ideologa Kremla Surkowa był brak zgody na zmianę polityki wobec Ukrainy. To co napisał Czesnakow rosyjska opinia publiczna potraktowała bardzo poważnie, również z tego powodu, że jest powszechnie wiadomo, iż obydwaj panowie przyjaźnią się a w przeszłości politolog mówił publicznie to, czego kremlowski urzędnik nie mógł powiedzieć.

Do informacji odniósł się nawet rzecznik Kremla Pieskow, podkreślając, że „dekret prezydenta o dymisji nie został podpisany” a linia polityki wobec Kijowa nie ulega zmianie. W całej historii chodzi nie tylko o dość niecodzienną formułę odejścia kremlowskiego urzędnika, który przez ponad 20 ostatnich lat (dokładnie od 1999 roku) nadzorował główne operacje polityczne w Rosji i na obszarze tzw. bliskiej zagranicy, głównie na Ukrainie, choć to też jest ważne, bo tego rodzaju demonstracyjny sposób składania dymisji uznawany jest za podważanie autorytetu Prezydenta, ale przede wszystkim o powody dymisji.
Wiadomo, że Surkow, najdelikatniej całą sprawę nazywając był nieakceptowany w Kijowie. Dlaczego? Wystarczy oddać głos politologowi Czesnakowowi, który mówił jeszcze w październiku w wywiadzie dla Agencji TASS, że podpisanie przez Kijów zgody na tzw. formułę Steinmeiera to dopiero pierwszy, dobry, ale wcale nie jedyny i nie najważniejszy krok w kwestii Donbasu. W jego opinii jeszcze nie ma powodów do radości, bo formuła Steinmeiera stanowi dopiero opisanie procedury wprowadzenia specjalnego statusu prawnego dla tzw. republik ludowych – Ługańskiej i Donieckiej. Równie ważne, a może nawet ważniejsze niźli kwestie proceduralne jest to w jaki sposób nowe ustawodawstwo Ukrainy w tym względzie będzie skonstruowane. I tu rosyjski politolog i kremlowski doradca miał sporo do powiedzenia. Otóż jego zdaniem jednym z istotnych problemów jest dalsze funkcjonowanie „milicji ludowych” obydwu „republik” a to przecież już dziś kilkadziesiąt tysięcy ludzi pod bronią.

Podobnie szczegółowych regulacji wymagać będą kwestie w jaki sposób nauczany będzie na wschodzie Ukrainy język rosyjski i jak wymierzana będzie sprawiedliwość. I przynajmniej te trzy sprawy, ale w praktyce zapewne sporo więcej, wymagać będą rozmów władz z Kijowa z „władzami” z Ługańska i z Doniecka. I to jest wyraźny postulat Rosji, która od dawna powtarza i z którego nie zamierza rezygnować – rozmowy muszą być toczone na tym właśnie szczeblu, co w praktyce oznacza uznanie przez Kijów władzy w zbuntowanych prowincjach jako partnera do rozmów. Czesnakow mówił wprost – zdaniem Moskwy Kijów jeszcze nie zrozumiał, że żadnego przekazania kontroli nad rosyjsko – ukraińską granicą wojskom rządowym nie będzie, będzie przekazanie „milicjom ludowym”, po tym jak zostaną one uznane przez Kijów i zalegalizowane, co też oznaczać będzie formalne wypełnienie przez Moskwę porozumień mińskich. Pytany o możliwy sprzeciw jak to ujął dziennikarz Agencji TASS „nacjonalistów ukraińskich” Czesnakow mówi, że nie są oni wcale tak silni na Ukrainie jak można sądzić, a po drugie Zełenski, mający silny mandat wyborczy winien ten opór przełamać. I to jest druga ważna informacja na temat tego w jaki sposób rozumują rosyjskie elity – prezydent cieszący się demokratycznym mandatem wyborczym, winien go wykorzystać w celu realizacji polityki dobrze postrzeganej przez Moskwę. Ale to jeszcze nie koniec. Rosjanin uważał , że odejście Volkera osłabia amerykańską presje na Ukrainę, a jeśli idzie o Trumpa, a tym bardziej liderów Francji i Niemiec, to tutaj również nie ma co się spodziewać wsparcia, które mogłoby skończyć się usztywnieniem stanowiska Kijowa. Innymi słowy, nowe ukraińskie władze w starciu z Rosją okazały się w międzynarodowej izolacji i im szybciej zrozumieją swoje położenie tym łatwiej im będzie pogodzić się z tym co nieuchronne. „Warto być realistą, konkludował Czesnakow – Ukraina w ostatecznym rachunku będzie miała raczej symboliczną, a nie realną suwerenność nad Donbasem. Nie powinna liczyć na cokolwiek więcej. Więcej od realizacji Porozumień Mińskich nie może się spodziewać”. (https://tass.ru/interviews/6969919).

Innymi słowy, gdybyśmy na podstawie tego co mówi Czesnakow mieli odtworzyć polityczną „linię Surkowa” wobec Ukrainy, to nie odbiegałaby ona wiele od scenariusza kapitulacji Kijowa. Rosyjscy eksperci są zdania, że temu wyraźnemu brakowi elastyczności i pomysłów jak rozwiązać „ukraiński węzeł” towarzyszył błędy, które popełniła w ostatnim czasie ekipa Surkowa i wewnętrzne, w obrębie rosyjskiej elity tarcia. Chodzi o to, że miał on postawić na Julię Tymoszenko w czasie niedawnych wyborów na Ukrainie. Z jednej strony zamknęło mu to możliwości komunikacji z obecnym prezydentem, z drugiej zaś poróżniło z wpływowym w Kijowie politykiem, kumem Putina, Wiktorem Medwedczukiem, który stawiał na Jurija Bojko. Medwedczuk wraz z Bojko, jeszcze w trakcie ukraińskiej kampanii wyborczej jeździł do Moskwy, gdzie spotykał się z premierem Miedwiediewem, wicepremierem Kozakiem oraz szefem Gazpromu, i obiecywał, że popierany przezeń kandydat uzyska 25 % rabat na rosyjski gaz.

Ta kiełbasa wyborcza nie zadziałała, ale Surkow nie miał ponoć żadnych nowych pomysłów, a Kozak miał. Jesienią ubiegłego roku doprowadził on w sąsiedniej Mołdawii do zawarcia egzotycznego sojuszu między prorosyjskimi socjalistami i prezydentem Dodonem a prozachodnią koalicją ACUM. Celem tego porozumienia było doprowadzenie do upadku rządów Partii Demokratycznej, a w praktyce oligarchy Vlada Plachotniuca. I ten cel udało się zrealizować, bo Plachotniuc uciekł z kraju (przez jakiś czas przebywał w USA, ale ostatnio unieważniono jego tamtejsze wizy). W międzyczasie socjaliści triumfowali w Mołdawii w wyborach lokalnych, a Partia Demokratyczna potwierdziła, że jest nadal silna w wiejskich jednomandatowych okręgach. W efekcie doszło do odwrócenia koalicji (przynajmniej w parlamencie), siły prozachodnie przeszły do opozycji, rządzą „fachowcy” rekrutujący się głównie z grona doradców Dodona, który uprawia już bez ograniczeń politykę zorientowaną na Rosję, czego dowodem jest choćby ubiegłotygodniowa decyzja Bukaresztu o zawieszeniu współpracy w Kiszyniowem w obliczu dryfu kraju na Wschód. Wszystko to odbywało się pod nadzorem wówczas wicepremiera, a dziś zastępcy szafa kremlowskiej administracji, Kozaka, który w tym czasie jeździł do Mołdawii, a przede wszystkim dbał o to aby Moskwa dobrze wykorzystywała swe tam atuty. Chodzi przede wszystkim o kwestie gospodarcze, ale również o umiejętną grę kartą Naddniestrza. Kozak forsuje bowiem program federalizacji kraju. Jego zasługą jest też, jak można przypuszczać, przekonanie Zachodu do tego aby nie reagował na to co się dzieje w Mołdawii.

Dmitrij Kozak okazał się politykiem skutecznym, a Wladislaw Surkow nie. Brak skuteczności i umiejętności kontroli sytuacji „na miejscu” tego ostatniego potwierdziły niedawne (z początku roku) wypadki w nadzorowanej przezeń Abchazji, gdzie doszło do obalenia prorosyjskiego prezydenta Chadżimby przez również prorosyjskich, dowodzonych przez jednego z Komendantów polowych walczących w Donbasie, opozycjonistów. Porażka Surkowa była tym bardziej wymowna, że kiedy jego samolot lądował w Suchumi, to właśnie oblegający dom prezydenta opozycjoniści uzyskiwali od niego podpis na deklaracji odejścia. Innymi słowy, w sposób ostentacyjny, wszystko odbyło się za plecami Kremla.

Nominacja Dmitrija Kozaka i oddanie mu przez Putina nadzoru nad m.in. kierunkiem ukraińskim nie stanowi przełomu w rosyjskiej polityce, bo już wcześniej wicepremier nadzorował pomoc ekonomiczną dla tzw. republik ludowych Donbasu, a i generalnie, polityka Moskwy nie jest jednowymiarowa (niemałe wpływy ma na wschodzie Ukrainy 5 służba FSB) ma jednak pomóc przełamać impas. Przede wszystkim z tego powodu, że Kozak, w odróżnieniu od Surkowa uchodzi za polityka bardziej elastycznego, pragmatyka, zdolnego wypracować kompromis. Nie jest oczywiście żadnym liberałem. Trudno zresztą posądzać kogoś kto służył w specnazie GRU Sztabu Generalnego, o takie skłonności. Jest nie mniej twardym graczem, ale mniej obciążonym od Surkowa.

Te zmiany na Kremlu zbiegają się z intensywnymi zabiegami dyplomacji, zarówno ukraińskiej, jak i rosyjskiej przed kwietniowym spotkanie w Berlinie w sprawie tzw. Porozumienia Mińskiego. Z perspektywy Moskwy będzie ono kluczowe, jeśli bowiem Paryż i Berlin, potwierdzą postęp rokowań, to otwiera to drogę do czerwcowej decyzji Unii Europejskiej w sprawie zniesienia, albo złagodzenia sankcji. Kluczem jest postawa Kijowa. I tu trzeba dostrzec przynajmniej trzy sprawy. Po pierwsze, w administracji Prezydenta Ukrainy, zwyciężył pogląd, że „opór niewiele da”, czego dowodem jest niedawna uchwała Rady Najwyższej, przeforsowana przez formację Zełenskiego Sługa Narodu o powrocie do prac na forum Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy (w ubiegłym roku po przywróceniu Rosji Ukraina ogłosiła bojkot). Po drugie postawa Kijowa wobec Moskwy jest chwiejna. Najlepiej było to widać na przykładzie niedawnych uroczystości w Yad Vashem.

Prezydent Zełenski zdecydował się jechać, po to aby potem, jak się uważa w efekcie przecieków na temat treści wystąpienia Putina, odmówić udziału i przekazać wejściówki delegacji ukraińskiej ocalałym z Holocaustu. To wyjaśnienie trudno uznać za przekonujące, bo organizatorzy zaraz wydali oświadczenie, że każdy z byłych więźniów obozów koncentracyjnych, kto chciał, mógł wejść na uroczystości i nie było potrzeby przekazywania miejsc przez Prezydenta Zełenskiego. I wreszcie trzecia, najbardziej tajemnicza sprawa. Otóż na przełomie roku Zełenski udał się na urlop do Omanu. Tam zastało go zestrzelenie ukraińskiego samolotu przez Irańczyków. Jak później informowali urzędnicy wysokiego szczebla w Kijowie, niemal od początku władze Ukrainy wiedziały, że nie był to wypadek. O tym świadczyło też powołanie grupy kryzysowej złożonej z przedstawicieli służb, wojska i Rady Bezpieczeństwa. Ale Zełenski, mimo tego co się stało, nie wrócił od razu do Kijowa, czekał od rana do wieczora. Z pewnością nie zatrzymały go obowiązki polityczne, bo sułtan Omanu był chory, zmarł dwa dni później. Po co więc czekał? Dziennikarze ukraińscy wytropili, że w tym właśnie dniu, z Moskwy wyleciał samolot prywatny należący do Medwedczuka, który wieczorem lądował w stolicy kraju. To ma dowodzić, że Zełenski odbył jakieś poufne spotkanie z kimś kto tego dnia przyleciał z Moskwy. Czyli zakulisowe rozmowy, a może nawet negocjacje trwają. Zapewne jeż niedługo przekonamy się czego dotyczą.

Marek Budzisz