„Niemcy lata 30te. Nienawiść do innych. To samo Polska 2020”. To jedna z wypowiedzi tak zwanych "ludzi LGBT+" [umieszczając "ludzia LGBT+" w cudzysłowie nikogo przez ten cudzysłów nie "dehumanizuję", bo o ile homoseksualistów obojga płci poznać zdążyłem sporo, to po prostu wątpię, że może istnieć ktoś, kto jest np. zarazem gejem i lesbijką]. Wypowiedź padła po ostatnich wyborach prezydenckich, a wpisywała się w histeryczne wycie i plucie na Andrzeja Dudę ze strony osobników zamieszczających komentarze podobne do powyższego, a którym nie podobał się demokratyczny wybór społeczeństwa.

Czy sytuację w Polsce można porównać do lat 30tych w Niemczech? Wygląda na to, że wyznawcy skrajnej lewicy ostatnio bardzo się o to starają. Przecierałem wczoraj oczy ze zdumienia, gdy przeczytałem o odmowie obsłużenia klientów w jednej z warszawskich burgerowni tylko dlatego, że przyznali oni w rozmowie z kelnerem, że byli wcześniej uczestnikami Marszu dla Życia i Rodziny. Skojarzenie z latami 30tymi w Niemczech jest chyba pierwszym, co przychodzi na myśl.

A sprawa wyglądała tak. Oto francuskie małżeństwo wybrało się na warszawski Marsz dla Życia. Gdy po jego zakończeniu pan Marc wraz z żoną chcieli zamówić posiłek w jednym z lokali Hali Gwardii, kelner, zwracając uwagę na posiadane przez nich naklejki rozdawane na marszu, zapytał:

- Czy są Państwo członkami jakiejś organizacji pro-life?

- Nie, ale wracamy z Marszu dla Życia. - odpowiedziała zamawiająca.

- W takim razie Państwa nie obsłużę. - odpowiedział kelner. Francuzi opuścili więc kontrowersyjną knajpę. Francuzi opisali także zachowanie typków, zebranych w burgerowni, ostentacyjne prowokujących, pokazujących palcami innych klientów i wygłaszających pod ich adresem nieprzychylne komentarze. Szczerze mówiąc, pomyślałem w pierwszej chwili że to fake news. Ale dziś informacja podana przez francuskie małżeństwo się potwierdziła i została opisana także przez inne media.

Zgodnie z programem Marszu, w ktorym brali udział Francuzi, uczestnictwo w nim to deklaracja szacunku dla życia od poczęcia oraz dla rodziny. A więc mamy do czynienia z sytuacją taką oto, w której pracownik daje do zrozumienia klientom: Osób szanujących życie od poczęcia oraz szanujących wartości rodzinne nie obsługuję. Jest to kuriozalne! Jednak sprawa jest bulwersująca, niezależnie od tego, jakie poglądy prezentowałby klient i w jakich przemarszach wcześniej uczestniczył. Taka odmowa to przykład dyskryminacji w czystej postaci.

Sytuację mogę zresztą spokojnie odwrócić i w roli klienta wyobrazić sobie osobę, której poglądów nie podzielam. Otóż, nie słyszałem o odmowie obsłużenia kogoś w knajpie i wydania mu posiłku ze względu na to, że ten ktoś deklarował uczestnictwo dajmy na to w paradzie gejowskiej. Nie wyobrażam także sobie, by kelner zadawał klientowi pytania o preferencje seksualne lub członkostwo w organizacjach LGBT, co również byłoby kuriozum podobnym do zachowania kelnera w rzeczonej burgerowni. Pomijam już fakt, że ideologiczne zidiocenie prowadzi do działał antybiznesowych. Gdybym miał knajpę, raczej byłbym zadowolony z popularności wśród klientów różnych opcji.

Wyznawcy skrajnych poglądów nie są w stanie istnieć w świecie, w którym ludzie prezentują poglądy inne niż oni sami. Skrajna lewica bredzi o tolerancji, wymyśla sześćdziesiąt kilka płci, podczas gdy w ich ciasnym światku nie ma miejsca na prawdziwą różnorodność. Ci osobnicy, wyznający obłędną ideologię (a nazywający samych siebie nieraz "ludźmi LGBT" i udający przy tym, iż żadnej ideologii nie głoszą) nie są w stanie funkcjonować w sytuacji pluralizmu poglądów, nie potrafią podjąć debaty ani nawet zmierzyć się z określonymi faktami. Napaść osobnika zwanego Margotem na kierowcę samochodu należącego do fundacji Pro - Prawo do Życia, która to fundacja po prostu nagłośniła niewygodne dla lansowania ideologii LGBT fakty (choćby to, że pod płaszczykiem "tolerancji i równości" homoaktywiści chcą uczyć kilkuletnich dzieci doświadczeń seksualnych), była tu przykładem najjaskrawszym. Powodem akcji tęczowych agresorów (tak samo, jak motywem zachowania kelnera z rzeczonej burgerowni) było to, że ktokolwiek śmie głosić przekaz, który jest niezgodny właśnie z ich ideologią. Jeżeli już korzystać z tak podobających się lewicy porównań do lat 30tych w Niemczech, można powiedzieć, że tęczowi Übermensche, nie mogąc zarzucić fundacji Pro kłamstwa i nie potrafiąc podjąć debaty na argumenty, decydują się na działania w stylu bojówek NSDAP, wzywając do niszczenia mienia fundacji, unieruchamiania ciężarówek a tym samym blokowania wolności wypowiedzi. A warto przypomnieć, że przecież podobne furgonetki, tym razem firmowane przez przeciwników obecnej władzy, jeszcze nie tak dawno jeździły z antypisowskimi hasłami oraz z karykaturalnymi przedstawieniami Jarosława Kaczyńskiego i jakoś nie słyszano by ktoś ze zwolenników PiS na ich kierowców napadał.

PS:

Skandal, jaki miał miejsce w Warszawie i który wiązał się z jawną dyskryminacją może komuś mylnie skojarzyć się z inną sytuacją, tylko z pozoru podobną. Niedawno głośne były bowiem dwie sprawy. Pierwszą była sprawa pracownika drukarni, który (w imię sumienia i religii) odmówił przyjęcia zlecenia na druk materiałów promocyjnych LGBT. Podobnie, inny pracownik innej drukarni (w imię ideałów LGBT) odmówił zlecenia na druk ulotek ONR. Problem, który się w tych obydwu sprawach pojawia (i który może zaowocować dłuższym sporem sądowym), jest problemem zupełnie innym, aniżeli sytuacja jawnej dyskryminacji, która zdarzyła się w warszawskiej burgerowni. Po prostu, odmowa udziału w produkcji materiałów, z których treścią usługodawca się nie zgadza, jest czyś innym, niż sprzedaż tego samego produktu (kanapki) jednym klientom, przy odmowie sprzedawania go innym klientom (których akurat sprzedający uznał np. za wrogich ideowo). Ta sprawa powinna być chyba jasna.

Tomasz Poller