Nie ma większego zgorszenia na tym świecie niż krzyż. O krzyż pokłócili się Polacy po katastrofie smoleńskiej. Krzyż budzi protesty zawsze, gdy tylko pojawi się w przestrzeni publicznej. 

Trwa ewangelizacja na placach. Misja, którą papież Franciszek powierzył wspólnotom Drogi Neokatechmentalnej, aby głosić Słowo Boże wszystkim, którzy oddalili się od Kościoła. Wszędzie tam, gdzie ludzie są gotowi, aby słuchać, na placach miast całego świata. 

Jednym z pierwszych doświadczeń takiego wyjścia z Dobrą Nowiną do ludzi jest zgorszenie krzyżem. Jeszcze przed rozpoczęciem nieszporów, gdy organizatorzy wieszają banner z ikoną Matki Bożej pojawia się policja. „Bo ktoś zadzwonił” – tłumaczą. 

W Internecie hejt – „niech sobie wezmą ten krzyż z powrotem do kościoła”. Ktoś podchodzi i ucisza, bo nie dają mu spać – jest niedziela po południu. Wielu przechodzących ludzi jest zdziwionych widokiem księdza w sutannie w miejscu publicznym. Niektórzy może pierwszy raz widzą kapłana i robią sobie z nim zdjęcia ukradkiem.  

Inni – ci wymuskani w okularach w modnych oprawkach, dla których niedziela to wolny czas na sport, pizze, piwo i imprezę, nie ogarniają. Chichrają się, filmują, podchodzą coraz bliżej, potrząsają głowami, machają rękami i odchodzą. 

Przypomina mi to obrazki spod Krzyża Smoleńskiego. Tej bananowej młodzieży z nienawistnymi transparentami, że mohery trzeba na stos, że dość z dyktaturą „czarnych” i tą haniebną parodią krzyża z puszek po piwie „Lech”. Młodzi, wykształceni z wielkiego miasta, który ponad 300 razy atakowali czuwających przed pałacem prezydenckim znieważając ich, plując, a także bijąc czy oddając mocz w pobliżu. 

Dziś owa palikociarnia, ze zdemaskowanymi prowokatorami wydaje się być zdenuncjowana, osierocona, już nie tak butna i pewna siebie jak dawniej.

Wielu ludzi, którzy natrafiają na ewangelizację na placach przystaje i słucha. Głównie małżeństwa z dziećmi, młodzież, starsi. Potem dziękują. Słowo Boże usłyszane tam, gdzie się tego nie spodziewali, dodaje im odwagi. Może będzie okazją do refleksji, nawrócenia, powrotu do Kościoła. 

Ze spotkania na spotkanie jest ich coraz więcej. Jakby wychodzili z podziemia. Cieszą się, że mogą publicznie demonstrować swoją wiarę i przywiązanie do wartości, które wyznają ich rodzice i dziadkowie. Trendy się zmieniają. Dziś już nie wypada się gorszyć krzyżem, lecz na czasie jest się do niego przyznawać. 

 

Tomasz Teluk