Demonstranci za pomocą pistoletów na wodę oblewali  zagranicznych turystów w kawiarniach w centrum miasta. W jednym z hoteli, tłum który wdarł się do foyer odpalił hukowe petardy. Na demonstracji skandowano „cholerni turyści wracajcie do domów”. Skąd taka skala agresji. Problem w tym, że Barcelona jest dobrym przykładem miasta przeciążonego ilością przybyszy zza granic Hiszpanii. W zeszłym roku stolicę Katalonii odwiedziło aż 15 milionów turystów. Taki całoroczny najazd powoduje wzrost cen w całym mieście oraz wypychanie normalnych mieszkańców z centrum miasta.

Szczególnie wrogo Barcelończycy reagują na dwa zjawiska. Pierwsze to wykupywanie przez firmy wynajmujące turystom mieszkania na krótkie okresy z rąk „starych” mieszkańców. Drugie zjawisko to przeprowadzanie się do Barcelony młodych menedżerów, których rodzaj pracy pozwala na zdalną pracę. Ludzie tacy operują w swych komputerach a w wolnym czasie cieszą się hiszpańskim słońcem, wspaniałymi plażami i życiem nocnym barcelońskiej sceny klubowej. Tyle że boom na kupowanie lub wynajmowanie mieszkań przez takich „biznesowych nomadów” w Szwecji, RFN czy Wielkiej Brytanii powoduje, że cena czynszów i mieszkań rośnie w zatrważającym dla tubylców tempie.

Czytając o protestach w hiszpańskich miastach zastanawiałem się dlaczego w Polsce podobne zjawiska w polskich metropoliach jeszcze nie wywoływały podobnych demonstracji. Coś na kształt ruchu antyturystycznego wyłania się w Krakowie. Tam w imieniu członków ruchu społecznego „Zabytkowe centrum”  działa adwokat Ryszard Rydiger, który złożył do sądu pozew przeciwko władzom Krakowa o ochronę dóbr osobistych.  Reprezentuje on tych krakowian, którzy oskarżają władze miasta, że doprowadziły do opanowania centrum grodu Kraka przez zagraniczny, bardzo często pijany i niekontrolowany przez nikogo hałaśliwy tłum przyjeżdżający do Krakowa zabawiać się przy łamaniu wszelkich zasad współżycia zbiorowego. Pan Rydiger mieszka  przy ulicy Szewskiej, która każdego dnia zwłaszcza wieczorem zamienia się w miejsce hałaśliwych zgromadzeń  i zanieczyszczania ulicy. Ale to na razie pierwsze jaskółki ruchu antyturystycznego w Polsce.

Jako  rodzony Gdańszczanin z przerażeniem obserwuję proces zamieniania się gdańskiej starówki w rejon zdominowany wyłącznie przez mieszkania dla krótkoterminowych turystów. W okolicach Motławy czy Kościoła Mariackiego nie widać już w ogóle ludzi kojarzących się z dawnymi mieszkańcami tych terenów, którzy zaludniali centrum starej części Gdańska jeszcze w latach dziewięćdziesiątych. Skala czynszów powoduje, że całe ulice wypełnione są niemal wyłącznie lokalami gastronomicznymi i hotelami a znikają podstawowe usługi niezbędne dla normalnych mieszkańców. Hiszpanie kiedyś też przeżywali epokę naiwnego zachwytu nad boomem przemysłu turystycznego. Pytanie, kiedy świadomość ceny jaką duże miasta płacą za zamienianie się w takie turystyczne parki dotrze do mieszkańców Wrocławia, Gdańska, Poznania. Ja w każdym razie gdańską starówkę i krakowski rynek już od lat omijam szerokim łukiem. Po prostu nie ma tam już nic ciekawego oprócz tłumów zagranicznych turystów. Tak zabija się żywą tkankę miejską.