1,099 – tyle wynosi obecnie wskaźnik dzietności w Polsce. Żeby zapewnić zastępowalność pokoleń, powinien wynosić 2,1. Eksperci demograficzni mówią, że obecna katastrofalna sytuacja to jeszcze nie koniec. Wkrótce wskaźnik może spaść poniże 1 – a to znaczy, że przeciętna Polak w tzw. wieku rozrodczym nie urodzi nawet jednego dziecka!
W ubiegłym roku urodziło się w sumie 252 tysięcy Polaków. Najmniej od II wojny światowej – choć tym razem nie było żadnej wielkiej tragedii, skończyła się nawet pandemia Covid-19. Sytuacja ekonomiczna w kraju nie jest najlepsza, ale przecież cały czas znajdujemy się w czołówce najbogatszych narodów świata. Rządy Donalda Tuska, dotkliwe, prędzej czy później się skończą. Więcej dzieci mają prawie wszyscy na świecie, od biednych aż po bogatych. W Europie chętniej rodzą kobiety na Węgrzech, w Rumunii czy Bułgarii – krajach, które mają znacznie poważniejsze problemy wewnętrzne, niż my. A jednak!
Co za to odpowiada? Odsuwam na bok wyjaśnienia ekonomiczne; jest coraz bardziej oczywiste, że to nie clue problemu. Fakty są o wiele bardziej brutalne: my po prostu nie chcemy mieć dzieci. Polacy wolą skupiać się na innych rzeczach, niż rodzina. Podróżować, inwestować, konsumować – każdy na tyle, na ile go stać. Zajmowanie się własnymi dziećmi schodzi na drugi albo i trzeci plan zainteresowań.
Jeżeli będzie tak dalej – a nic nie wskazuje na to, by miało się tu coś zmienić – polski naród po prostu wyginie. Według prognoz formułowanych przez ONZ i GUS spadek liczby ludności będzie dramatycznie bolesny. Ta pierwsza instytucja przewiduje, że w okrągłym roku 2100 w naszym kraju będzie mieszkać 14 mln ludzi. Problem w tym, że to… nierealistyczne dane. Według ONZ wskaźnik dzietności w Polsce utrzyma się na poziomie 1,3. Wiemy, że już dziś jest niższy! Co więcej, ONZ zakłada stabilną migrację. A to oznacza, że nawet jeżeli nad Wisłą będzie kilkanaście milionów ludzi, to wcale nie muszą być Polacy.
Czy można coś z tym zrobić? Wielu ludzi wzrusza ramionami: nawet jeżeli, to w zasadzie po co? Tak to już jest, mówią: jedne narody zastępują inne, to normalne. To prawda, ale nie możemy godzić się z taką perspektywą – przede wszystkim jako katolicy. Istnienie Polski jest nierozerwalnie związane z Kościołem katolickim. Ktoś powie, że to zbyt ostra teza, ale mimo wszystko ją postawię: historia Polski jawi się jako chciana przez Boga. Bez nas nie byłoby w naszej części Europy żadnego dużego, katolickiego państwa. Protestanckie Prusy (dziś neopogańskie Niemcy), prawosławna Ruś (dziś postsowiecka i prawosławno-islamistyczna Rosja)… Istnienie Polski nie jest historycznym „przypadkiem”. Kraj, który wydał tak wielu wspaniałych świętych, przez wieki miał – i wierzę, że ma nadal – coś do zaoferowania światu. Coś, to znaczy Chrystusa. Z powodu tej misji powinniśmy w szczególny sposób zabiegać o przetrwanie narodu polskiego, nie mówiąc już o innych czynnikach, jak właściwe wszystkim narodom umiłowanie własnej kultury i tradycji.
Pytanie tylko, czy jeszcze nas na to stać? Polska błyskawicznie się ateizuje. Nie tylko młodzi porzucają Kościół katolicki. Wskaźniki demograficzne pokazują, że robi to również pokolenie 40. czy 50. latków: nawet jeżeli chodzą jeszcze do kościoła czy chrzczą własne (nieliczne) dzieci, czynią to często raczej mechanicznie, bez właściwej świadomości tego, co podejmują. Potrzebujemy katolickiego, narodowego przebudzenia. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać – ale rzecz, choć brzmi górnolotnie, jest po prostu warunkiem sine qua non przetrwania narodu i kontynuacji misji, jaką powierzył Bóg Polakom. Wszyscy musimy się zaangażować w to, by przywracać we własnych domach tradycyjną katolicką wiarę. Od tego trzeba zacząć: położenia kresu chodzeniu na różne „kompromisy”. Rodzina to coś więcej niż jedno czy dwoje wspaniałych dzieci wysyłanych co roku na zagraniczne wakacje. Rodzina to przyjmowanie dzieci, które daje Bóg, także w znacznie większej liczbie; to przestrzeń aktywnego przeżywania naszej wiary, kształtowania sumień, życia zgodnie z Bożymi przykazaniami. Nie tylko biskupi i księża – choć oni w pierwszej kolejności – ale my wszyscy musimy postawić Chrystusa w centrum rodzinnego życia. Wtedy i tylko wtedy możliwe stanie się zainicjowanie przebudzenia, którego potrzeba dla przetrwania katolickiego polskiego narodu – dla dobra naszego i – jak wierzę – świata.
Paweł Chmielewski
Autor jest publicystą portalu PCh24.pl