Na stronie Klubu Jagiellońskiego ukazał się niezwykle defetystyczny tekst „»Przemija bowiem postać tego świata«. LGBT, Ordo Iuris i rozpad katolickiego imaginarium” autorstwa dr. Marcina Kędzierskiego (adiunkta w Katedrze Studiów Europejskich Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie).

Według autora tekstu katolicy przegrali konfrontację ideową w debacie publicznej. Lewica narzuciła w debacie swój język, zmieniła znaczeni słów, tak by służyły lewicowej narracji. Język katolików „jest już kompletnie ośmieszony i niezrozumiały”. Pojęcia „zabijanie dzieci nienarodzonych”, „niewierność małżeńska”, „tradycyjna rodzina”, „opatrzność Boża”, „obecne jeszcze 50 lat temu, zostały praktycznie wymazane z języka debaty publicznej”

Zdaniem autora tekstu obserwując społeczeństwo „najczęściej dostrzegamy to, co właśnie przemija. Ponadto może się okazać, że to, na co patrzymy, w rzeczywistości już nie istnieje”.

Komentując konflikt o Konwencje Stambulską i tęczowe szmaty wieszane na figurze Jezusa autor stwierdził, że „nikt nie jest w stanie zatrzymać lawiny absurdu. Ostatecznie każdy, kto kwestionuje nowy, szalony porządek, sam uważany jest za szaleńca”, co doprowadzi do zagłady świata zachodniego.

W opinii autora tekstu podstawą destruktywnej rewolucji obyczajowej, jaka ma miejsce, jest zmiana „znaczenia podstawowych pojęć. [...] Najważniejszym pojęciem, które uległo przedefiniowaniu, była [...] miłość stanowiąca zarazem fundament chrześcijaństwa. Podobnie jak wiele innych idei stawała się ofiarą tzw. emotywizmu – poglądu zakładającego, że wszystkie ludzkie przekonania o tym, co dobre lub złe, należy traktować wyłącznie jako wyraz stanu emocjonalnego jednostki, a nie jak próbę wyrażenia obiektywnych norm moralnych, która może być fałszywa lub prawdziwa”.

Zmiana znaczenia pojęcia miłość ma polegać na tym, że „Bóg jest miłością, co miłość staje się bogiem. Miłość głównie uczuciowa, fizyczna, Eros. Powoli, ale systematycznie dokonywano zatem redefiniowania chrześcijańskiego rozumienia tego uczucia. W dużym uproszczeniu prawdziwą, chrześcijańską miłość można uznać za postawę, zgodnie z którą człowiek w duchu odpowiedzialności za kogoś drugiego jest gotowy do ofiary z samego siebie. [...] tak rozumiane uczucie to także podstawa solidarności, bez której nie ma prawdziwej wspólnoty, a co za tym idzie – dobrego społeczeństwa”.

Lewica oferuje dziś zamiast chrześcijańskiego rozumienia pojęcia „miłość rozumianą jako emocja, która cechuje się zmiennością, przygodnością – i co najważniejsze ‒, która powinna zapewniać nam przyjemność. Miłość miała nas uwolnić od ofiary i cierpienia rozumianego jako indywidualne odczucie. Można chyba zaryzykować tezę, że rewolucja ’68 roku w wymiarze politycznym wzięła na swoje sztandary właśnie postulat ubóstwienia tego nowego rozumienia miłości. Notabene bardzo przydatnym wynalazkiem, który zaczął się wówczas upowszechniać, była antykoncepcja umożliwiająca uwolnienie miłości od zobowiązań”.

Po zmianie znaczenia miłości lewica rozpoczęła proces zawłaszczania wszelkich instytucji, upowszechniania i promowania aborcji (nazywając to troską o zdrowie kobiet), akceptacji niewierności, afirmacji homoseksualizm. Konsekwencją likwidacji chrześcijańskiego pojęcia miłości stała się dekonstrukcja świata zachodniego.

Autor tekstu ubolewa na tym, że został postawiony przed wyborem – może „funkcjonować w przestrzeni publicznej jako normalny chrześcijanin tylko wtedy, kiedy albo sprowadzę moją wiarę do wymiaru prywatnego, albo przyznam, że oczekuję zmiany nauczania Kościoła w sprawach obyczajowych”.

Zdaniem autora tekstu „rewolucja w Polsce DOKONAŁA SIĘ […] Nawet osoby uznające się za wierzące i praktykujące nie funkcjonują już często w ramach katolickiego imaginarium. Związki niesakramentalne praktycznie nikogo już nie oburzają. [...] Większość katolików młodego pokolenia nie akceptuje nauczania Kościoła w sprawie antykoncepcji”.

W opinii autora tekstu homoseksualizm szokuje już może tylko na prowincji, kobiety popierają postulaty pro aborcyjne feministek, nie ma już młodych konserwatywnych kobiet, zwolennicy Konfederacji to relikty skazane na wyginięcie, „którzy nie odnajdują się w zmieniającej się dynamicznie rzeczywistości”, w pop kulturze nie ma już konserwatystów, „religia stała się skansenem, parkiem krajobrazowym, muzeum etnograficznym”.

Komentując opinie autora tekstu, powiedziałbym, że jego defetyzm jest owocem tego, że za dużo ogląda pseudo liberalnej telewizji, a za mało wychodzi na ulice. Tak defetystyczną wizję można mieć tylko ulegając medialnej manipulacji pseudo liberalnych mediów, które z grupki rozwrzeszczanych emerytów od wieków zaczytanych w "Wyborczej", wspieranych przez zagranicę i samorządy lewaków, oraz kilku młodych osób płci wątpliwej robią masowe protesty, nie dostrzegając przy tym tysięcy uczestników nacjonalistycznych manifestacji robionych bez kasy z zachodu i kieszeni podatników, i wsparcia antyPiSowskich mediów. Nie dostrzega też tego, że najpopularniejsi pisarze w Polsce mają konserwatywne poglądy.

W swym artykule autor Klubu Jagiellońskiego opisał, jak nowe zagrożenia trafnie definiował Jan Paweł II, przejście konserwatystów i chadeków na pozycje lewicowe, wewnętrzną emigrację części katolików.

Oceniając walkę Ordo Iuris z rewolucją obyczajową, autor stwierdził, że „akademicy z dyplomami prestiżowych wydziałów, a wśród nich również młode i zawodowo wyemancypowane kobiety, prowadzący z pozycji katolickich światopoglądowe spory przy użyciu zaawansowanej argumentacji prawnej to z perspektywy ruchów lewicowych wciąż niebezpieczny przeciwnik. Zwłaszcza w Polsce, w której rewolucja społeczna jest spóźniona o kilkanaście lat”. Zdaniem autora tekstu Ordo Iuris został spacyfikowany lewicową nagonką.

W opinii autora tekstu radykalizacja przekazu tęczowej rewolucji zapewnia tej sile sukces. Autor uznał też, że przegraliśmy, że nie możemy nic zrobić, by zmienić swój los, jesteśmy skazani na zagładę.

Nie mogę się zgodzić z defetyzmem autora testu. Jego zdaniem mój katolicki język stał się niezrozumiały dla społeczeństwa. Uważam, że to nieprawdziwy opis rzeczywistości. Gdyby mój język był anachroniczny i niezrozumiały to by nikomu nie przeszkadzał, nikt na niego by nie zwracał uwagi. Realia są takie, że język ten przeszkadza. Wystarczy poczytać komentarze pod moimi artykułami. Za używanie konserwatywnego języka jestem blokowany na Facebooku, innym zamyka się kanały na You Tube, popularnym portalom Google blokuje możliwość zarabiania na reklamach. Narodowcom Trzaskowski zakazuje organizacji demonstracji, a jak udaje im się zacząć maszerować, to marsze narodowców są napadane przez lewicowych bojówkarzy.

Działam publicznie od lat trzydziestu. Przez 30 ostaniach lat było też tak, że wielokrotnie stałem sam kontrmanifestacja przeciwko lewicowym manifestacjom. Dzisiaj idę wśród 250.000 uczestników Marszu Niepodległości i widzę wiele inicjatyw konserwatywnych, które powstały, co trzeba szczerze przyznać, bez wsparcia hierarchów i mediów katolickich, a wręcz przy ich niechęci. Widzę, jak odrodziła się idea narodowa, choć naziści i komuniści wymordowali narodowców, ukrywając ich zwłoki, tak by nie mogli mieć grobu.

Dopiero z perspektywy trzydziestu widać kolosalne zmiany. Kto by przed kilkoma dekady wpadł na pomysł, że prezydent Polski, za młodu działacz Unii Wolności (partii środowiska „Gazety Wyborczej”), przed wyborami zadeklaruje, że nigdy się nie zgodzi na realizację bezpodstawnych roszczeń żydowskich. Kto by pomyślał przed 30 laty, że premier rządu RP będzie składał kwiaty na grobach żołnierzy Brygady Świętokrzyskiej NSZ.

Doceniam potrzebę dostrzegania zagrożeń, ale nie mogę zgodzić się na defetystyczne nie dostrzeganie, tego, jak wiele pozytywnych zmian zaszło w naszym kraju. Tym bardziej że taki defetyzm zniechęca do aktywności, a ta jest niezbędna w obliczu zagrożeń.

Defetyzm jest też głupi z powodów religijnych. Jak wiemy, ostatecznie wygramy. Szatan nie jest bytem równym Bogu, jest tylko stworzeniem, któremu Bóg zezwala na aktywność, byśmy mieli możliwość skorzystania z naszej wolności. Pewnego dnia nastąpi koniec świata i dobro zatryumfuje. Warto być po stronie zwycięzców. Warto się cieszyć z tego, że Bóg dał nam możliwość bycia po stronie zwycięzców.

Defetyzm jest też owocem ignorancji historycznej. Wystarczy poczytać publicystykę z dwudziestolecia między wojennego, by spostrzec, że nic nowego się nie dzieje, i teraz tylko reinkarnacje Boya szaleją na ulicach. Wiedząc o albigensach trudno uznać komuchów czy demoralizację za nowość. Dodatkowo, poza zgniłym Zachodem jest cały świat. Największą demokracją świata, czyli Indiami rządzą nacjonaliści, fundamentaliści religijni. Świat islamu od kilku dekad przeżywa ożywienie religijne, ci młodzi islamiści to dzieci rodziców, którzy byli już całkowicie zdemoralizowani. Wieści o śmierci świata katolickiego mogą się też okazać przesadzone.

Jan Bodakowski