Choć jest wczesna wiosna i pogoda dopisuje, sala w Fundacji Feminoteka na kilka minut przed godziną osiemnastą jest już zapełniona. Kilka pań w średnim wieku zajęło kanapę pod ścianą. Kolejni wchodzący okupują skrawki wolnej podłogi albo tłoczą się przy wejściu do sali. Stali bywalcy Akademii Feministycznej wiedzą, że składane krzesełka szybko się kończą. Grupka przezornych młodych ludzi wzięła ze sobą karimatę. Rozkładają ją w wąskim korytarzu i zasiadają po turecku. Około czterdziestu, może pięćdziesięciu osób ciśnie się, żeby posłuchać wystąpienia Anny Dzierzgowskiej. Tym razem na celowniku Akademii Feministycznej jest szkolna katecheza. Wykład zatytułowano buńczucznie: „Nasi okupanci i ich szkoły. O konieczności wyprowadzenia katechezy ze szkół”.

Dzierzgowska, choć przygotowano jej krzesło i stolik, występuje na stojąco. Macha rękami, podryguje, co rusz prezentuje jakieś wydawnictwa czy wydruki i podaje je do obejrzenia uczestnikom zgromadzenia. Zaczyna swój wywód od tego, że postawiła sobie za cel, by wszędzie i przy każdej okazji mówić o konieczności wyprowadzenia lekcji religii ze szkół. Jej zdaniem doszło do jakiejś bliżej nieokreślonej przez nią „zmowy tych, którzy mają władzę i chcą ją utrzymać, z tymi, którzy mają tak zwany rząd dusz, czyli z Kościołem”. – W tej zmowie chodzi ostatecznie o władzę nad bardzo szeroko rozumianym ludem, o utrzymanie nas w jakimś rodzaju poddaństwa – straszy.

Co ją natchnęło do tego, by jak mantrę powtarzać zdanie o wycofaniu religii ze szkół? Ponoć wszystko zaczęło się na pierwszym Kongresie Kobiet, na którym jeden z paneli był poświęcony edukacji. – Coś tam opowiadałam w tym panelu i byłam bardzo spłoszona – opowiada. – Nie wiedziałam jeszcze, co to za grupa, te kobiety, które tam przyjeżdżają. Starałam się być grzeczna, niezbyt radykalna i niezbyt agresywna. Ale obok mnie siedziała Kinga Dunin, która mówiła po mnie i która tak łup, łup, łup w każdym zdaniu przypierdalała, a na koniec powiedziała, że należy wyprowadzić religię ze szkół – ekscytuje się Dzierzgowska. I ciągnie: – Zobaczyłam radość dziewczyn w sali kongresowej, taką autentyczną radość. Obiecałam sobie, że to będzie moje zdanie, które muszę powtarzać.

Dalej prelegentka twierdzi, że mnóstwo ludzi chce się pozbyć religii ze szkół i sprzeciwia się czemuś, co ona nazywa porządkiem patriarchalno-neoliberalno-katolickim. – Problem polega na tym, że dopóki nie wypowiadamy naszego sprzeciwu, nie mówimy o nim głośno, nie demonstrujemy, nie zgłaszamy go, to trwamy w strachu, że jesteśmy same i sami – diagnozuje naprędce. I zaraz tłumaczy, czego chce społeczeństwo. – Ludziom sprawia przyjemność, kiedy słyszą, że religię trzeba wyprowadzić ze szkół i przedszkoli. Im nas będzie więcej powtarzało to zdanie, tym szybciej się to wydarzy. To nie jest niemożliwe. Wszyscy zaraz mówią, że jest konkordat, że są zapisy prawne. Konkordat to jest umowa, a umowy można, wbrew pozorom, wypowiadać, renegocjować, zrywać – nawet konkordat z Kościołem katolickim nie jest umową niewypowiadalną – pokpiwa. I bierze się do wyjaśniania obecnego stanu rzeczy. Jej zdaniem wina, bo w tej kategorii rozpatruje obecność lekcji katechezy w szkole, leży po stronie elity intelektualnej, zwłaszcza lewicy laickiej. Opowiada, że nawet opozycjoniści w PRL-u prezentujący lewicowe poglądy mieli zaprzyjaźnionych księży, o których mówili, że są dobrzy i mili. – Potem się okazuje, że Kościół ma pewne wady, a przecież są w nim… I tutaj zaczyna się wyliczanka dobrych księży i dobrych ludzi, dobrych zakonnic, tych ojcowskich figur, do których podchodzimy z miłością i które traktujemy bezkrytycznie – mówi ironicznie Dzierzgowska.

Obrywa się Adamowi Michnikowi, redaktorowi naczelnemu „Gazety Wyborczej”, za wywiad, jakiego udzielił swojemu dziennikowi. Dzierzgowska kpi z jego stosunku do Jana Pawła II i przytacza fragmenty: „Jan Paweł II to moja miłość. Wyznawał, tak jak prymas Wyszyński, bardzo ortodoksyjne poglądy, ale duszę miał szeroką. To, co wykładał, bywało wąskie, ale jego mowa ciała była taka, jakby otwierał serce dla całego świata” – cytuje Dzierzgowska, głośno chichocząc przy wtórze zgromadzonych w sali. Dalej wskazuje, że jak tylko dziennikarki próbują delikatnie skrytykować papieża, Michnik zaraz to ucina. „Trudno mi o tym mówić, bo to jest tak, jakby ktoś mi kazał mówić o ukochanej kobiecie” – czyta, zanosząc się śmiechem.

Zaraz jednak rusza do wyjaśniania, czym jej zdaniem Kościół jest. – W mówieniu o Kościele w Polsce zapomina się, co to jest za instytucja ten Kościół katolicki. To jest instytucja fenomenalna. Prawie dwa tysiące lat utrzymywania struktury, która cały czas, mimo różnych przeciwności losu, się bardzo skutecznie reprodukuje i która nieustannie bardzo skutecznie kształci swoje kadry, zachowując jądro swojej nauki, które pozwala im się utrzymywać w stanie prawie że nietkniętym. Jak słusznie zauważa Adam Michnik w wywiadzie, intelektualnie niewiele mają do powiedzenia, ale jakoś to powtarzają od dwóch tysięcy lat, a my ich cały czas kochamy – ironizuje prelegentka Akademii Feministycznej. I krytykuje elity intelektualne, które, jak mówi, są niezdolne do myślenia bez metafizyki, bez transcendencji. – I to ludzie, do diabła, lewicowi, czytający Marksa! – wykrzykuje.

Dzierzgowska twierdzi, że po 1989 roku Kościół w ramach rewanżu za swoją postawę w czasie PRL-u „zaczyna odcinać kupony” i „wyciąga do nowego rządu rękę po zapłatę”. – To, z czym mamy do czynienia dzisiaj, to jest właśnie częściowo efekt tego odcinania kuponów! – rzuca prowadząca i kreśli rys historyczny wprowadzania zajęć z religii do szkół. Zaraz też wyjaśnia, o co chodzi z lekcjami katechezy. Mają one utrwalić w naszych głowach absolutne przekonanie, że religia katolicka ma coś wspólnego z wychowaniem moralnym człowieka, co jej zdaniem jest bzdurą. – Powtarzam jeszcze raz: tu chodzi o władzę, o zdyscyplinowanie nas, o odebranie nam głosu. Ale robi się to pod pozorem, że dekalog, że tradycja chrześcijańska, chrześcijańska Europa, chrześcijańskie fundamenty Europy, chrześcijańskie to, śmo i owo. I bez wartości chrześcijańskich nie byłoby nas, to są najważniejsze wartości, innych po prostu nie ma – drwi z rzekomych argumentów chrześcijan Dzierzgowska. – No, jest ta etyka, ale to tylko taka proteza – parodiuje.

Obrywa się też tym, którzy, jak mówi, chcą bronić religii świeckimi argumentami i twierdzą, że uczniowie muszą znać Biblię, takie jej fragmenty jak kazanie na górze, ze względu na to, że to jest po prostu ważny dla naszej kultury tekst. – Dekalogu trzeba uczyć, bo bez tego to w ogóle nic nie zrozumiemy z siebie – dowcipkuje z rzekomo przytaczanych argumentów. I zaraz sama sobie odpowiada: – Jest dużo różnych rzeczy, bez których nie zrozumiemy siebie, ale w Polsce jakimś dziwnym trafem to musi być Dekalog. I zawsze w wersji katolickiej, czyli okrojonej w stosunku do pełnej, starotestamentowej. Okropny tekst skądinąd, ale na dodatek sprzedawany nam w wersji okrojonej przez katechizm Kościoła katolickiego – recenzuje.

(…)

Agnieszka Niewińska

*Fragment książki wydawnictwa Fronda „Raport o gender w Polsce”, s. 157 – 162
**Książkę można kupić w Księgarni Ludzi Myślących TUTAJ