I dodał: - Pochodzę z obawami do nowego miejsca służby dla Ewangelii, Kościoła i papieża Franciszka, ale również z zaufaniem i spokojem.

Kardynałowie Tarcisio Bertone czy Angelo Sodano byli – przez lata swoich rządów – w istocie kimś w rodzaju wicepapieży. Jako „druga osoba” w Watykanie sekretarz stanu ma ogromną władzę, z której może korzystać. Jednak arcybiskup Pietro Parolin, wszystko na to wskazuje, nie ma takich ambicji. On jest klasycznym produktem watykańskiej dyplomacji: oddanym, lojalnym i skupionym na samodzielnym i dokładnym wykonywaniu obowiązków, jakie zostaną mu powierzone. „Nominacja Pietro Parolina na następcę Tarcisio Bertone, oznacza, że Sekretarz Stanu Stolicy Apostolskiej nie będzie już więcej postgrzegany jako zastępca papieża, ale raczej jako sekretarza. Sekretarz stanu, to oczywiste, ale jednak tylko jako sekretarz” - podkreśla Andrea Tornielli. I choć zastrzega on, że arcybiskup wywodzi się z najlepszych tradycji dyplomacji watykańskiej, to wskazuje też, że jest całkowicie pozbawiony ambicji bycia w centrum uwagi.

Do zadań specjalnych

Nie oznacza to jednak, że my do czynienia z biurokratą, jakich nie brakuje także w Kurii Rzymskiej. Arcybiskup Parolin jest uważany za jednego z najskuteczniejszych watykańskich dyplomatów, których posyła się tam, gdzie sytuacja jest najtrudniejsza. Jego obecność w Wenezueli, z której został powołany do Watykanu, jest tego doskonałym przykładem. Za rządów Hugo Chaveza Kościół podlegał w tym kraju rozmaitym prześladowaniem i dlatego konieczny tam był możliwie najskuteczniejszy i najlepiej zbierający informacje nuncjusz. Został nim więc arcybiskup Parolin.

Wcześniej ten watykański dyplomata zasłynął skutecznymi rozmowami na temat broni nuklearnej w Iranie i Korei Północnej. Magazyn „Vatican Insider” uznał nawet w 2006 roku, że właśnie te zasługi pozwalają nominować go do dziesiątki najważniejszych osób tego roku. Dziennikarze magazynu uznali go za jednego z najskuteczniejszych i najbardziej efektywnych dyplomatów Watykanu, a także docenili to, że nie tylko zbiera on informacje i analizuje je dla Stolicy Apostolskiej, ale jest także w stanie prowadzić dialog z każdym niemal satrapą.

Niewątpliwe zasługi miał także Parolin w dialogu z Chinami, który – i to już z pewnego punktu widzenia trudno uznać za wielki sukces – doprowadziły do prób ustanowienia nowych relacji z komunistycznym reżimem na początku pontyfikatu Benedykta XVI. Część z biskupów i wiernych Kościoła podziemnego poczuła się wówczas zdradzona, zbyt dużą otwartością na reżimowych chrześcijan, a ostatecznie ocieplenie nie trwało długo, a Chiny ponownie zaostrzyły kurs wobec katolików. Nie zmienia to jednak faktu, że to właśnie obecny sekretarz stanu miał ogromne zaslugi w doprowadzeniu do czasowego ocieplenia stosunków chińsko-watykańskich. On również prowadził rozmowy z Wietnamem.

W służbie Kościoła

Zadania te trudno jednak uznać za przejaw osobistych poglądów Parolina. On był tylko sprawnym wykonawcą poleceń i linii, które przychodziły z góry. A w czasie swojej kariery w watykańskiej dyplomacji, współpracował z różnymi sekretarzami stanu i papieżami, zawsze karnie i posłusznie wykonując ich polecenia, a jednocześnie wykazując się ogromem umiejętności, które jednak podporządkowywał swoim przełożonym. Tak było już w czasie pierwszych lat służby w dyplomacji w Nigerii i Meksyku. W obu tych miejscach był tylko początkującym urzędnikiem, ale sporo dowiedział się najpierw o skomplikowanych relacjach chrześcijańsko-muzułmańskich, a także uczestniczył w procesie prawnego uznania Kościoła w Meksyku, a później w nawiązaniu meksykańsko-watykańskich relacji.

Taka postawa związana jest z niezwykle klasyczną drogą kapłańską i dyplomatyczną arcybiskupa Parolina. Pochodzi on z włoskiej miejscowości Schiavon. Oboje jego rodzice byli bardzo pobożni, a religijność jego ojca wywarła na niego ogromny wpływ. Niestety, gdy obecny sekretarz stanu miał dziesięć lat, jego tata zginął w wypadku samochodowym. Petro Parolin do seminarium (niższego) wstąpił już w wieku czternastu lat, a po święceniach i dwóch latach pracy na parafii, został skierowany na studia do Rzymu. Miał stamtąd wrócić i robić karierę w kurii biskupiej, ale w czasie studiów został wychwycony przez watykańską dyplomację i wchłonięty przez nią. I od tego momentu służył już Kościołowi wyłącznie jako dyplomata i urzędnik.

Co to oznacza?

Mianowanie arcybiskupa Pietro Parolina na stanowisko sekretarza stanu oznacza, i w tej sprawie niemal wszyscy komentatorzy są zgodni, że minął czas wicepapieży. Franciszek zamierza sam, mocną reką prowadzić Kościół, a jedynym ciałem doradczym (zresztą nieformalnym) będzie komisja ośmiu kardynałów z różnych stron świata. Sekretarz Stanu ma mu służyć w tym zadaniu, ale raczej jako człowiek drugiego planu, sprawnie wykonujący polecenia, zaangażowany, ale jednocześnie nie próbujący wymuszać własnych koncepcji, ale dostosowujący się do tego, co zaleci mu zwierzchnik. Umiejętności dyplomatyczne arcybiskupa będą też konieczne w rozwiązywaniu gigantycznych wyzwań, jakie stoją obecnie nie tylko przed Kościołem, ale też światem. Franciszek, i to doskonale już widać, idzie raczej linią geopolityczną bł. Jana XXIII i Pawła VI, nastawiony jest na dialog, a niekoniecznie na niekiedy ostrą konfrontację (co było właściwe dla pierwszej części pontyfikatu bł. Jana Pawła II). I w takiej strategii (osobną kwestią jest na ile skutecznej) sprawny i do bólu lojalny dyplomata jest konieczny.

Nie bez znaczenia jest także to, że arcybiskup Parolin, choć świetnie zna struktury watykańskie (bo i w nich pracował) nie jest – bez wątpienia – uwikłany w ostatnie, związane z kard. Bertone i jego przeciwnikami, wydarzenia w Kurii Rzymskiej. Wiele wskazuje na to, że właśnie to sprawia, że papież zdecydował się powołać tego sprawnego urzędnika na swojego następcę. Lojalny, ale pozostający nieco z boku dyplomata, ma pomóc wyczyścić sytuację w Kurii Rzymskiej. I wspierać papieża w jego działaniach, jednocześnie nie przesłaniając go. Wiele wskazuje bowiem na to, że mimo teologicznych zapewnień o konieczności kolegializmu i niewątpliwym takim ukierunkowaniu doktrynalnym posługi papieskiej Franciszka, ten pontyfikat będzie – by posłużyć się terminologią sceniczną – one man show. Papież, choć teologicznie opowiada się po stronie kolegializmu, będzie jeszcze bardziej niż jego poprzednicy skupiał uwagę świata tylko na sobie i Chrystusie. A żeby móc to robić, musi mieć grupę mocnych, lojalnych, ale też nie mających potrzeby być w centrum uwagi współpracowników. Takim jest właśnie arcybiskup Pietro Parolin.

Tomasz P. Terlikowski