- „Pojawienie się mediów społecznościowych oraz to, że medialne sławy mogły za ich pośrednictwem bezpośrednio wyrażać swe opnie oraz kontaktować z odbiorcami, przyniosło coś na kształt podpalenia Świątyni Artemidy w Efezie przez szewca Herostratesa. Po trzecim z cudów świata pozostały dymiące zgliszcza” – pisze na portalu dziennik.pl Andrzej Krajewski.

Od początku roku, a właściwie od sylwestra, polskie media społecznościowe zdominował jeden temat. Szczepienia celebrytów na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. Kiedy, zgodnie z narodowym programem szczepień, szczepi się tzw. „grupę 0”, czyli pracowników służby zdrowia, na co dzień ryzykujących zakażeniem ratując innych, na WUM postanowiono zrobić wyjątek od przyjętych zasad. Szczepionkę przyjęła grupa szczególnie uprzywilejowanych celebrytów i przedsiębiorców. Fakt ten wywołał ogromne emocje wśród Polaków, którzy dzielili się nimi w Internecie.

Zdaniem Andrzeja Krajewskiego sytuacja ta pokazuje nam wiele na temat rzeczywistości życia w „internetowej wsi” i znaczenia mediów społecznościowych, które absolutnie zrewolucjonizowały sposób patrzenia ich użytkowników na świat.

W swoim felietonie opublikowanym na portalu dziennik.pl publicysta zauważa, że media społecznościowe mają moc natychmiastowego zlikwidowania każdego autorytetu, o czym przekonała się grupa „autorytetów” zaszczepionych poza kolejnością.

- „W zasadzie kto żyw starał się dowalić osiemnastu zaszczepionym. Mniej więcej po godzinie wyglądali oni jak Jagna z reymontowskich Chłopów, wywożona ze swej społeczności na wozie z gnojem” – pisze Andrzej Krajewski.

- „Ich rozpaczliwe tłumaczenia oraz podawanie kolejnych, coraz bardziej absurdalnych wersji zdarzeń, sprawiały, że wirtualnego gnoju jedynie przybywało. Okazywało się, że sława, dorobek zawodowy, czy wcześniejsza atencja wielbicieli znaczą mniej od faktu, iż korzystając ze swej pozycji społecznej wpływowe osoby bezprawnie zagarnęły dla siebie przywilej” – dodaje.

Media społecznościowe, zauważa autor, całkowicie zmieniły świat podziwianych przez tłumy gwiazd, o których jeszcze do niedawna dowiadywaliśmy się z kolorowych czasopism, radia i telewizji. Wówczas celebryci tryumfowali, ponieważ to oni kreowali przekaz, a odbiorca nie mógł w żaden sposób na niego odpowiedzieć. Jedynie przyjmował podane treści. W ten sposób celebryci stali się autorytetami w każdej dziedzinie.

Ten porządek rzeczy runął jednak wraz z nastaniem Facebooka, Twittera i Instagrama. Razem z nimi odbiorca otrzymał możliwość odpowiadania, polemizowania i niezgadzania się z gwiazdami.

- „Pojawienie się mediów społecznościowych oraz to, że medialne sławy mogły za ich pośrednictwem bezpośrednio wyrażać swe opnie oraz kontaktować z odbiorcami, przyniosło coś na kształt podpalenia Świątyni Artemidy w Efezie przez szewca Herostratesa. Po trzecim z cudów świata pozostały dymiące zgliszcza” – pisze Krajewski.

To w niedługim czasie doprowadziło status celebrytów do podobnego, jaki przysługiwał aktorom do początku XX wieku. Status ten oddawało traktujące o aktorach hasło umieszczone w „Encyklopedia ENCENC. Polskie encyklopedie humanistyczne”:

- „Zawód aktora wciąż nie cieszył się prestiżem. Ze względu na erotyzację przedstawień, zawód aktorski zaczął graniczyć z zawodem kurtyzany”.

Popularność gwiazd kina przyniosła celebrytom znacznie lepsze położenie, jednak dziś znowu się to zmienia, przez media społecznościowe właśnie.

- „Z winy mediów społecznościowych ustalona pod koniec poprzedniego stulecia drabina społeczna straciła swą stabilność. W internetowej, globalnej wsi przysłowiowej kucharce zdarza się publicznie zrugać premiera i nie wymaga to od niej nawet odwagi osobistej, jak w świecie realnym. Zaś opowiedzenie się po jej stronie przez tłum anonimowych ludzi jest banalnie proste i nie grozi żadnymi konsekwencjami. Także, każdy w miarę elokwentny człowiek, bez względu na stan posiadanej wiedzy, może kreować się na specjalistę od czego żywnie mu się podoba - choćby od wirusologii lub zmian klimatu” – zauważa Krajewski.

Dziś, aby stać się autorytetem, wystarczy jedno. Trzeba wykreować się w mediach społecznościowych.

- „W nowych realiach z trudem odnajdują się ci, którzy w świecie Zachodu zajmowali do niedawna miejsca na szczytach hierarchii społecznej. Stare, bezpieczne czasy dobiegły dla nich końca. Zaś społeczeństwo, mające do dyspozycji niczym nie skrępowane media społecznościowe, jawi się jako nieokiełznany żywioł” – pisze Krajewski.

W państwach niedemokratycznych z problemem tym poradzono sobie w tradycyjny sposób, obejmując Internet cenzurą. Zachód jednak również musi jakoś reagować. W imię wolności pozwala więc, aby cenzurą zajęły się same media społecznościowe. W ten sposób politycy nie są oskarżani o cenzurę, kiedy Facebook czy Twitter np. banuje Donalda Trumpa.

- „Tyle tylko, że jeśli strzeżenie swobód obywatelskich oddać na stałe w ręce prywatnych korporacji, to do czego w ogóle potrzebna będą jeszcze i państwa, i wolne wybory, i w ogóle demokracja?” – pyta na koniec Krajewski.

kak/dziennik.pl