Portal Fronda.pl, Paweł Chmielewski: Zakończył się Synod Amazoński. Biskupi poprosili papieża między innymi o zgodę na odgórne stworzenie amazońskiego rytu liturgicznego. To podnosi bardzo poważny problem inkulturacji. Jak rzecz wygląda dzisiaj w praktyce pokazała w dramatyczny sposób sprawa figurek Pachamamy. Jeszcze przed Synodem wielu komentatorów wyrażało poważne obawy o czystość doktrynalną zgromadzenia; w dokumencie roboczym – Instrumentum laboris – prezentowano przecież Amazonię z jej pogańską kulturą jako jakieś nowe źródło Objawienia. Czy w ocenie Księdza Profesora Synod Amazoński rzeczywiście stwarza poważne problemy dla naszej wiary w tym właśnie zakresie?

Ks. prof. Robert Skrzypczak: Vittorio Messori, włoski dziennikarz, który przeprowadził głośne wywiady ze św. Janem Pawłem II i wcześniej z Józefem Ratzingerem, w czasie pontyfikatu Franciszka milczał – aż do teraz. 28 października udzielił wywiadu dziennikowi „La Verità”, dając wyraz swojemu olbrzymiemu zaniepokojeniu. Messori z wielką delikatnością powiedział, że wydaje mu się, iż papież Franciszek chce położyć ręce na depozycie wiary. Po II Soborze Watykańskim mieliśmy trzech wielkich papieży, którzy wprowadzali wiele uaktualnień do samego rozumienia życia chrześcijańskiego. Jednak żaden z nich nie ważył się naruszyć depozytu wiary. Teraz wydaje się, jakby takie naruszanie działo się za przyzwoleniem papieża.

We wspomnianym Instrumentum laboris odwołano się do tez tak zwanej teologii pierwotnej plemienności, związanej zresztą silnie z teologią wyzwolenia. Pierwszy poświęcony jej kongres odbył się w Meksyku już w 1940 roku. Amazonię zaprezentowano jako locus theologicus, miejsce objawiania się Boga. My wierzymy, że Bóg objawia się przez historię, wydarzenia, swoje Słowo, ale przede wszystkim – przez osobę Jezusa Chrystusa. Teologia pierwotnej plemienności cechuje się fascynacją rodzimymi kulturami, przekonaniem, jakoby człowiek pierwotny był nieskażony cywilizacją i zachował przyrodzoną niewinność. Chrześcijaństwo jawi się tu jako pobrudzenie. Jeden z głównych organizatorów Synodu, austriacki biskup Erwin Kräutler, chwalił się niedawno, że przez ponad 20 lat pracy na misjach w Amazonii nie ochrzcił żadnego tubylca. Figurki Pachamamy, która w Peru i w Bolwii uznawana jest za boginię płodności, lądują w Ogrodach Watykańskich, potem w kościele Santa Maria in Traspontina; to budziło i budzi obawy o pojawienie się jakiejś wyrwy czy wyłomu w świadomości niektórych ludzi w Kościele. To przyzwolenie na powrót do idolatrii pod pozorem okazywania szacunku pierwotnym kulturom. Wyrzucenie tych figurek do Tybru było znakiem niemalże profetycznym. Nie bez powodu niektórzy kardynałowie i biskupi, jak Walter Brandmüller czy Athanasius Schneider, przestrzegali przed Synodem, że zgromadzenie może okazać się heretyckie.

 

Synod Amazoński, przy wszystkich swoich pozorach, był zgromadzeniem poświęconym przede wszystkim sprawie celibatu. Ojcowie Synodalni w dokumencie finalnym poprosili papieża o cząstkowe zniesienie obowiązku bezżenności. Nie wiadomo, co dokładnie zrobi z tym papież, ale wydaje się, że – tak jak to z góry zakładano – po Synodzie różne episkopaty zyskają możliwość wyświęcania żonatych na kapłanów. Jak Ksiądz Profesor ocenia tę rewolucyjną w gruncie rzeczy zmianę?

Przywołam tutaj dwa fakty, które wydarzyły się jeszcze przed rozpoczęciem Synodu. Podczas konferencji prasowej na pokładzie samolotu w styczniu tego roku papież Franciszek nawiązał do pewnej książki niemieckiego biskupa Fritza Lobingera, misjonarza pracującego w Afryce. Lobinger opracował koncepcję, według której w Kościele można byłoby podzielić się ze świeckimi pewnymi elementami sakramentu święceń. Zarazem jednak pytany o zniesienie celibatu przywołał słowa św. Pawła VI, który mówił, iż wolałby umrzeć, niż naruszyć celibat. Franciszek zadeklarował, że nie zniesie obowiązku bezżenności kapłanów. Oczywiście takie postawienie sprawy może utonąć w jakiejś pokrętnej hermeneutyce – tak, jak stało się w dokumencie końcowym Synodu Amazońskiego. Ojcowie Synodalni wyrazili ogromny szacunek do celibatu i napisali, że jest on potrzebny i trzeba go rozwijać; ale z drugiej strony otworzyli furtki, jakoby wymuszone trudną sytuacją ludów amazońskich niemających dostępu do sakramentów z powodu braku kapłanów. Pojawiły się propozycje wprowadzenia viri probati czy też „docenienia” roli kobiet, tak, by kobiety mogły zostać dopuszczone do pierwszego stopnia święceń, czyli do diakonatu lub też by mogły kierować parafiami. Ja mam osobiście wrażenie, że punkty dokumentu synodalnego o celibacie i kobietach są pewnym polem startowym do Drogi Synodalnej, która ma rozpocząć się 1. grudnia w Niemczech. Niektórzy niemieckojęzyczni teologowie przygotowali sobie grunt do wprowadzenia większości tych zmian, o które dobijają się od początku lat 90. poprzedniego wieku. W dokumencie końcowym Synodu znajduje się uwaga, że koncepcja viri probati czy diakonatu kobiet mogłaby mieć zastosowanie nie tylko do Amazonii, ale do Kościoła powszechnego.

Niepokojące pomruki wydawał z siebie jeszcze przed Synodem Leonardo Boff, jeden z ojców założycieli teologii wyzwolenia. Postulował wymyślenie i zbudowanie Kościoła na nowo. Odpowiedział na to w swoim głośnym liście opublikowanym na łamach „Klerusblatt” Benedykt XVI. Skrytykował tych, którzy chcą usuwać negatywne skutki sekularyzacji proponując jakiśnowy Kościół. Moim zdaniem manipulowanie w kościelnych strukturach jest przejawem infiltracji Kościoła myśleniem marksistowskim. Marksizm uważał, że byt człowieka można polepszyć zmianą struktur – dokładnie odwrotnie, niż nauczał Jezus Chrystus. Według Chrystusa to ludzkie serce jest miejscem dotkniętym grzechem. Człowiek musi zostać uzdrowiony w Chrystusie i dopiero wówczas naprawie ulegną struktury i relacje. Potrzebujemy chrystocentryzmu. O tym mówił do ludów amazońskich św. Jan Paweł II na spotkaniu w 1985 roku. Dzisiaj mamy do czynienia z rażącym pomijaniem pierwszeństwa Chrystusa w końcowym dokumencie Synodu.

 

Papież Franciszek mówi bardzo wiele o synodalności Kościoła, jego decentralizacji, odejściu od modelu centralnego sprawowania władzy. W praktyce jednak wygląda to dość zaskakująco. Oto zwołuje Ojciec Święty synod dla Amazonii, zaprasza na niego grupę niemieckojęzycznych biskupów i teologów oraz grupę biskupów z Ameryki Łacińskiej, często zresztą finansowo i intelektualnie zależnych od krajów niemieckojęzycznych. Taki bardzo wąsko zmontowany synod zajmuje się kwestiami dotyczącymi całego Kościoła powszechnego, wprowadza zmiany w celibacie czy roli kobiet, po prostu zmieniając rozumienie kapłaństwa. Jak Ksiądz Profesor odczytuje postępowanie Ojca Świętego?

Mamy zamęt w rozumieniu Kościoła. W tle jest dawny spór teologiczny i eklezjologiczny Józefa Ratzingera z Walterem Kasperem. Ratzinger mówił zawsze o pierwszeństwie Kościoła powszechnego nad partykularnymi; Kościół narodził się z przebitego boku Ukrzyżowanego, a dopiero potem znalazł swoje konkretne historyczne aplikacje w postaci wspólnot. Kasper z kolei kładł zawsze nacisk na równoczesność pojawienia się Kościoła powszechnego i Kościołów partykularnych; wyobrażał sobie, że Kościół jest sumą autonomicznych wspólnot, w których w każdej działa Duch Święty. Ten spór wychodzi teraz na jaw. Pojawia się propozycja w postaci wykrzyknika postawionego przy idei synodalności. Kościół po św. Janie Pawle II i Benedykcie XVI miałby zostać przemyślany na nowo. Tamci papieże, twierdzą zwolennicy zmiany, mieli nadać prymatowi Piotra zbyt duże znaczenie. Dlatego idzie się dzisiaj w kierunku synodalności, ale silnie przeakcentowanej. Taki kierunek pojawił się już we wcześniejszych dokumentach papieża Franciszka, Evangelii gaudium czy Amoris laetitia. Ojciec Święty zasugerował, że Stolica Apostolska mogłaby przenieść na konferencje episkopatów pewne kompetencje doktrynalne. To stwarza zagrożenie czegoś, co ja nazywam archipelagizacją Kościoła. W zależności od decyzji poszczególnych episkopatów kształt życia chrześcijańskiego będzie przybierał różne postacie. W jednym państwie mamy interkomunię czy Komunię dla rozwodników, w drugim nie; teraz możemy sobie wyobrazić obowiązek celibatu w jednym kraju, a w innych znowu nie. Będziemy się od siebie oddalać. To swoista krypto-schizma. Przestrzega przed nią wielu biskupów, teologów i watykanistów. A wszystko zaczyna się od rozumienia Kościoła i władzy w Kościele, od spojrzenia na rolę papieża i biskupów. Znaleźliśmy się na bardzo grząskim gruncie.

 

W Kościele powszechnym dzieją się rzeczy wielkie, ale w Polsce nie widać zbyt poważnej debaty. Wydaje się, że wszystko dzieje się poza nami. Główne katolickie media relacjonują światową dyskusję bardzo pobieżnie, biskupi bardzo rzadko odnoszą się do omawianych problemów. Zmienia się katolicka tożsamość i sposób życia bez udziału Polaków. Czy to nie oznacza, że wkrótce będziemy zmuszeni do przyjęcia zupełnie gdzie indziej ustalonych reform, bo sami nie będziemy mieć siły dla obrony naszej własnej katolickiej tożsamości?

Być może Synod Amazoński nie dotrze do nas poprzez media czy sprawozdania. Pewnego razu w naszej parafii pojawi się pani Jadwiga jako nowy wikariusz, albo przyjedzie nowy proboszcz – z żoną i trójką dzieci. Dopiero wtedy uświadomimy sobie, że w Kościele coś się dzieje dziwnego. W Polsce jest rzeczywiście mały poziom zainteresowania tym, czym żyje Kościół powszechny. Media przekazują mało wiadomości na temat szczegółów Synodu i okołosynodalnej debaty. Zainteresowani tymi problemami muszą szukać wiedzy w obcojęzycznych mediach. W Stanach Zjednoczonych zainteresowanie jest ogromne; codziennie publikowane są tam wypowiedzi, analizy, filmy, sprawę komentują kapłani i biskupi. Podobnie jest we Włoszech; strony watykanistów wprost pulsują od informacji i komentarzy. Powstają nawet powieści wieszczące przyszłość Kościoła, jak „Ostatnia batalia” Aldo Marii Vallego.

Być może dojdziemy do sytuacji, w której to ludzie świeccy będą bardziej bronili czystości katolickiej wiary niż zdezorientowani albo uśpieni pasterze. W Polsce być może jest pewne wyczekiwanie, myślenie, że trzeba dopiero zobaczyć, co się stanie, że może to jakiś koszmar, który minie, a papież ostatecznie wszystko uporządkuje i nada sprawom właściwą hierarchię. Kto tak myśli, ten powinien także zacząć się modlić. Musimy zareagować zdwojoną modlitwą o to, by Bóg pomagał Kościołowi odnaleźć się w sytuacji chaosu, żeby Duch Święty wsparł papieża w podejmowaniu wiążących przecież decyzji. Czasem jest tak, że powszechny zmysł wiary ratuje Kościół przed wypadnięciem z właściwych torów. Czas jest bardzo delikatny. Także jako teologowie potrzebujemy trzymać rękę na pulsie i badać znaki czasu, będąc w nieustannym dialogu z Panem Bogiem. Obojętność jest formą kapitulacji. Nie wolno nam tego robić. Jednym ze sposobów reagowania jest przeżywanie tajemnic bolesnych z Matką Kościoła. Pasterze potrzebują być budzeni beczeniem owiec, żeby nie żyć w takim przekonaniu, iż po epoce św. Jana Pawła II i bł. ks. Jerzego Popiełuszki już nic nam nie grozi. To iluzja. Trzeba domagać się głoszenia zdrowego chrześcijańskiego życia, podawania pokarmu z czystych źródeł; trzeba zmuszać pasterzy do gorliwości pozbawionej ideologii. Domagać się Słowa, dobrego nauczania, wierności wobec Biblii i Katechizmu. Wydaje mi się, że duszpasterze i teologowie powinni przemyśleć dzisiaj jakąś formę dogmatycznego ruchu oporu. Idzie o cnotę męstwa przeciwstawiania się i ujawniania tego, co nie jest ortodoksyjne, co nie pochodzi od Chrystusa i Ewangelii. Dzisiaj wkraczamy na obszar, w którym padają pytania o to, kto jest Zbawicielem i co zbawia człowieka.