Zwrócenie się do posłów, aby w jakiś sposób zadziałali na Kościół, by „nie mieszał się do spraw publicznych”, jest działaniem, które nie ma uzasadnienia w państwie demokratycznym. Bo co posłowie mieliby zrobić? Przecież nie uchwalą ustawy zabraniającej Kościołowi wypowiadania się w jakichś sprawach. Taka ustawa zostałaby natychmiast zdyskwalifikowana w Trybunale Konstytucyjnym. Nie można jakiejś grupie ludzi w Polsce zakazać możliwości wypowiadania się.

Byłbym równie zaskoczony, gdyby Episkopat wystąpił do posłów z podobną inicjatywą. W państwie demokratycznym, byłoby to zamykanie możliwości debaty. Oczywiście, wypowiedzi każdej grupy w sprawach publicznych, w tym także wypowiedzi duchownych, mogą być umotywowane lub bezzasadne i jako takie, podlegają ocenie oraz krytyce. Krytyki nie można zakazać, ale nie można też kończyć dialogu, odbierając jednej ze stron możliwości wypowiadania się w ogóle. Skoro w demokracji każda wypowiedź podlega ocenie, nie ma w tym systemie także dopuszczalnej granicy dla wolności słowa.

Trzeba jednocześnie zaznaczyć, że hierarchowie kościelni są obywatelami Polski i w związku z tym, przysługuje im prawo do wypowiadania się w sprawach publicznych. W naszej konstytucji zagwarantowana jest bezstronność światopoglądowa, co wcale nie jest tożsame z neutralnością światopoglądową. Ta bezstronność wiąże przede wszystkim władze publiczne - nasze władze mają być w sprawach światopoglądowych bezstronne, obowiązuje pluralizm. To jednak oznacza, że władze państwowe powinny współpracować zarówno z Kościołem katolickim, jak i z innymi związkami wyznaniowymi czy z Kościołami, dla dobra publicznego. Tego rodzaju współpraca jest potrzebna. Neutralność może oznaczać zupełne odcięcie się, czego nasza konstytucja nie zakłada. 

Rozm. ed