W ramach rozpoczętego w Niedzielę Słowa Bożego cyklu wywiadów biblijnych, kontynuujemy rozmowę z ks. prof. Mariuszem Rosikiem, pochylając się nad kolejnym dziełem św. Łukasza – Dziejami Apostolskimi. Rozmowa poświęcona Ewangelii wg św. Łukasza dostępna jest TUTAJ. W ostatnią niedzielę marca zapraszamy na wywiad poświęcony Ewangelii wg św. Mateusza.

 

Fronda.pl: Po napisaniu Ewangelii, Łukasz kontynuuje swoje dzieło, opisując pierwsze dziesięciolecia funkcjonowania Kościoła po zmartwychwstaniu Chrystusa. W pierwszym rozdziale Dziejów Apostolskich widzimy obraz Kościoła w pewien sposób zamkniętego w sobie, uczniów trwających na modlitwie, spędzających wspólnie czas w „sali na górze”. To zmienia się po zesłaniu Ducha Świętego, kiedy apostołowie odważnie wychodzą, aby głosić zmartwychwstanie Chrystusa. Nie ma Ksiądz Profesor wrażenia, że dzisiejszy Kościół bardziej przypomina tę wspólnotę sprzed dnia Pięćdziesiątnicy? Że zbyt bardzo skupiamy się na sobie, na planowaniu reform, sporach doktrynalnych, strukturach Kościoła – nie mając przez to wystarczająco energii, aby głosić światu Dobrą Nowinę? Kościół potrzebuje dziś jakiegoś nowego, nadprzyrodzonego impulsu, nowej Pięćdziesiątnicy?

Ks. prof. Mariusz Rosik: Kiedy Noe na Boży rozkaz zaczął budować arkę, nic jeszcze nie zapowiadało potopu. Nic więc dziwnego, że gdy opowiada się tę historię dzieciom na lekcjach religii, katecheci mówią o drwinach, które wychodziły z ust sąsiadów biblijnego bohatera: „Patrzcie! Noe buduje arkę! Zamierza pływać nią po lesie”. Posłuszny Noe jednak wykonywał dokładnie polecenia Wszechmocnego. I gdy całą zamieszkałą ziemię zalały bezkresne wody potopu, drewniana arka okazała się jedynym miejscem przetrwania! 

Puśćmy nieco wodzę fantazji. Łatwo wyobrazić sobie ciasnotę panującą na zamkniętym statku, poczuć w nozdrzach nieprzyjemny zaduch i usłyszeć nigdy niecichnące odgłosy zwierzęce! Zapewne niełatwo było tam wytrzymać. A jednak wciąż to było jedyne miejsce ocalenia.

Tym właśnie jest Kościół – tłumaczył niegdyś sługa Boży Fulton Sheen, arcybiskup Rochester. Czasami doprawdy trudno znieść zgorszenia czy koncentrowanie się na wewnętrznych sporach i utarczkach, ale to i tak jedyne miejsce zbawienia. Taki właśnie Kościół potrzebuje świeżego powiewu Ducha Świętego. To dzięki temu Bożemu Tchnieniu wzrasta świętość chrześcijan. To On prowadzi do pokuty i odkrywania Bożych darów. To On przynosi owoce nowego życia. A biblijnym symbolem Ducha Świętego jest gołębica. To oczywiste, że Kościół – arka wciąż potrzebuje Ducha Świętego – gołębicy, która przynosi oznaki nowego życia. Potrzebujemy Go wszyscy. I to nie tylko dziś, bo tak było przecież na każdym etapie historii chrześcijaństwa i tak pozostanie do dnia Paruzji.

Głoszącym Ewangelię bohaterom Dziejów Apostolskich towarzyszyły cudowne znaki, które świadczyły o prawdziwości ich przesłania. Członkowie pierwotnego Kościoła mówili językami, prorokowali, wypędzali złe duchy, uzdrawiali chorych i wskrzeszali zmarłych. Wielu katolików taką nową Pięćdziesiątnicę, daną Kościołowi na nasze czasy, widzi w narodzinach ruchu charyzmatycznego, wraz z którym w Kościele na nowo ukazały się te nadzwyczajne dary Ducha Świętego. Inni katolicy jednak widzą w tym ruchu raczej potężne zagrożenie aniżeli dar. W jaki sposób Ksiądz Profesor postrzega obecny w Kościele katolickim ruch charyzmatyczny?

W połowie lutego 1967 roku grupa studentów z uniwersytetu w Pittsburghu, wraz z dwoma wykładowcami i kapelanem, zorganizowała wyjazdowe rekolekcje, trwające zaledwie trzy dni. Dni te, od 17 do 19 lutego tegoż roku, przeszły do historii pod nazwą „weekend w Duquesne”. Każdego z około dwudziestu uczestników spotkania poproszono, aby przygotował się do wyjazdu poprzez rozważenie czterech pierwszych rozdziałów Dziejów Apostolskich, a także lekturę książki Davida Wilkersona, zatytułowanej Krzyż i sztylet. Książka opowiada o pracy pastora wśród nowojorskiej młodzieży. Zwalczające się gangi nastolatków w Brooklynie po raz pierwszy spotkały się z mocą dobrej nowiny, a właściwie z mocą Ducha Świętego, który potrafi całkowicie odmienić ludzkie życie. Lekturę poleciło studentom dwóch wykładowców, którzy od jakiegoś czasu codziennie odmawiali sekwencję Veni, Creator Spiritus, prosząc Boga o duchowe ożywienie.

Piękny ośrodek rekolekcyjny o nazwie Arka i Gołębica stał się miejscem, które przeszło do historii katolickiego ruchu charyzmatycznego. Tam po raz pierwszy katolicy zaczęli oficjalnie modlić się w językach. Zwykli studenci, zwykłe dni skupienia… a jednak niezwykłe działanie Ducha Bożego.

Od tamtych wydarzeń minęło niemal sześć dekad. Ruch charyzmatyczny wpisał się na stałe w obraz żywego Kościoła katolickiego. Duch Święty tak poprowadził rozwijający się od ponad pięćdziesięciu lat wśród katolików ruch, że dziś ma on swoje przedstawicielstwa przy około dwustu Konferencjach Episkopatów poszczególnych krajów, a także – co ważniejsze – przy samej Stolicy Apostolskiej. Przez wiele lat funkcjonowały dwa niezależne centra skupiające osoby związane z charyzmatycznym nurtem łaski. Pierwsze to International Catholic Charismatic Renewal Services (ICCRS – Międzynarodowe Służby Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej) z siedzibą przy Watykanie. Drugie to Fraternia Wspólnot Katolickich (pełna nazwa to Catholic Fraternity of Charismatic Covenant Communities and Fellowships). Zgodnie z wolą Ojca Świętego Franciszka od 2019 roku utworzone zostało jedno centrum o nazwie CHARIS (Catholic Charismatic Renewal International Service), działające przy Papieskiej Radzie do spraw Świeckich.

Benedykt XVI opowiadał kiedyś o pewnym wykładowcy teologii, który – jeszcze przed Soborem Watykańskim I – formułował wątpliwości co do prawdy o nieomylności papieża. Zapytano go wówczas, co się stanie, jeśli dogmat ten zostanie przyjęty. Profesor odpowiedział z pokorą: „Jeśli dogmat zostanie przyjęty, przypomnę sobie, że Kościół jest mądrzejszy niż ja”. Jasne, że nie wszyscy muszą mówić językami, uzdrawiać czy wyrzucać złe duchy. Można, a nawet trzeba stawiać pytania o tę formę religijności, jaką proponuje Odnowa w Duchu Świętym. Podobnie zresztą, jak o każdą inną. Ale skoro Kościół nie tylko uznaje przebudzenie charyzmatyczne za drogę odnowy wiary, a nawet zachęca do uczestnictwa w niej, zawsze będę pamiętał, że jest on mądrzejszy ode mnie.

Szokować może zachowanie mieszkańców Jerozolimy, którzy kładli chorych na ulicach, „aby choć cień przechodzącego Piotra padł na któregoś z nich”. Współczesnemu czytelnikowi „magicznie” może się też kojarzyć opis działalności Pawła w Efezie, gdzie „Bóg czynił niezwykłe cuda” przez jego ręce, „tak że nawet chusty i przepaski z jego ciała kładziono na chorych, a choroby ustępowały z nich i wychodziły złe duchy”. Dziś katolicy często widzą nadzieję na pokonanie choroby czy innych przeciwności w wodzie z kolejnego cudownego źródełka, dewocjonaliach przywożonych ze świętych miejsc, spotkaniach z charyzmatycznymi duchownymi… Gdzie jest granica pomiędzy zdrową pobożnością, a wprowadzeniem do życia religijnego jakiejś magicznej mentalności? 

Kluczem do odpowiedzi jest jedno słowo: wiara. Kobieta, która od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi, miała jedno marzenie: „Obym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa”. Może to przypominać myślenie magiczne. Tymczasem po ustaniu krwotoku Jezus pochwalił ją za jej wiarę. Podobną wiarę mieli mieszkańcy Jerozolimy czy Efezu, gdy spotykali głosicieli ewangelii.

Natomiast jest prawdą, że dziś narażeni jesteśmy na myślenie magiczne graniczące z zabobonem. Jeśli ktoś jest przekonany, że tylko i wyłącznie odmówienie Nowenny Pompejańskiej jest w stanie rozwiązać jego problem, a nic innego nie pomoże – naraża się na myślenie magiczne. Tak samo narażają się na nie ci, którzy nie dbają o stan łaski uświęcającej, skoro w dzieciństwie odbyli „dziewięć pierwszych piątków miesiąca”. Traktują tę praktykę magicznie. Podobnie korzystanie z oleju św. Szarbela, wody z Lourdes i dziesiątki innych praktyk. To nie one są źródłem zbawienia, ale wiara, czyli osobista więź z Bogiem. Gdy takiej więzi nie ma, same pobożne praktyki mogą okazać się źródłem rozczarowania. Gdy jednak praktyki te wykonywane są z żywą wiarą i głęboką nadzieją, gdy motywowane są miłością do Boga, wówczas okazują się skuteczne.

Istotą nauki głoszonej przez apostołów najpierw Żydom, a później również poganom, była prawda o tym, że „nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, przez które moglibyśmy być zbawieni”. Św. Paweł przekonywał Żydów w Antiochii Pizydyjskiej, że „każdy, kto uwierzy, jest przez Niego usprawiedliwiony ze wszystkich grzechów, z których nie mogliście zostać usprawiedliwieni w Prawie Mojżeszowym”. O tych, którzy to słowo odrzucili, powiedział, że „sami uznają się za niegodnych życia wiecznego”. W jaki sposób łączyć prawdę o jedyności i powszechności zbawczej Chrystusa z dzisiejszym dialogiem międzyreligijnym? Nie jest tak, że Kościół bardziej skupia się dziś na dialogu z wyznawcami innych religii, niż na głoszeniu im zbawienia w Chrystusie?

Myślę, że jeszcze tak nie jest (przynajmniej nie wszędzie), aczkolwiek niebezpieczeństwo jest realne, zwłaszcza gdy np. z ust biskupa Franza-Josefa Overbeck z Essen pada stwierdzenie, że nie należy prowadzić misji, argumentowane w słowach: „Coraz większa liczba ludzi w naszym kraju żyje bez Boga i jest to dla nich zupełnie oczywiste. Nie potrzebują religii, wiary i żadnego Kościoła, żeby być szczęśliwi i zadowoleni. Prowadzą często spełnione życie i nie są ludźmi egoistycznymi”.

Dialog międzyreligijny jest ważny i opiera się na soborowej nauce o tożsamości Kościoła. Warto w tym kontekście przytoczyć nieco dłuższy fragment Konstytucji dogmatycznej o Kościele: „Do społeczności Kościoła wcieleni są w pełni ci, co mając Ducha Chrystusowego w całości przyjmują przepisy Kościoła i wszystkie ustanowione w nim środki zbawienia i w jego widzialnym organizmie pozostają w łączności z Chrystusem rządzącym Kościołem przez papieża i biskupów, w łączności mianowicie polegającej na więzach wyznania wiary, sakramentów i zwierzchnictwa kościelnego oraz wspólnoty... Co się zaś tyczy tych ludzi, którzy będąc ochrzczeni noszą zaszczytne imię chrześcijan, ale nie wyznają całej wiary lub nie zachowują jedności wspólnoty pod zwierzchnictwem następcy Piotra, to Kościół wie, że jest z nimi związany z licznych powodów... Ci wreszcie, którzy jeszcze nie przyjęli Ewangelii, w rozmaity sposób przyporządkowani są do Ludu Bożego... Nie odmawia też Opatrzność Boża koniecznej do zbawienia pomocy takim, którzy bez własnej winy w ogóle nie doszli jeszcze do wyraźnego poznania Boga, a usiłują, nie bez łaski Bożej, wieść uczciwe życie” (por. 14-16).

Do Kościoła należą chrześcijanie, zarówno katolicy jak i niekatolicy. Konstytucja mówi jednak także o tych, którzy są „przyporządkowani” do Kościoła, a nawet o niewierzących. Inne dokumenty Soboru Watykańskiego II zachęcają do dialogu z wyznawcami innych religii. Również i oni mogą osiągnąć zbawienie – przez Chrystusa i przez Kościół. Zbawienie bowiem nierozerwalnie złączone jest z osobą Chrystusa. A ponieważ Chrystus jest Głową Kościoła, a sam Kościół Jego Ciałem – nie można osiągnąć zbawienia poza Kościołem. Prawdę tę ukazuje św. Paweł pisząc do mieszkańców Efezu o Chrystusie: „Bóg ustanowił nade wszystko Głową dla Kościoła, który jest Jego Ciałem” (Ef 1,22-23). Powtórzmy: nie można osiągnąć zbawienia inaczej, jak tylko przez Chrystusa. Nawet wyznawcy innych religii czy ludzie poszukujący Boga dojść do zbawienia mogą jedynie przez Chrystusa. Jezus sam powiedział o sobie: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem; nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie” (J 14,6). W tym duchu w III stuleciu św. Cyprian, biskup Kartaginy, sformułował słuszny teologicznie postulat: „Poza Kościołem nie ma zbawienia”.

Bardzo poruszającym, a nawet niepokojącym fragmentem Dziejów Apostolskich jest opowieść o Ananiaszu i Safirze. Co jakiś czas dyskutujemy o tym, czy jakieś tragiczne zjawisko możemy odbierać jako Bożą karę. Tak było choćby w czasie pandemii koronawirusa. Wśród katolików pojawiały się głosy, że jest ona właśnie karą zesłaną przez Boga. Dla innych wierzących, podchodzących do pandemii i jej przyczyn bardziej racjonalnie, twierdzenia o Bożej karze zdawały się niedorzeczne. Jak było w przypadku Ananiasza i Safiry? Bóg ich ukarał, czy raczej po ujawnieniu ich kłamstwa doznali tak silnego stresu, że umarli z przyczyn naturalnych?

Mamy tu do czynienia ze zjawiskiem zwanym niekiedy konfrontacją mocy. Na czym ono polega? Grzechem Ananiasza i Safiry było kłamstwo. Małżonkowie jedno po drugim stają przed Piotrem, którego na nowo, już po Pięćdziesiątnicy, napełnił Duch Święty: „Po tej modlitwie zadrżało miejsce, na którym byli zebrani, wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym i głosili odważnie słowo Boże” (Dz 4,31). Jednak ich sercem „zawładnął szatan” (Dz 5,3), który jest przecież „ojcem kłamstwa” (J 8,44).

Wyobraźmy sobie tę scenę plastycznie. Piotr jest pełen Ducha Bożego, a stają przed nim najpierw mężczyzna, potem kobieta pozostający pod wpływem złego ducha. Niekoniecznie chodzi o opętanie; wpływ złego nie musiał być aż tak silny. Nietrudno przypuścić, co by się stało, gdyby małżonkowie ukorzyli się przed Bogiem, ze skruchą wyznali swój grzech i prosili o przebaczenie. Doświadczywszy Bożego miłosierdzia, mogliby radować się odzyskaną wolnością. Tak się jednak nie stało. Ani Ananiasz, ani jego żona nie chcieli zrezygnować z grzechu. Tym samym dali złemu duchowi pole działania, a ten, nie mogąc się ostać wobec mocy Bożej, uchodząc, spowodował ich śmierć! Safira i jej mąż trwali w grzechu śmiertelnym i nie zamierzali z niego zrezygnować. Konfrontacja mocy Ducha Świętego z mocą zła doprowadziła ich do utraty życia.

Nie chodzi więc o karę Bożą rozumianą w tym sensie, że Bóg świadomie i dobrowolnie zsyła zło (śmierć) na człowieka. Bóg jest miłością i z natury swojej nie może czynić zła, a śmierć sama w sobie jest złem i weszła na świat przez zawiść diabła. To, co spotkało Ananiasza i Safirę, było naturalną konsekwencją ich grzechu i świadomego w nim trwania.

Niektórzy egzegeci są zdania, że dokładnie takie sytuacje ma na myśli Jan, najmłodszy z apostołów, gdy pisze: „Istnieje taki grzech, który sprowadza śmierć. W takim wypadku nie polecam, aby się modlono” (1J 5,16). Chodzi o to, aby nie doprowadzać do konfrontacji mocy Ducha Świętego z mocą zła nad osobą, która trwa w grzechu śmiertelnym i nie zamierza pokutować. Może się to bowiem skończyć tragicznie, jak w omawianym przypadku.

Już w siódmym rozdziale Dziejów Apostolskich czytamy o męczeńskiej śmierci Szczepana. Prześladowania były nieodłącznym elementem głoszenia ewangelii przez pierwszych chrześcijan. W Polsce nie grozi nam ukamieniowanie za głoszenie Chrystusa. Wyznawanie wiary coraz częściej wiąże się jednak z niebezpieczeństwem narażenia się na jakieś nieprzyjemności. Jaką postawę powinien przyjąć chrześcijanin, który spotyka się z nienawiścią ze względu na swoją wiarę?

Nieco paradoksalnie możemy powiedzieć, że Jezus obiecał swoim naśladowcom dwie rzeczy: zawsze będą bardzo szczęśliwi i zawsze będą mieć wiele kłopotów. Inaczej mówiąc, możemy doznawać prześladowań i czuć się szczęśliwymi. Paweł apostoł wielokrotnie daje w swoich listach świadectwo, że tak właśnie działo się w jego życiu.

Jak zachować się wobec prześladowań czy drwin z powodu wiary? Piękny przykład znajdujemy właśnie na kartach Dziejów Apostolskich. W trudnych czasach prześladowań, których ostrze skierowane było przeciw rodzącemu się Kościołowi, wierzący gromadzili się na modlitwie, której owocem było napełnienie Duchem Świętym i otrzymanie mocy do kontynuowania misji ewangelizacyjnej. Pomoc uzyskana od Ojca przez Chrystusa poświadczona została „znakami i cudami” (Dz 4,30) potwierdzającymi prawdziwość głoszonego orędzia. Apostołowie modlili się słowami: „Wszechwładny Stwórco nieba i ziemi, i morza, i wszystkiego, co w nich istnieje, Tyś przez Ducha Świętego powiedział ustami sługi Twego Dawida: Dlaczego burzą się narody i ludy knują rzeczy próżne? Powstali królowie ziemi i książęta zeszli się razem przeciw Panu i przeciw Jego Pomazańcowi. Zeszli się bowiem rzeczywiście w tym mieście przeciw świętemu Słudze Twemu, Jezusowi, którego namaściłeś, Herod i Poncjusz Piłat z poganami i pokoleniami Izraela, aby uczynić to, co ręka Twoja i myśl zamierzyły. A teraz spójrz, Panie, na ich groźby i daj sługom Twoim głosić słowo Twoje z całą odwagą, gdy Ty wyciągać będziesz swą rękę, aby uzdrawiać i dokonywać znaków i cudów przez imię świętego Sługi Twego, Jezusa” (Dz 4,24-30).

Interesujący jest fakt, że wspólnota nie modliła się wcale o to, by prześladowania ustały, lecz o odwagę w głoszeniu słowa Bożego. Dlaczego? Bo prześladowania to naturalny stan istnienia Kościoła. Ich brak może oznaczać, że wyznawcy Chrystusa stali się konformistami.

Ks. prof. dr hab. Mariusz Rosik jest kapłanem diecezji wrocławskiej. Studiował we Wrocławiu, w Rzymie i w Jerozolimie. Specjalizuje się w teologii Nowego Testamentu oraz relacjach judaizmu i chrześcijaństwa w czasach narodzin Kościoła. Napisał ponad sześćdziesiąt książek i kilkaset artykułów, a jego prace ukazały się w czternastu językach. Jest kierownikiem Katedry Teologii Nowego Testamentu na Papieskim Wydziale Teologicznym we Wrocławiu.