Warsaw Institute

Putin i jego doradcy uważnie analizują wydarzenia na Białorusi nie tylko z uwagi na troskę o rosyjskie interesy w tym kraju, ale też robią to w kontekście własnej politycznej przyszłości. Obecne problemy Łukaszenki mogą być dobrą lekcją dla Władimira Putina.

Białoruski dyktator popełnił fatalny błąd. Pozwolił na start w wyborach niezależnym od władzy kandydatom. Zapewne zakładał, że taka pozorna walka wyborcza i oczywiście jego zwycięstwo nad realnym rywalem, jedynie wzmocni jego wizerunek na Zachodzie – co z kolei będzie mógł wykorzystać do umocnienia swej pozycji w relacjach z Moskwą. Rozwój sytuacji sprawił jednak, że tracąc na Wschodzie, nie zyskał niczego na Zachodzie. Łukaszenka chyba tak bardzo skupił się na kwestiach geopolityki, że zlekceważył swoje własne społeczeństwo. Chyba uwierzył we własną propagandę, że jednak wielu Białorusinów nie poprze Cichanouskiej, a protesty nie będą silne, bo brak im liderów. Już po kilku dniach protestów na Białorusi, hasła solidarności z Białorusinami pojawiły się na demonstracjach w Chabarowsku. Z kolei w Mińsku pojawiły się hasła solidarności z demonstrantami na rosyjskim Dalekim Wschodzie. I to może niepokoić Kreml, bo jednak ruchu protestu na Białorusi nie ma zasadniczo antyrosyjskiego czy nawet antyputinowskiego oblicza. Ale może się w taki przekształcić – a to już jest ogromne zagrożenie dla interesów Moskwy na Białorusi. Oba te protesty łączy niechęć do dyktatora, w jednym przypadku Łukaszenki, w drugim, do Putina. Ale okazuje się, że jest jeszcze jeden element łączący Mińsk z Chabarowskiem. Otóż głód ziemi w końcowej fazie istnienia caratu rosyjskiego zmusił setki tysięcy Białorusinów do emigracji. Większość wyjechała do Ameryki – tak samo jak wielu Polaków czy Ukraińców. Ale kilkadziesiąt tysięcy ziemię znalazło na Syberii i Dalekim Wschodzie. Druga fala migracji to pierwsza dekada panowania bolszewików – ponad 30 000 białoruskich chłopów dobrowolnie wyjechało na Daleki Wschód, w tym do Kraju Chabarowskiego.

Dla Putina wniosek jest jeden. Jeśli w 2024 roku odbywać się będą wybory prezydenckie w Rosji, jego rywalami mogą być tylko kandydaci pozorni, a nie żaden niezależny. Trzeba przyznać, że gospodarz Kremla nie tylko szybko wyciągnął wnioski, ale przystąpił do środków zaradczych. Aleksiej Nawalny był naturalnym, najgroźniejszym niezależnym rywalem dla Putina. Poprzednio uniemożliwiono mu próbę startu wydając prawomocny wyrok w sprawie rzekomej korupcji. Teraz czekiści uderzyli mocniej – to była demonstracja siły i bezwzględności. Otrucie Nawalnego to także przestroga dla jakiegokolwiek polityka czy aktywisty, by nie śmiał nawet podjąć próby stanięcia w szranki z Putinem. Skąd tak drastyczna akcja wyeliminowania Nawalnego? Putin najwyraźniej wyciągnął jeszcze jeden wniosek z problemów Łukaszenki: oto wsadzenie za kratki Cichanouskiego i Babaryki, jak też emigracja Cepkały, nie zapobiegły katastrofie.

 

Artykuł pierwotnie ukazał się na stronie think tanku Warsaw Institute.

 

[CZYTAJ TEN ARTYKUŁ]