Zastanówmy się, jakie są szanse na wprowadzenie przez USA nowych sankcji przeciwko Rosji. Dokument ogłoszony przez senatorów jako destrukcyjny dla Moskwy przewiduje dość prosty mechanizm. Na każdy kraj, który handluje z Rosją, kupując od niej jej określone surowce, mają być nałożone cła w handlu z USA w wysokości aż do 500%. Mechanizm ten w założeniu ma wykorzystywać pozycję Stanów Zjednoczonych – będących największym światowym rynkiem i największym importerem - do presji na kraje podtrzymujące wysiłek wojenny Rosji. W założeniu więc sankcje te rzeczywiście potencjalnie mogą wyglądać jako bardzo niebezpieczne dla Moskwy i mogą ją skutecznie izolować gospodarczo. Tak to wygląda jednak tylko w teorii. W praktyce głównymi partnerami handlowymi Rosji, kupującymi jej zasoby naturalne, są w tej chwili kraje tzw. globalnego południa, przede wszystkim Chiny i Indie. Problem polega na tym, że prezydent Donald Trump wojnę handlową z Chinami rozpoczął jeszcze przed tym, jak pojawiły się rozmowy o możliwym wprowadzeniu sankcji antyrosyjskich. Ta wojna handlowa przebiegała w oderwaniu od kwestii wojny rosyjsko-ukraińskiej i kwestii sankcji. Gwałtownie eskalowała po tym, jak Donald Trump wprowadził zaporowe cła przeciwko Chinom i innym krajom świata w kwietniu tego roku. Później eskalowała jeszcze mocniej po tym, jak Chiny zamiast się ugiąć, wprowadziły w odpowiedzi własne cła. Do dziś sytuacja zdążyła już deeskalować, bo strona chińska i amerykańska osiągnęły porozumienie o wzajemnym obniżeniu wprowadzonych wcześniej ceł. Chiny w trakcie tej krótkotrwałej, ale bardzo intensywnej wojny handlowej zupełnie się nie ugięły i postanowiły zamiast elastycznego podejścia, iść na całość, odpowiadając naciskiem na nacisk. Indie to zupełnie inna bajka. Stosunki z Indiami dla Stanów Zjednoczonych są o tyle ważne, że jakakolwiek strategia powstrzymania Chin w regionie bez przychylnego stosunku Indii jest mało skuteczna. Czy w tej sytuacji Stany Zjednoczone będą gotowe wprowadzić cła 500% na te dwa kraje tylko po to, by wywrzeć nacisk na Rosję? 500% w zasadzie oznacza zwyczajnie handlowe embargo. Powiedzmy wprost - jest to mało prawdopodobne. Rozumieją to Chiny, Indie, rozumie to Rosja ... i prawdopodobnie rozumie to nawet strona amerykańska. 

Dlaczego w tej sytuacji temat sankcji jest podnoszony w USA? Bo z jednej strony prezydent Trump ma w jakiś sposób pokazać, że ma nie tylko marchewkę dla Putina, ale i kij. Kijem tym ma stać się widmo destrukcyjnych (nawet jeżeli nieprawdopodobnych) sankcji. Ma on wisieć nad głową Putina, odroczony w czasie na nigdy niekończące się „dwa tygodnie” Trumpa. Z drugiej strony jest oczywiste, że administracja Trumpa nie chce podejmować realnych kroków i realnego nacisku na Rosję. Za każdym razem, jak Putin odrzuca propozycję zawieszenia broni i uderza w ukraińskie miasta, Waszyngton woli udawać, że nic specjalnego się nie stało, bo rozmowy o pokoju są kontynuowane, a winnymi niepowodzenia są obie strony. 

Dla senatorów zaś może to być dobry sposób na pokazanie swojego poparcia dla Ukrainy i delikatne wywarcie nacisku na administrację, żeby w końcu podjęła bardziej aktywne działania przeciwko Rosji. Co zresztą wydaje się dziś być zupełnie nieskuteczne. Ciągłe podkreślanie, że w Senacie rośnie poparcie dla tego projektu wskazuje, że może on go poprzeć, gdy tylko prezydent Trump się na to zdecyduje. To natomiast w praktyce może nigdy nie nastąpić. 

I tak to jest z tym projektem nowych destrukcyjnych antyrosyjskich sankcji. W teorii są bardzo radykalne. W praktyce szanse na ich przyjęcie są bardzo małe. Jest to pewnego rodzaju blef rozegrany jednak w sposób na tyle jawny, że trudno zakładać, by Rosjanie mogli się na to nabrać.