Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku powróciła jakiś czas temu do sprawdzania wersji o samo uprowadzeniu Olewnika.  Śledczy mają podobno dowody, że Olewnik w rzeczywistości przebywał w innych miejscach, niż dotychczas sądzono. Swoją wersję prokuratura oparła na zeznaniach co najmniej dwóch osób. Jedna z nich zeznała, że widziała Olewnika żywego na plebanii we wsi Rząśnik obok Makowa Mazowieckiego, gdzie proboszczem był ks. Robert I. Informatorzy przekonują, że ksiądz mógł poznać prawdę o tym najdziwniejszym porwaniu w historii III RP.  Wieś Rząśnik leży bardzo blisko Kałuszyna (gdzie przetrzymywano Olewnika) i Dzbądza (gdzie zakopano jego zwłoki). Nie wiadomo czy gdańscy prokuratorzy zdążyli przesłuchać proboszcza.


Okoliczności śmierci księdza Roberta I. wciąż budzą sporo wątpliwości. Wiadomo, że 17 sierpnia po obiedzie, nagle poczuł się źle i poszedł do swojego pokoju, aby odpocząć. Po kilku godzinach, gospodynie znalazła go martwego. Policja wstępnie uznała, że zgon nastąpił z przyczyn naturalnych, jednak parafianie i współpracownicy księdza od początku kwestionowali tę wersję. „Wiem, że pojawiły się informacje wiążące śmierć tego kapłana z uprowadzeniem mojego syna. Przeczą one dotychczas obowiązującej wersji, jednak na 100 procent nie można ani im zaprzeczyć ani ich potwierdzić”- mówi Włodzimierz Olewnik.


Ktoś powiedział, że sprawa porwania Krzysztofa Olewnika jest jak polski "Twin Peaks". Okazuje się, że ta zadziwiająca sprawa przypomina coraz bardziej drugi sezon tego pokręconego serialu. Obawiam się, że w końcu historia pójdzie drogą "Zagubionej autostrady" i skończy się na "Mullholand drive". Już sam powrót śledzczych do wątku samouprowadzenia przyprawia o ciarki na plecach.

 

Ł.A/NowyEkran.pl/wp.pl