Zgłoszenie roszczeń terytorialnych wobec Polski i Litwy to kolejny etap wojny hybrydowej „russkiego mira” przeciwko państwom pomostu bałtycko-czarnomorskiego.

Włodzimierz Iszczuk

Redaktor naczelny portalu Jagiellonia.org i czasopisma „Głos Polonii”

 

Wilno i Białystok to białoruskie miasta” – oto fragment skandalicznego oświadczenia, złożonego 17 września br. przez Aleksandra Łukaszenkę, samozwańca, który w sierpniu 2020 r. przejął władzę na Białorusi przy pomocy nagminnych oszustw i nagiej przemocy.

Wcześniej, 9 sierpnia br., podczas konferencji prasowej dla mediów propagandowych, Łukaszenka powiedział, że na znak wdzięczności „za przyłączenie zachodniej Białorusi do sowieckiej BSRR 17 września 1939 r.” w Mińsku zostanie wzniesiony pomnik krwawego sowieckiego dyktatora Józefa Stalina – partnera Adolfa Hitlera (w latach 1939 – 1941) i organizatora ludobójstwa na Polakach (Operacji Polskiej NKWD 1937). Wcześniej nielegalny reżim Łukaszenki podjął decyzję o ustanowieniu 17 września „Dniem Jedności Narodowej” – nowym świętem post-sowieckiej Białorusi

Mimo, iż Łukaszenka wyjaśnił, że Białoruś (na obecnym etapie) nie wysuwa roszczeń terytorialnych do tych dwóch krajów, to oświadczenie jest alarmujące, ponieważ zostało złożone na tle nasilającej się wojny hybrydowej „russkiego mira” przeciwko Polsce, Litwie i całemu Zachodowi.

Wygłaszanie tak kontrowersyjnych stwierdzeń świadczy o tym, że poplecznik Putina przygotowuje opinię publiczną do dewaluacji zasady nienaruszalności granic w Europie.

Oprócz tego, należy zauważyć że dyktator, który terroryzuje białoruski naród, prawdopodobnie odniósł się do mapy ostatecznego podziału Polski pomiędzy III Rzeszą a ZSRR z 28 września 1939 r. z wytyczoną granicą (podpisy za zgodność: Stalin, Ribbentrop), która była dodatkiem do tajnego protokołu do paktu z 23 sierpnia 1939 r. z podpisami J. Ribbentropa i W. Mołotowa, na których te miasta są pokazane jako część ZSRR.

A zatem białoruski sługus Kremla po raz kolejny otwarcie usprawiedliwił zmowę i agresję stalinowskiej Rosji i hitlerowskich Niemiec, które we wrześniu 1939 roku wspólnie – jako sojusznicy – rozpalili najstraszniejszą wojnę w historii ludzkości.

Skandaliczne oświadczenie Łukaszenki padło prawie jednocześnie z umieszczeniem przez MSZ Rosji zakłamanego wpisu na Twitterze o tym, że podły cios stalinowskiej Rosji wymierzony w plecy Polakom – walczącym ówcześnie z nazistami – był „akcją wyzwoleńczą w Polsce”.

Co więcej, oświadczenia te padły w czasie, gdy odbywały się zakrojone na niespotykanie wielką skalę manewry Zapad-2021, w trakcie których wojska rosyjskie i białoruskie ćwiczyły starcie z Polską i Litwą, a także w czasie próby wywołania kryzysu migracyjnego i bezprecedensowej konfrontacji na granicy Białorusi z tymi państwami.

Kreml i reżim Łukaszenki stają się coraz bardziej ekspansywne, bezceremonialne i agresywne.

W tym kontekście bardzo ciekawie byłoby się dowiedzieć, co o tej sytuacji myślą tak zwani „eksperci” ds. polityki zagranicznej, którzy niestrudzenie twierdzą, że priorytetem polskiej dyplomacji na Wschodzie powinny być relacje z Moskwą, a nie wsparcie suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy, czy niepodległościowych dążeń narodu białoruskiego.

Co by się stało, gdyby w 2014 roku na Ukrainie, wbrew woli ludu, władzę przejął brutalny prorosyjski dyktator? Jakie byłyby konsekwencje tej katastrofy?

Odpowiedziałem na to pytanie jeszcze w kwietniu 2015 r. w następujący sposób: „Gdyby nie Majdan, niezależna Ukraina już by nie istniała. Marionetki Moskwy od 2005 roku aktywnie wdrażały w życie tajną operację pod kryptonimem „Monolit”, opracowaną przez FSB. Kremlowski scenariusz przewidywał złamanie oporu i ustanowienie brutalnej dyktatury. Obozy koncentracyjne dla dysydentów i okrutny despotyzm dla wszystkich pozostałych – taką przyszłość dla Europy przygotowywała Rosja, kontrolowana przez byłych funkcjonariuszy KGB. I gdyby nie rewolucja godności i zacięty opór Ukraińców w Donbasie, „uprzejme zielone ludziki” w najbliższej przyszłości pojawiłyby się na ulicach miast Europy Środkowo-Wschodniej. Rewolucja godności w Kijowie pokrzyżowała te plany. Na wschodzie Ukrainy trwa wojna o przyszłość cywilizacji europejskiej”.

Wydarzenia na Białorusi stanowią dobitną ilustrację tego, co mogłoby się stać, gdyby prorosyjski dyktator przejął władzę na Ukrainie w 2014 roku. Wzmocnienie dyktatorskiego reżimu Janukowycza doprowadziłoby do przekształcenia tego kraju w rosyjską trampolinę do ekspansji na Polskę i Rumunię. Realizacja takiego scenariusza w perspektywie średniofalowej miałaby tragiczne konsekwencje dla bezpieczeństwa i państwowości Polski. Ci, którzy dziś mówią, że wolność i niepodległość Polski nie zależy od wolności i niepodległości Ukrainy, świadomie lub nieświadomie działają w interesie Kremla, który prowadzi przeciwko Polsce wojnę hybrydową.

Włodzimierz Iszczuk

Jagiellonia.org