Piotr Walentynowicz, radny Prawa i Sprawiedliwości, w ostry sposób zaatakował środowisko pomorskiego PiS-u. "Jak długo ta zakłamana wesz będzie w ręku dzierżyć sztandar PiS-u? To zależy już tylko od nas i poddanych mu działaczy Solidarności"- pyta na jednym z portali społecznościowych. Jak dodaje później, na myśli miał Janusza Śniadka, byłego lidera NSZZ "Solidarność", obecnie posła na Sejm RP. 

"Ot i cała prawda o pomorskim PiS-ie. Mnie też Śniadek obiecywał wysoką pozycje na liście do wyborów samorządowych, po czym w kościele Św. Brygidy oświadczył, że on jest niewinny, a z listy wywalili mnie Kacper Płażyński i Grzegorz Strzelczyk"- pisze wnuk Anny Walentynowicz, zmarłej tragicznie w katastrofie smoleńskiej z 10 kwietnia 2010 r. 

W rozmowie z Wirtualną Polską Janusz Śniadek przekonuje, że to od samego Piotra Walentynowicza dowiedział się, że działacz nie znalazł się na liście wyborczej, co więcej, poseł PiS nie brał udziału w układaniu list. 

"Przy okazji jednego ze spotkań zapytałem pana Walentynowicza o to, czy kandyduje. Od niego dowiedziałem się, że nie. Nie miałem na to wpływu, a teraz jestem obrażany i pomawiany"- podkreślił Śniadek, który czuje się urażony słowami radnego. Jak stwierdził były przewodniczący "Solidarności", samo używanie przez Piotra Walentynowicza tego rodzaju sformułowań stanowi pewną odpowiedź na pytanie, dlaczego działacz nie znalazł się na listach PiS. 

"Pomawianie innych nie pomoże"-podsumował parlamentarzysta. 

Nam również wydaje się, że tego rodzaju zachowanie nie przystoi działaczowi PiS, ponadto- wnukowi osoby tak ważnej dla Polaków, jak Śp. Anna Walentynowicz. Nawet jeśli radny ma rację w sprawie "układów", "układzików" i "lizusostwa" w PiS, bo tego problemu nie ustrzeże się żadna partia będąca u władzy, można to załatwić zawsze w inny sposób.  

yenn/Wp.pl, Fronda.pl