Kilka dni przed tym spotkaniem miała miejsce wizyta oficjalnego przedstawiciela prezydenta USA, Steva Witkoffa, który miał przywieźć ze sobą z Moskwy jakieś bardzo optymistyczne wieści odnośnie możliwego porozumienia. Według przecieków, Moskwa miała zgodzić się na "wymianę terytorium" z Ukrainą. Przede wszystkim chodziło o wycofanie się wojsk ukraińskich z całości Donbasu w zamian za możliwe w teorii wycofanie się Rosjan z obwodu sumskiego i częściowo charkowskiego. Tego typu propozycja brzmiała jako bardzo niebezpieczna dla Kijowa, ponieważ porzucenie ufortyfikowanego terytorium Donbasu otwierałoby dla Rosji drogę do inwazji na kolejne ukraińskie regiony. W pewnym sensie można to porównać do przekazania Rzeszy Niemieckiej Sudeckiego Kraju w 1938 roku. Kraj ten w praktyce był górzystym i mocno ufortyfikowanym pasem wzdłuż granic Czechosłowacji i jego przekazanie Niemcom było o tyle problematyczne, że nie pozostawiało Czechom szans dla skutecznej obrony. Skutkowało to upadkiem tego kraju. Sytuacja Ukrainy nie jest na tyle dramatyczna, ale skutki oddania Donbasu mogą być podobne. Ukraina okaże się bezbronna przed kolejnymi rosyjskimi atakami na miasta Zaporoże czy Dniepr. 

Obawy krajów europejskich i Ukrainy jednak się nie sprawdziły. Na Alasce nie doszło do żadnych przełomowych ustaleń. Putin wygłosił to samo, co powtarzał wiele razy wcześniej. Rosyjskie propozycje dla Ukrainy nadal wyglądały jak żądanie kapitulacji. Wydawało się, że amerykańska administracja jest z tego spotkania zupełnie zadowolona. Zniknęły groźby wprowadzenia nowych sankcji czy dozbrojenia Ukrainy. Dla prezydenta Putina to spotkanie wydawało się być taktycznym sukcesem. Udało się uniknąć sankcji dla krajów kupujących rosyjską ropę, a sam fakt spotkania z prezydentem USA oznaczał pełne przełamanie izolacji dyplomatycznej Rosji nie tylko na Wschodzie, ale i na Zachodzie. Po spotkaniu Donald Trump w swoich deklaracjach wydawało się skłonny był znowu przełożyć odpowiedzialność za możliwe niepowodzenie rozmów na stronę ukraińską, co również stało się powodem do radości w Rosji. Prezydent Zełeński został zaproszony do Waszyngtonu. I wtedy nowym powodem do zmartwienia dla Kijowa i jego europejskich partnerówa stała się możliwa katastrofa przy spotkaniu Zełeńskiego z Trumpem, podobna do tej z końca zimy tego roku. 

Spotkanie Zełeńskiego i Trumpa odbyło się 18 sierpnia i tym razem do Waszyngtonu wraz z prezydentem Ukrainy udał się liczny desant liderów krajów europejskich. Co prawda z wyłączeniem Polski, co zarazem jest smutne i pokazowe, ale jest tematem dla osobnego tekstu. Tak czy inaczej należy przyznać, że Zełeński wyciągnął odpowiednie wnioski z poprzedniej wizyty do Białego Domu. Włożył czarną marynarkę i zachowywał się spokojnie, nie wdając się w żadne przepychanki. Atmosfera spotkania okazała się być zupełnie odmienną od tej z zimy. Można ją uznać za całkiem przyjazną. Odbyło się wielostronne spotkanie liderów krajów europejskich, Zełeńskiego i Trumpa, poprzedzone spotkaniem dwustronnym. Trumpa przekonywano o ważności Donbasu dla zdolności obronnych Ukrainy i ustalono format możliwych gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy, które USA mogłyby wesprzeć ze swojej strony. Generalnie spotkanie można uznać za sukces Kijowa i krajów europejskich dlatego, że nie tylko udało się uniknąć nowej katastrofy, ale i przeprowadzić całkiem korzystne dla Ukrainy negocjacje w sprawie możliwego kształtu porozumienia o gwarancjach bezpieczeństwa dla Ukrainy. 

Jest w tej beczce miodu jednak jedna łyżka dziegciu. Cała ta miła atmosfera i rozmowy o gwarancjach dla Ukrainy w żaden sposób nie przybliżyły nas do porozumienia w sprawie zakończenia wojny, bo one nie mają żadnego odniesienia do pozycji Rosji, która jest nadal nie tylko przeciwna stacjonowaniu wojsk zachodnich na Ukrainie, ale i w ogóle nie odstępuje od żadnych ze swoich żądań wobec Ukrainy stawianych jej wcześniej. Nic nie wskazuje, by Putin byłby gotów zgodzić się na jakiekolwiek ustępstwa od swoich maksymalistycznych żądań. Rosjanom wydaje się, że są w stanie złamać Ukrainę na polu bitwy i bez udostępnienia Ukrainie dodatkowego wsparcia militarnego, które by pozwoliło zatrzymać Rosję na froncie, żadna magia dyplomacji, miła atmosfera, uśmiechy i uściski dłoni nie są w stanie nic tutaj zdziałać. Bez nacisku na Rosję jesteśmy skazani na powtarzanie tego błędnego koła, w którym negocjacje wracają do tego samego punktu... Rosja proponuje Ukrainie kapitulację, a amerykańska administracja próbuje tego nie zauważać i szuka kolejnych fantastycznych opcji, które pozwolą stronom dojść do kompromisu. Po czym Rosja wabi Amerykanów możliwością zawarcia nowego porozumienia w nowym kształcie, ciągnie w ten sposób czas i koniec końców znowu powtarza te same swoje żądania. I tak to się powtarza już kolejny raz. Koło się obraca i jedzie dalej...